

TRUDNA ROLA ADWOKATA W ROZWODZIE
Rozwody należą do tych spraw, które wywołują największe emocje. Jeśli w grę wchodzi dodatkowo opieka nad dziećmi, kontakty z nimi, alimenty i podział majątku, emocje się ujawnią. Powstaje więc pytanie, jak w takiej sprawie ma się zachować adwokat? Czy powinien on spełniać życzenia Klienta i być mieczem w jego ręku, czy też raczej być głową, która tą ręką kieruje. Oczekiwania Klientów są pod tym względem bardzo różne. Różne są też temperamenty oraz styl pracy poszczególnych adwokatów. Jaka jednak jest rola adwokata w rozwodzie i na co adwokat ma wpływ, a na co wpływu nie ma, postaram się opisać w tym artykule.
Jaka jest rola adwokata w rozwodzie?
Rola adwokata w rozwodzie jest specyficzna. Owszem, wielu adwokatów specjalizuje się w sprawach rodzinnych i rozwodowych. Ich styl pracy, doświadczenie, charaktery i relacje z Klientami są różne. Nie ma jednego uniwersalnego modelu relacji adwokata z Klientem. Elementami, które występować muszą zawsze są zaufanie i przestrzeganie tajemnicy adwokackiej. Natomiast poza tym, jedni adwokaci będą spełniać oczekiwania Klienta i robić to, czego sobie Klient życzy. Inni uzgodnią z Klientem cele strategiczne, natomiast będą mieli pełną swobodę i kierowniczą rolę w ich realizacji.
Nie będę ukrywał, że moim zdaniem adwokat nie powinien się sprowadzać do wykonawcy poleceń Klienta na poziomie wykonania. Jest to postawa formalnie dopuszczalna, a dla wielu osób bardzo wygodna. Z jednej strony łechta ego Klienta, który wydaje polecenia adwokatowi. Z drugiej natomiast, uwalnia adwokata od odpowiedzialności za podejmowanie decyzji i prowadzenie sprawy. Adwokat zawsze może powiedzieć: robiłem to, co Pan sobie życzył. Dlaczego ma Pan do mnie pretensje, że przegrał sprawę?
Jestem zwolennikiem drugiego podejścia. W tej konfiguracji – na przykładzie rozwodu – Klient podejmuje decyzje o tym, czy chce rozwodu, czy też nie. Po przedstawieniu konsekwencji wyboru – podejmie również wybór co do tego, czy ma to być rozwód z winy, czy też bez orzekania o winie. Natomiast we wszystkich sprawach związanych z realizacją tych celów, powinien stosować się do rad i wskazówek adwokata, a przede wszystkim dać mu wolną rękę w podejmowaniu decyzji o tym co i kiedy zostanie w tych sprawach zrobione. Czy złożymy wniosek o zabezpieczenie kontaktów z dziećmi? Czy zrobimy to teraz, czy dopiero, jeśli rozmowy nie przyniosą rezultatów? Ile damy sobie czasu na osiągnięcie polubownego porozumienia? Jak i kiedy eskalować i deeskalować spór?
Nauka o prawie podlega ścisłym regułom, ale jego stosowanie jest sztuką. Nie ma jednej, uniwersalnej metody postępowania, która byłaby skuteczna w każdej sprawie danego typu. Uwzględnia się wiele okoliczności, a nie do przecenienia są doświadczenie adwokata oraz jego ocena poziomu intelektualnego oraz stanu emocjonalnego Klienta. Fakt, że ktoś znajomy kiedyś też się rozwodził i jego adwokat coś mu doradził, nie ma żadnego przełożenia na to, że dane rozwiązanie będzie skuteczne lub choćby celowe w tej sprawie.
Adwokat powinien dbać o bezpieczeństwo Klienta i jego dzieci
Rola adwokata w rozwodzie polega na tym, żeby bezpiecznie przeprowadzić Klienta przez ten trudny proces. Osobiście uważam, że adwokat powinien robić też wszystko, by toczące się postępowanie nie wpłynęło negatywnie na dzieci stron. Powinien je chronić przed tym całym złem, które może wydarzyć się w ich życiu. Jak uniknąć konfliktu między interesem Klienta, którego reprezentujemy, a dobrem jego dzieci? Przecież taki może się pojawić. Przykładem jest wysokość alimentów: Klient ma interes w tym, żeby płacić jak najmniej, a dzieci mają interes w tym, żeby ich poziom życia był utrzymany. Ja wychodzę osobiście. z założenia, że w interesie Klienta jest zapewnienie utrzymania jego dzieciom – w ten sposób to tłumaczę.
Eskalacja konfliktu nie może być celem samym w sobie. Jest wyłącznie narzędziem, które może służyć osiągnięciu uzasadnionych celów. Jednakże nigdy nie powinna się odbywać kosztem dzieci. Jest to ten element, który powinien wyznaczać granicę dopuszczalnych działań.
Pamiętajmy też o jednej kwestii: emocje mijają. Naszą rolą jako adwokatów jest wyczulić Klientów na to, by ich decyzje podejmowane pod wpływem emocji nie były brzemienne w skutki i nie ważyły negatywnie na reszcie ich życia oraz życiu ich dzieci. Adwokat nie jest od tego, aby przyklaskiwać Klienowi. Adwokat nie jest od tego, żeby Klienta lubić, ani się z nim zgadzać. W żadnym razie, adwokat nie musi się z Klientem utożsamiać. Ale za każdym razem powinien dać z siebie wszystko, żeby Klientowi pomóc i powinien to robić nawet narażając się na negatywne konsekwencje – różnego rodzaju.
Nie możemy kierować się własnymi obawami, strachem przed zemstą lub pomówieniem. To jest wkalkulowane w wykonywanie naszego zawodu. My musimy zrobić wszystko, żeby pomóc Klientowi osiągnąć jego cele. Jesteśmy też o tego, by w oparciu o naszą wiedzę i doświadczenie pomagać Klientowi te cele określać i precyzować, a nawet istotnie wpływać na ich kierunek. Ale nigdy nie powinniśmy pozwalać Klientowi, by to on był kierowcą tej taksówki i decydował i szczegółowych rozwiązaniach.


CZY MODELE AI ZASTĄPIĄ PRAWNIKÓW?
Widzę radujących się ludzi. Ludzie ci są szczęśliwi, bowiem za darmo albo za półdarmo mają dostęp do modeli AI, które odpowiadają na wszystkie pytania. Czują radość, bo to tej pory musieli płacić prawnikom za pomoc prawną. To rodziło ich frustrację. Bo prawnik nic nie robił, a tylko odpowiadał na pytanie i chciał za to pieniądze. Oczywiste poczucie krzywdy kogoś, kto na te zapłacone prawnikowi pieniądze musiał sam “uczciwie zarobić” zostaje obecnie zrekompensowane. Czuć ulgę. Słychać śmiech. Jest to śmiech tych wszystkich, którzy nie mając wiedzy, ani jej nie szanując, byli wściekli, kiedy okazało się, że jej potrzebują i muszą za nią płacić. Dzisiaj ci ludzie triumfują, bowiem wiedza się “zdemokratyzowała” i “spauperyzowała”, a więc w końcu upadnie kasta darmozjadów w togach, która panicznie boi się utraty przywilejów – nadchodzi koniec prawników! Albo i nie…
Czy modele AI potrafią już skutecznie zastąpić prawników?
Odpowiedź na to pytanie może być tylko jedna: nie.
Owszem, potrafią odpowiedzieć na każde pytanie. Ale są to odpowiedzi bardzo różnej jakości. Potrafią odpowiadać na najprostsze pytania. Np.: czy zabójstwo jest przestępstwem? Gemini udziela odpowiedzi poprawnej, mówi, że tak oraz podaje podstawę prawną, tj. art. 148 k.k. Nawet go cytuje. Ktoś mógłby się zachwycić, gdyby nie wiedział, że zabójstwo jest przestępstwem samo w sobie (jest to nazwa przestępstwa – typ normatywny, jak kto woli). Nie można udzielić na to pytanie odpowiedzi przeczącej.
Schody zaczynają się, gdy zapytamy tego “geniusza”, czy zabicie człowieka jest przestępstwem? On na to pytanie odpowiada dokładnie tak samo, jak na poprzednie. A przecież są to dwa różne światy. Nie każde zabicie człowieka jest zabójstwem w rozumieniu k.k. Nie każde pozbawienie człowieka życia jest przestępstwem. Żołnierz zabijając wroga na wojnie nie popełnia przestępstwa zabójstwa. Nie popełnia go również kto np. nieumyślnie powoduje cudzą śmierć (to może być inne przęstepstwo) albo działa w obronie koniecznej. Takich przykładów można podać tysiące. Wyobraźcie sobie, że rozmawiacie o kolorach z osobą, która urodziła się jako niewidoma. Ona może potrafić wam opisać każdy kolor, wiele o nim mówić, ale nie zmieni to faktu, że do końca nie wie, o czym mówi i przecież żadnego nie odróżni od innego.
Mamy więc do czynienia z narzędziem bardzo skutecznym, ale tylko na bardzo podstawowym poziomie. To taki organizm, który umiałby podać w ciągu sekundy 100 kolejnych liczb pierwszych, ale nie umiał dodawać. Innymi słowy: wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele.
Modele AI są relatywnie niezłe w analizie podanych im tekstów prawnych. Dobrze idzie im jednak sprawdzanie ich pod kątem językowym, stylistycznym, ewentualnych powtórzeń lub luk w argumentacji. Całkowicie zawodzą natomiast w odniesieniu do argumentacji prawnej. Mam na myśli zarówno argumentację na poziomie ustawy, jak i przede wszystkim tego, co stanowi kwintesencję stosowania prawa – wykładni tekstu prawnego.
Co ryzykujemy korzystając z AI zamiast z usługi adwokata?
Ryzykujemy wprowadzenie w błąd. I to na fundamentalnym poziomie. Równie dobrze, można by pytać czterolatka, czy założyć spółkę z o.o., czy komandytową. Odpowie? Tak. Nawet z przekonaniem. Ale nie będzie tego potrafił uzasadnić. Różnica z modelami AI jest taka, że one potrafią podać uzasadnienie. I tu powstaje niebezpieczeństwo:
- Ono brzmi wiarygodnie dla laika. Dostaniemy wypowiedź, której przeciętny użytkownik bez prawniczego wykształcenia i praktyki nie będzie w stanie zweryfikować. Jej wewnętrzna spójność dodatkowo ją uwiarygadnia. Ale nie ma ona osadzenia w przepisach prawa interpretowanych poprawnie i – co gorsza – w systemie prawa rozumianym jako całość.
- Najczęściej będzie to odpowiedź oderwana od konkretnych realiów, których AI po prostu nie zna. A te, które zostaną jej podane przez pytającego mogą nie być najważniejszymi i wpływającymi na wynik całego rozumowania. AI może nie dopytać o ryzyko rozwodu z żoną. A to może mieć wpływ na wybór rodzaju spółki.
Skutkiem tego, za darmo i od ręki dostaniemy odpowiedź, ale dopiero po jakimś czasie dowiemy się, że mogła nie być właściwa. Pokusa jest jednak wielka.
Czy AI jest przydatna w praktyce prawnej?
Tak, jest bardzo przydatna. Tak samo, jak Excel czy kalkulator w pracy analityka albo księgowego. Jest to narzędzie, którego możliwości rosną geometrycznie. Warto z niego korzystać. Korzystam sam z AI przy analizie tekstów, próbie odtworzenia stanu emocjonalnego autora tekstu, przy tłumaczeniach na inne języki. Proszę AI o podanie kilku rozwiązań danego problemu. I przeważnie kilka z nich będzie beznadziejnych, jeden przeciętny, a jeden bardzo ciekawy. Jednakże to moje wykształcenie, wiedza i doświadczenie pozwalają mi ocenić do czego AI może być przydatna, a następnie do sformułowania odpowiedniego pytania (a to w prawie jest wielką sztuką), a dopiero wówczas mogę przeanalizować i ocenić poszczególne odpowiedzi. Ale to wymaga wiedzy, doświadczenia i tego tajemniczego składnika, którego jeszcze nikt nie zdefiniował, ale który albo się ma, albo nie jest się wykształconym, a jedynie naumianym.
AI jest nowym narzędziem, ale nie zastąpi prawnika
Nie chciałbym urazić Chata GPT albo innego modelu AI, ale… jest on dla mnie przydatnym narzędziem. Ale tylko narzędziem. W rękach laika będzie niewiele bardziej przydatny, niż kalkulator w ręku dziecka, który przecież nie uczyni go matematykiem, ani księgowym. Przydatność systemów / modeli AI będzie rosła, a nasza – prawników – praca będzie polegała na tym, żebyśmy z nich potrafili korzystać z korzyścią dla naszych klientów i nas samych. Tak samo, jak politycy tworzący strategię dla swoich państw nie znikną, a zostaną wyposażeni w narzędzie, którego rola będzie polegała na tym, że przyniesie przewagę temu, kto będzie w stanie lepiej je wykorzystać, ale go nie zastąpi.
W przypadku sporów sądowych lub negocjacji będą one prowadzone, jak dotychczas – przez prawników, którzy wzmocnią się i swoje możliwości poprzez umiejętne wykorzystanie AI. To samo dotyczy lekarzy, którzy będą analizować wyniki badań w wykorzystaniem AI. Będą oni używać modeli sztucznej inteligencji do stawiania diagnoz, szukania sposobów leczenia lub przekopywania wyników badań naukowych. Ale to ciągle lekarz będzie leczył pacjenta. Tak samo, jak nie pozbawiły go pracy leki i stetoskop, które same w sobie pacjentowi się na wiele nie zdadzą.


MEDIACJE MIĘDZY WSPÓLNIKAMI I ICH ZALETY
Mediacje są jednym z najlepszych sposobów rozwiązywania sporów. Pozwalają wziąć sprawy w swoje ręce i szukać rozwiązania wspólnego problemu. w tym trybie nie walczymy z przeciwnikiem, ale wspólnie z naszym partnerem przeciwstawiamy się problemowi. Pozwala nam to na budowę zaufania, szacunku i wzmocnienie relacji, która przeszła przez kolejne doświadczenie i wyszła z niego silniejsza. Mediacje mają jeszcze jedną zaletę – nie musimy czekać na wybuch konfliktu. Możemy skorzystać z usług mediatora, gdy dostrzeżemy różnicę interesów lub wizji i chcemy podjąć wysiłek, aby wspólnie z osobą trzecią – bezstronną i neutralną – spróbować rozwiązać ten problem, zanim wyskaluje on do konfliktu. Jest to szczególnie dobry pomysł w relacjach między wspólnikami.
Mediacje są formą negocjacji i mogą służyć profilaktyce
Jak już napisałem, mediacje nie służą tylko rozwiązywaniu konfliktów. Są one formą negocjacji, a więc poszukiwania zaspokojenia interesów w sposób optymalny dla każdej z nich i dla nich wszystkich razem. Różnią się one od zwykłych negocjacji tym, że toczą się z udziałem mediatora, a więc osoby trzeciej, która nie jest zaangażowana po żadnej ze stron.
W relacjach między wspólnikami istnieje wiele płaszczyzn potencjalnego konfliktu. Jego źródłem mogą być odmienne wizje rozwoju spółki, inne potrzeby wspólników, inna podatność na ryzyko, różne podejście do konfrontacji, sprzeczne poglądy w sprawach technicznych lub organizacyjnych lub “zwykły” konflikt o władzę i sprawczość.
W każdej spółce są to całkowicie naturalne tematy, które występuję – w różnym nasileniu – zawsze. Nie zawsze się o nich rozmawia, część ustaleń przyjmuje się w sposób dorozumiany, ale one są. I w różnym stopniu zapewniają realizację interesów każdego ze wspólników. Fakt, że nie rozmawiamy o tym, wcale nie oznacza, że bieżący układ wszystkim odpowiada lub też, że przyjęta wizja jest im wszystkim wspólna i równie dla nich atrakcyjna.
Zasada jest prosta: im mniej się o trudnych sprawach rozmawia, tym większy stanowią one ciężar. Ciężar ten z czasem rośnie. Czasem eksploduje, kiedy indziej będzie zżerał kogoś od środka. Czasem przez kilka miesięcy. Kiedy indziej przez kilkadziesiąt lat – bo i takie przypadki znam. Betonowanie stanu istniejącego i wykluczanie rozmowy, jako niebezpiecznej, niewskazanej, niewygodnej, a także jakiekolwiek deprecjonowanie potrzeb drugiej strony, infantylizowanie jej i jej stanowiska, lekceważenie podnoszonych przez nią kwestii rodzi – nieujawnione często – ale rosnące napięcie.
Dlaczego mediacje między wspólnikami są dobrym rozwiązaniem?
Mediacje są w takim przypadku dobrym rozwiązaniem, ponieważ rolą mediatora jest zapewnienie obu stronom poczucia bezpieczeństwa oraz swobody wypowiedzi, której czasami nie odczuwają między sobą, a z pewnością nie znajdą tego w sądzie. W toku mediacji można rozwiązać problemy, zanim przybiorą one niebezpieczną postać i urosną, by nam zagrozić. Doświadczony mediator może pomóc stronom określić ich interesy, czasem nigdy wcześniej nie zwerbalizowane. Pomoże każdej ze stron otworzyć się na potrzeby i narrację drugiej z nich. Mediacje właśnie są tą płaszczyzną, na której strony często pierwszy raz otwierają się prawdziwie na siebie i dostrzegają, że nie znały wszystkim motywów postępowania swoich wspólników.
Bardzo ważne jest, że mediacje są w pełni poufne. Oznacza to, że informacje przekazywane w toku mediacji, ani propozycje w nich składane nie mogą być wykorzystane w sądzie. Nie musimy więc się tak “pilnować”, ani tym bardziej – szukać argumentów personalnych, których celem jest przedstawienie drugiej strony w jak najgorszym świetle, a co za tym idzie – mamy wielką szanse uniknięcia niepotrzebnej eskalacji.
Kiedy szukać mediatora?
Im wcześniej, tym lepiej. Czekanie na eskalację konfliktu nie jest dobrym pomysłem. Jeśli uświadamiamy sobie istotną różnicę interesów i przeczuwamy problemy z komunikacją, warto jest poszukać mediatora.
Mediacja jest znacznie tańsza od postępowania sądowego., Trwa też nieporównywalnie krócej. Co najważniejsze, toczy się w atmosferze wzajemnego szacunku, a jej celem jest konstruktywny dialog.
Nie czekajcie, aż konflikt eskaluje i sprawi, że odbije się na Waszym zdrowiu lub biznesie.


ROZWÓD WSPÓLNIKÓW. CO Z FIRMĄ?
Wiemy doskonale, że rozwód jest jednym z trudniejszych doświadczeń w życiu. Gdy w grę wchodzi jednak rozwód wspólników, a więc osób, które były nie tylko partnerami życiowymi, ale i biznesowymi – może to oznaczać większe trudności. Zadziałać mogą dwa schematy. Pierwszy – pozytywny, w którym oboje chcą się porozumieć i potrafią konstruktywnie rozmawiać. Podejmą wówczas rozmowy dotyczące zasad dalszej współpracy lub jej zakończenia. Drugi – negatywny, w którym wspólnie przez lata budowana firma stanie się zakładnikiem lub ofiarą kryzysu w małżeństwie swoich właścicieli.
Rozwód wspólników. Scenariusze oparte na dobrej współpracy
Idealnie byłoby, gdyby małżonkowie, którzy postanowili zakończyć swój związek, podeszli do dalszej współpracy bez destrukcyjnych emocji. W takiej sytuacji mogą podjąć decyzje, które oscylować będą wokół następujących modeli.
Współpraca po rozwodzie
W pierwszej kolejności, mogą dojść do wniosku, że rozwód nie wpłynie na ich współpracę biznesową. W związku z tym nie będą niczego zmieniać. Z punktu widzenia firmy może to być scenariusz idealny. W praktyce, może jednak oznaczać zapowiedź kłopotów odroczonych w czasie. O ile sam rozwód będzie nawet przebiegał spokojnie, może się okazać, że po jakimś czasie konflikt wybuchnie ze zdwojoną siłą. Będzie to mogło być następstwem pojawienia się nowego partnera / partnerki któregoś z małżonków, szczególnie jeśli zostaną w firmie zatrudnieni. Jeśli jednak rozwodzący się małżonkowie będą potrafili sprostać nowym wyzwaniom i uda im się przedefiniować łączącą ich relację, może się okazać, że decyzja o kontynuowaniu współpracy była strzałem w dziesiątkę.
Spłata małżonka po rozwodzie
Drugim pozytywnym scenariuszem jest spłata jednego z małżonków przez drugiego lub wspólna sprzedaż firmy. Jest to zawsze wielkie wyzwanie organizacyjne i biznesowe. Konieczne będą analizy, wyceny, opinie prawne itd. Zawsze może dojść do problemów z zaniżeniem lub zawyżeniem ceny. Dlatego uważam, że dobrym rozwiązaniem może być zasada, wg której jeden z małżonków bierze na siebie wycenę firmy, ale to drugi będzie decydował, czy za zaproponować cenę firmę odkupi, czy też sprzeda swój udział. Dzięki temu ten, który będzie odpowiedzialny za wycenę zrobi wszystko, by ta cena była jak najbardziej uczciwa.
Rozwód wspólników i zmiany w zarządzaniu firmą
Trzecim pozytywnym scenariuszem jest pozostawienie zarządzania firmą jednemu z małżonków i przejście drugiego do pozycji biernego inwestora. Dzięki temu ich kontakt będzie mógł być nieco ograniczony, a stery w firmie i najważniejsze decyzje będą należały do jednego z nich, który fizycznie będzie bardzie zaangażowany, ale pracował będzie w gruncie rzeczy dla nich obojga.
Przekazanie firmy dzieciom?
Pewnym rozwiązaniem – w określonych przypadkach – może być również przekazanie steru w firmie dzieciom lub przepisanie własności firmy na nie. Podyktowane jest to jednak ich wiekiem, dojrzałością, doświadczeniem i może być rozwiązaniem świetnym lub nie najlepszym – w zależności od konkretnych osób i zaufania między nimi.
Rozwód wspólników. Scenariusze negatywne
Gdy w grę wchodzą emocje, urażona duma, zawód, wściekłość, poczucie zdrady, zniszczenie zaufania, chęć zemsty, kwestie biznesowe mogą odejść na plan dalszy. Co więcej, każde z małżonków może próbować udowodnić, że pieniądze się dla nich nie liczą, że honor jest ważniejszy od firmy albo będą usiłować zrobić drugiemu na złość. I to jest zapowiedź nadchodzącej katastrofy. Czy uda się jej uniknąć, zależeć będzie od samych zainteresowanych, ale również od ich doradców. Czy będą ich namawiać do eskalacji i walki, czy też chłodzić emocje i skłaniać do racjonalnego myślenia.
Rozwód wspólników i zniszczenie wspólnej firmy
W takiej sytuacji firma może stać się zakładnikiem lub ofiarą konfliktu swoich właścicieli. Mogą oni blokować jej prace lub uniemożliwiać podejmowanie ważnych decyzji. Kiedy indziej będą blokować wypłatę zysku lub konieczne inwestycje. Zdarzają się sytuacje, kiedy wściekły małżonek posuwa się do donosicielstwa, a więc staje się tzw. sygnalistą, co czyni wyłącznie po to, by narobić drugiemu problemów. Zaczyna się rozsiewanie plotek, zwierzanie się pracownikom z intymnych szczegółów życia pracodawców. Małżonkowie mogą próbować przeciągnąć pracowników na swoją stronę, stawiając ich przed konfliktem lojalnościowym. Pochłonięci walką między sobą mogą doprowadzić do problemów z płynnością i wypłatą wynagrodzeń. Możemy się domyślać, jak fatalnie to przełoży się na atmosferę w firmie, wydajność pracowników i zaufanie kontrahentów. Tak samo, dewastacyjny skutek mogą mieć wynurzenia w mediach społecznościowych lub w inny sposób rozsiewane pomówienia o przemoc lub np. wykorzystywanie seksualne dzieci – często nadużywane i traktowane instrumentalnie.
Znam sytuacje, kiedy budowany przez dekady biznes, był niszczony wskutek furii, urażonej dumy i złości. Nikomu tego nie polecam. Każdego przed tym ostrzegam. Wielu małżonków przyjmuje bardzo skuteczną taktykę udawania szaleńca, o której już pisałem, a link zamieszczam poniżej. Udając wariata, któremu nie zależy na firmie szantażują drugiego chcąc wymusić lepsze warunki podziału majątku lub alimentów. Jest to najcześciej działanie pełne wyrachowania i przemyślane, ale… no właśnie – nigdy tego do końca nie wiemy. Próba przetrzymania szaleńca przypomina czasem igranie z ogniem.
Pomożemy Wam przejść przez rozwód i ochronić Waszą firmę
Nasza Kancelaria ma duże doświadczenie w sprawach rodzinnych i gospodarczych. Postanowiliśmy połączyć nasze potencjały i doradzamy przedsiębiorcom w rozwodach. Zapewniamy nie tylko opiekę w samej sprawie rozwodowej, ale również kompleksowe zajęcie się sprawami firmowymi. Jesteśmy w stanie to połączyć i zapewnić bardzo wysoką jakość naszych usług ze względu na nasze doświadczenie zawodowe i wykształcenie.
Nasze doświadczenie i wykształcenie pomocne w rozwodach biznesmenów
W przypadku adwokata Andrzeja Jakubca – doktorat z prawa gospodarczego, ukończenie Podyplomowych Studiów z Negocjacji, Mediacji i innych Alternatywnych Sposobów Rozwiązywania Sporów, a także Podyplomowych Studiów z Psychiatrii I Psychologii Sądowej. W przypadku Radcy Prawnego Adrianny Rybarskiej są to studia magisterskie z zarządzania i ukończenie Podyplomowych Studiów z Psychiatrii I Psychologii Sądowej. Oboje jesteśmy mediatorami. Takie połączenie pozwala nam zaopiekować się wymagającym Klientem zarówno w kwestii samego rozwodu, kwestii opieki nad dziećmi i kontaktów z nimi, jak również wszelkimi aspektami dotyczącymi kontynuowania lub zakończenia współpracy biznesowej. Zapraszam do kontaktu.


ROZWÓD VIP. NA CZYM TO POLEGA?
Na czym polega rozwód VIP? Od razu uprzedzę – nie – nie chodzi o cenę za prowadzenie sprawy. NIe chodzi też o staranność, czy zaangażowanie Kancelarii. Angażujemy się w pełni w każdą sprawę. Czerpiemy satysfakcję z zaufania, jakim obdarzają nas nasi Klienci i ich poczucia bezpieczeństwa, jakie im dajemy. Rozwód VIP nie polega na tym, że traktujemy kogokolwiek lepiej. Wszystkich traktujemy z szacunkiem i każdemu naszemu Klientowi poświęcamy tyle czasu i uwagi, ile to tylko konieczne. Na czym więc polega różnica?
KIM JEST KLIENT VIP?
Rozwód osoby znanej
Klientem VIP jest ten, kto ze względu na swoją szczególną pozycję zawodową lub społeczną potrzebuje dodatkowych usług. Potrzeba taka wynika z konieczności dbałości o wizerunek publiczny, który jest dla takiej osoby szczególnie istotny. Może to wynikać z jej rozpoznawalności, od której uzależniona jest jej pozycja zawodowa. Klientami VIP są więc osoby potrzebujące dodatkowej ochrony i wsparcia w dbaniu o ich wizerunek w mediach, a także objęcia ich opieką prawną w zakresie zdecydowanej reakcji na nieprawdziwe informacje pojawiające się w mediach. Takimi Klientami są postacie ze świata show biznesu, polityki, kultury, lecz również nauki i sportu.
Rozwód biznesmena
Klientem VIP może być osoba, która nie jest tak rozpoznawalna, lecz potrzebuje wsparcia w dbaniu o wizerunek w organizacji i wsród partnerów biznesowych. Może to być właściciel lub członek władz dużej spółki. W przypadku rozwodu może on się spotkać z inspirowanymi przez drugą stronę działaniami, które mają na celu podkopanie jego pozycji w danej spółce lub w oczach jej właścicieli. Mogą to być działania czarnego PR lub próby prowokacji. Ich celem może być “udowodnienie”, że Klient taki prowadzi działalność konkurencyjną, działa na szkodę spółki, nie dokłada należytej staranności. Nasza Kancelaria ma wypracowane procedury działania prewencyjnego i reakcyjnego, których celem jest zmniejszenie ryzyka narażenia Klienta na takie działania, zmniejszenie ich potencjalnych negatywnych skutków, jak również zdecydowaną reakcję prawną w przypadku ich zaistnienia.
Rozwód osoby zamożnej
Innym przypadkiem jest osoba zamożna, która spodziewa się ostrej walki o majątek. W takiej sytuacji świadczymy doradztwo prawne związane ze szczegółowym ustaleniem i analizą przepływów pieniężnych związanych zarówno z powstaniem majątku – jeśli jest to potrzebne – jak i późniejszymi nakładami na utrzymanie rodziny i osób bliskich. W ramach tego doradztwa współpracujemy z doradcami podatkowymi, by w pełni czuwać i unikać niepotrzebnych ryzyk podatkowych. Podejmiemy się szczegółowego opisu kosztów utrzymania, podejmiemy rzeczowe negocjacje w sprawie o alimenty. Zajmiemy się wszystkimi detalami związanymi z podziałem majątku. Mamy doświadczenie zarówno w podziale majątków “klasycznych”, w skład których wchodzą nieruchomości, pieniądze, dzieła sztuki, jak również z nowymi walorami, jak instrumenty finansowe, kryptowanuty i tokeny.
Rozwód VIP. Z kim współpracujemy?
Rozumiejąc szczególne potrzeby Klienta VIP współpracujemy ze specjalistami ds. kreacji i ochrony wizerunku medialnego, PR i komunikacji. Niezależnie od tego, współpracujemy z psychologami i psychiatrami, którzy mogą zadbać o dobrostan naszego Klienta w tym trudnym czasie lub roztoczyć opiekę nad jego dziećmi, jeśli tego potrzebują. Do tego – w sposób całkowicie legalny – współpracujący z nami psychologowie pomagają nam stworzyć profil psychologiczny drugiej strony. Dzięki temu możemy trafniej przewidywać jej skłonność lub awersję do ryzyka, do konfrontacji lub asekuracji. Współpracujemy również z prywatnymi detektywami i doradcami podatkowymi.
Rozwód VIP w Kancelarii Jakubiec i Wspólnicy
W każdej sprawie rozwodowej świadczymy pomoc prawną naszym Klientom z dochowaniem najwyższych standartów staranności i profesjonalizmu. Dyskrecja i poczucie poczucie bezpieczeństwa naszych Klientów są dla nas priorytetem. Bardzo ważny jest dla nas dobrostan dzieci. W tym celu często rekomendujemy naszym Klientom konsultacje z psychologami dziecięcymi.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania, skontaktujcie się z nami. Jeśli uważacie, że te n materiał zasługuje na to, podzielcie się z nim ze znajomymi. Dziękujemy, że jesteście z nami.


MEDIACJE W SPORACH RODZINNYCH I ROZWODACH
Wychodzę z założenia, że im relacja ludzi jest bliższa i im więcej obejmuje płaszczyzn, tym więcej okazji do konfliktów i tym gwałtowniejsze mogą one być. Rodzina jest tego idealnym przykładem. To na gruncie rodzinnym dochodzi do największej ilości sporów, są one najsilniejsze i dotykają najgłębszych warstw naszej osobowości. Są to konflikty najtrudniejsze dlatego, że osoby w nich uczestniczące są lub były ze sobą blisko. Trudności wynikają z nagromadzenia przez wspólnie spędzone lata lub nawet całe życie wielu zawodów, krzywd, poczucia winy, wypierania ich i nawracania ze zdwojoną siłą. Mediacje w sprawach rodzinnych mają rację bytu nie dlatego, że sprawy te są łatwe, ale dlatego, że są trudne. I dlatego mediacje są potrzebne.
Mediacja tylko w sprawach łatwych?
Mogę z czystym sumieniem krytykować każdego, kto uważa, że mediacje są narzędziem do załatwiania spraw łatwych. Sam tak bowiem przez wiele lat uważałem, dopóki nie zrozumiałem, że była to ocena oparta na całkowicie błędnym założeniu. Mój błąd wynikał z tego, że myślałem wówczas, że: 1) w mediacji można ugrać mniej, niż w sądzie; 2) mediacja jest dla tych, którzy nie mają wystarczającej siły, by walczyć w sądzie; 3) w mediacji obie strony tylko ustępują. Każde z tych założeń okazało się całkowicie błędne. Zrozumiałem, że były to stereotypy i uproszczenia.
Owszem, nie ma idealnej metody. Mediacja również nie zawsze doprowadzi do zawarcia dobrej ugody. Są też przypadki spraw, które nie nadają się do mediacji. O tym napiszę kiedyś osobny artykuł. Wiele też będzie zależeć od samego mediatora, jego doświadczenia, wykształcenia, osobowości. Wiele mogą również zepsuć pełnomocnicy, którzy będą skupieni na porównywaniu treści ugody z możliwym wyrokiem sądowym, a całkowicie pominą ocenę, że treść ugody rozwiązuje konflikt i usuwa problem, czy też nie. Niestety, prawnicy często są ślepi na ten – najważniejszy – aspekt.
Cele mediacji i postępowania sądowego są odmienne
Porównywanie mediacji i postępowania sądowego nie ma sensu, ponieważ ich cel jest zupełnie inny. Chociaż większość z nas ciągle tego nie dostrzega. Sąd powinien być “ostatnią linią”, “ostatnią deską ratunku” w przypadku sporu między stronami, którego to sporu nie udało się rozwiązać. Wówczas od tego jest sąd, żeby ten spór rozstrzygnął – ale nie rozwiązał. Rozwiązanie sporu polega na usunięciu przyczyn konfliktu, pogodzeniu interesów stron, budowie relacji między nimi, a strony biorą w tym procesie czynny udział, same wypracowują to porozumienie, z którym się utożsamiają i będą go wspólnie bronić, jako swojego dorobku, z którego mogą być dumne.
Dopiero, jeśli próba rozwiązania sporu – wyżej opisana – się nie powiedzie, warto szukać rozstrzygnięcia w sądzie. Sąd nie bada przyczyn sporu. Nie zastanawia się, dlaczego nie zapłaciłeś, ani co zrobić, żebyś nie miał już problemów finansowych. Sąd stwierdza, że masz zapłacić. Koniec, Kropka. Sąd narzuca swoje rozstrzygnięcie, a strony często nawet nie rozumieją, dlaczego jest ono takie, a nie inne. W sądzie mamy relację między stronami: wygrany – przegrany, podczas, gdy istota problemu, źródło konfliktu pozostaje nie tylko nietknięte, ale często wręcz wzmocnione. W ten sposób powstaje pole do nowego konfliktu między stronami, a proces sądowy staje się źródłem destrukcji więzi społecznych.
Obserwuję niepokojącą tendencję wśród ludzi do pomijania etapu I, czyli próby rozwiązania sporu poprzez współpracę stron i wspólne poszukiwanie konstruktywnego rozwiązania, a zbyt łatwe przechodzenie do poszukiwania arbitralnego rozstrzygnięcia przez sąd. Zdejmuje to ze stron obowiązek faktycznego zmierzenia się z problemem, przerzuca rolę aktywną na pełnomocników procesowych, którzy w dodatku spierają się o kwestie trzeciorzędne, często proceduralne, które niewiele mają wspólnego z istotą sporu, a już bardzo rzadko mogą usunąć przyczynę problemu i wzmocnić więzi między stronami.
Mediacja w sporach rodzinnych i rozwodach
Jestem zwolennikiem poszukiwania rozwiązania problemów w sporach rodzinnych, a nawet rozwodach w drodze mediacji. Nie dlatego, że jest to łatwe. Ale właśnie dlatego, że jest to trudne. Z pewnością jest to trudniejsze dla stron, które muszą aktywnie się do tego procesu włączyć. Nie tak, jak w procesie sądowym, w którym są rozleniwione i wypuszczają do boju wynajętych prawników. Będą też strony musiały w mediacji skupić się na istocie problemu, a nie na tematach zastępczych. Będą też robiły to dla siebie, a nie pod publikę. Będą musiały zmierzyć się ze swoimi uczuciami, schematami myślowymi, utartymi szlakami postępowania. Będą miały okazję do wysłuchania drugiej strony, ale inaczej – w innej formie i w innych warunkach, niż do tej pory. A to bywa momentem przełomowym. Będą wspólnie poszukiwać rozwiązania problemu. A nie rozstrzygnięcia sporu – przez obcego człowieka (sędziego).
Zmiana postrzegania stanowiska stron
Nie ma sensu porównywać celów i rezultatów mediacji z postępowaniem sądowym również z punktu widzenia stopnia zaspokojenia początkowych żądań stron. Wynika to z tego, że w szczególności w sprawach rodzinnych, są one formułowane nieprawidłowo, a więc nie dotykają istotny problemu, nie zaspokajają podstawowych interesów stron. To tak, jakby storna w pozwie w sprawie rodzinnej żądała śrubokręta, bo zamierza wbić gwóźdź w ścianę. Ona nie rozumie, że żąda narzędzia, które nie pomoże jej, nie zaspokoi jej interesów.
Dlaczego tak czyni? Bo często sama nie potrafi tych interesów zwerbalizować, nazwać, zidentyfikować, nie potrafi dostosować narzędzia do celu, który chce osiągnąć. I tak, często stosuje agresywne żądania, gdyż nie potrafi powiedzieć, że jej przykro, że ciągle kocha, że czuje się zawiedziona. Często obserwuję uruchamianie procedur sądowych nie w celu, któremu one służą, ale są one celem całkowicie zastępczym i nietrafionym dla zaspokojenia faktycznych interesów stron.
W mediacji próbujemy te interesy odnaleźć, nazwać, poszukać płaszczyzn wspólnych dla stron, a dopiero na końcu szukać technicznych rozwiązań. Jak bardzo jest to odmienne od procesu sądowego, w których debatujemy tylko nad początkowymi żądaniami stron, które są uwzględnianie lub nie – często choć nie zawsze – od wykazania tego, która ze stron jest większą świnią.
W mediacji szukamy tego, co łączy. W sądzie szukamy tego, co dzieli.
Zalety mediacji w sprawach rodzinnych
Mediacja jest z założenia szybsza, tańsza, mniej sformalizowana i mniej stresująca dla stron, niż postępowania sądowe. W każdej chwili można ja przerwać, gdyż jest całkowicie dobrowolna. W mediacji możecie powiedzieć sobie to, czego nie powiecie lub nie napiszecie w sądzie, gdyż jest objęta poufnością. Mediator nie jest sędzią – nie ocenia, ani nie przyznaje racji żadnej ze stron. On jedynie stwarza warunki do wzajemnego zrozumienia i poszukiwania porozumienia.
Na koniec, jeśli się uda – strony wychodzą z mediacji wzmocnione, gdyż wspólnie pokonały problem. Dostrzegły siebie nawzajem. Zmieniły optykę, odnalazły płaszczyzny wzajemnych relacji, których do tej pory nie widziały. W mediacji wreszcie znacznie rzadziej dochodzi do przedmiotowego traktowania dzieci. Z mojego doświadczenia wynika, że dobro dzieci jest w mediacji traktowane jako wspólnego dobro, a próby szantażu lub alienacji rodzicielskiej – również tej subtelnej – mają miejsce rzadziej lub są znacznie słabsze.
Jeśli Wasza rodzina ma problem, skorzystajcie z mediacji. Warto spróbować.


UPROWADZENIE DZIECKA ZA GRANICĘ I KONWENCJA HASKA
Sprawy rodzinne z natury obarczone są dużym ładunkiem emocjonalnym. Dotyczy to szczególnie spraw związanych z dziećmi. Sprawy dotyczące opieki nad dziećmi i miejsca ich zamieszkania, kontaktów z nimi są istotne nie tylko ze względu na relacje między ich rodzicami, ale wpływają na całe ich późniejsze życie. Zdarza się, że jedno z rodziców wywozi dziecko za granicę. Może to oznaczać dramat nie tylko dla tego dziecka, ale i dla drugiego rodzica, który może być brutalnie pozbawiony kontaktu z dzieckiem.
Wywiezienie dziecka za granicę
W sytuacjach konfliktowych dotyczących opieki nad dzieckiem zdarza się, że jeden z rodziców decyduje się na wywiezienie dziecka za granicę, sądząc, że takie posunięcie stanowi rozwiązanie problemu i zapewni mu przewagę w sporze. Stawia drugiego przed faktem dokonanym i uważa, że wygrał tę walkę. Że jest to szach-mat. Jednak takie działanie, choć może przynieść chwilową korzyść, często prowadzi do eskalacji konfliktu oraz negatywnie wpływa na dobro dziecka, które staje się ofiarą sporu między rodzicami.
W takich przypadkach z pomocą przychodzi Konwencja Haska dotycząca cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę, której celem jest zapewnienie szybkiego powrotu dziecka do kraju jego stałego zamieszkania i przeciwdziałanie skutkom bezprawnego przemieszczenia.
Uprowadzenie dziecka. Jak działa Konwencja Haska?
Postaram się teraz wyjaśnić, jak wygląda procedura powrotu dziecka w ramach Konwencji Haskiej. Każde państwo będące stroną Konwencji jest zobowiązane do ustanowienia organu centralnego, który odpowiada za pomoc w takich sprawach. W Polsce rolę tę pełni Minister Sprawiedliwości, przed którym postępowanie może dotyczyć uprowadzenia dziecka z Polski do innego kraju oraz uprowadzenia dziecka do Polski z zagranicy.
Uprowadzenie dziecka z Polski do innego kraju
W pierwszym przypadku, wnioskodawca składa wniosek do organu centralnego w państwie, w którym dziecko przebywa. Wniosek taki może zostać złożony, gdy miejsce pobytu dziecka jest znane lub istnieją uzasadnione przypuszczenia co do jego przebywania. Wymaga on złożenia pisemnego dokumentu w języku polskim oraz języku urzędowym państwa, w którym dziecko się znajduje.
Następnie Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do odpowiednich władz w kraju, w którym dziecko się znajduje. Jeżeli uprowadzenie miało miejsce w ciągu ostatniego roku, władze tego państwa mają obowiązek niezwłocznie wydać dziecko.
Po upływie roku, decyzja o powrocie dziecka zależy od oceny, czy dziecko zdążyło się zaaklimatyzować w nowym środowisku. Samo badanie tego może zająć w praktyce sporo czasu. Wiemy, ile trwa opiniowanie w sprawach rodzinnych, w których nie ma aspektów międzynarodowych. Oczywiście, w różnych państwach może to wyglądać odmiennie.
Państwa – strony Konwencji mają obowiązek udzielić wszelkiej pomocy w uzyskaniu orzeczenia potwierdzającego bezprawność zatrzymania dziecka. Władze państwa, do którego kierowany jest wniosek, zobowiązane są do podjęcia działań mających na celu powrót dziecka w terminie sześciu tygodni od otrzymania wniosku.
Uprowadzenie dziecka z innego kraju do Polski
W przypadku uprowadzenia dziecka do Polski, wniosek o pomoc może być złożony bezpośrednio do polskiego Ministra Sprawiedliwości lub przez zagraniczny organ centralny. Wniosek powinien zawierać te same informacje, co w przypadku uprowadzenia dziecka z Polski. Jeśli wniosek jest niekompletny, Minister Sprawiedliwości może wezwać wnioskodawcę do jego uzupełnienia, a w przypadku dalszych braków, może odmówić przyjęcia wniosku.
Należy pamiętać, że w postępowaniu przed Ministrem Sprawiedliwości wnioskodawcę mogą reprezentować pełnomocnicy, w tym adwokaci, radcowie prawni, a także członkowie rodziny.
Co, jeśli miejsce pobytu dziecka nie jest znane?
Jeśli miejsce pobytu dziecka lub osób, które się nim opiekują, nie jest znane lub nie zostało wskazane w treści wniosku, organ centralny w Polsce podejmuje działania mające na celu ustalenie tego miejsca. Może zwrócić się do Policji lub zlecić takie ustalenia innym odpowiednim służbom.
Dalsze postępowanie wg Konwencji Haskiej
Po przeprowadzeniu wyjaśniającego postępowania, Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do właściwego sądu okręgowego. Sąd może zlecić przeprowadzenie wywiadu środowiskowego w miejscu pobytu dziecka.
Odpowiedź na wniosek musi zostać przekazana Ministrowi Sprawiedliwości w ciągu trzech tygodni, a jeśli sąd zlecił wywiad środowiskowy lub zwrócił się o pomoc do innych instytucji, termin ten może zostać przedłużony do czterech tygodni. Minister może również zażądać dodatkowych informacji lub uzupełnienia odpowiedzi od sądu.
Warto zaznaczyć, że wniosek o nakazanie powrotu dziecka może być złożony bezpośrednio do sądu okręgowego, bez pośrednictwa organu centralnego. Sąd ma obowiązek wydać orzeczenie w ciągu sześciu tygodni od dnia wniesienia wniosku. Oczywiście orzeczenie rozstrzygające co do istoty sprawy może zostać wydane tylko po przeprowadzeniu rozprawy.
W sprawach dotyczących odebrania osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką w oparciu o Konwencję Haską, obowiązuje przymus adwokacko-radcowski. Zasada ta nie dotyczy uczestników postępowania będących sędzią, prokuratorem, notariuszem, profesorem lub doktorem habilitowanym nauk prawnych, adwokatem lub radca prawnym.
Cel postępowania wg Konwencji Haskiej
W czasie trwania postępowania o odebranie osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką toczącego się na podstawie Konwencji haskiej przed sądem, nie można rozstrzygać w przedmiocie władzy rodzicielskiej lub opieki nad tą osobą. Postępowanie w tych sprawach sąd zawiesza z urzędu z chwilą otrzymania takiej informacji.
Konwencja Haska podkreśla, że nadrzędnym celem wszystkich działań jest ochrona dobra dziecka. Dziecko, które zostaje nagle wyrwane ze swojego środowiska, odczuwa ogromny stres, niepewność i zagubienie. Dlatego tak ważne jest, aby wszelkie działania podejmowane w ramach Konwencji były szybkie i skuteczne.
Uprowadzenie dziecka – podsumowanie
Wywiezienie dziecka za granicę nie rozwiąże “problemu”. W rzeczywistości takie działanie zwykle prowadzi do trudnych emocji dla wszystkich zaangażowanych stron oraz potencjalnej traumy dla dziecka.
Dorośli muszą pamiętać, że konflikt między rodzicami czy opiekunami nie powinien obciążać dziecka. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach warto szukać rozwiązań, które minimalizują negatywny wpływ na najmłodszych.
Konwencja Haska nie tylko umożliwia odzyskanie dziecka, ale także zapewnia, że sprawa zostanie rozpatrzona w sposób uwzględniający dobro dziecka, a nie wyłącznie interesy dorosłych.
Rozwiązywanie sporów rodzinnych, zwłaszcza tych z międzynarodowym kontekstem, wymaga nie tylko znajomości prawa, ale również wrażliwości, empatii i gotowości do współpracy. Pamiętajmy, że dzieci mają prawo do stabilności, bezpieczeństwa i miłości – niezależnie od sytuacji, w której znaleźli się ich rodzice.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


O TYM SIĘ NIE MÓWI – NEGOCJACJE NIEWERBALNE
Bardzo lubię film “13 dni” o kryzysie kubańskim. Przedstawia on percepcję tej sytuacji przez otoczenie prezydenta Kennedy’ego oraz przebieg negocjacji z sowietami. Najlepsze jest to, że te intensywne negocjacje odbywają się niemal bez słów. Owszem, dochodzi chyba do jednego spotkania z radzieckim dyplomatą i wymiany kilku depesz. Ale to tylko fragment rozmowy, która toczy się bez słów. Jak zatem strony negocjowały, skoro nie rozmawiały ze sobą? Nie mam tu bynajmniej na myśli komunikacji niewerbalnej polegającej na umiejętności przekazywania i odbierania sygnałów z postawy ciała, mimiki, ubioru czy nawet zapachu rozmówcy. Mam na myśli kształtowanie percepcji drugiej strony i osób trzecich poprzez metodę faktów dokonanych i operowanie w przestrzeni, która jest istotna dla negocjacji.
To język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczów ze sobą rozmawiają!
We wspomnianym wcześniej filmie 13 dni jest świetna scena, w której doradca prezydenta – chyba McNamara (ale mogę się mylić) odwiedza jakieś pomieszczenie (pewnie w Pentagonie), gdzie na ścianie wisi wielka tablica. Są na niej zaznaczone amerykańskie i radzieckie okręty nawodne, zidentyfikowane i namierzone okręty podwodne, bazy, zasięgi rakiet i samolotów, wreszcie – możliwe ich cele. Wiele z tych obiektów jest w ruchu. Wojskowi widzą to, co jest na tablicy i działają tak, jak ich wyszkolono: chcą zniszczyć zagrożenie. Prezydenta pyta ich w pewnym momencie: co widzicie na tej tablicy? Nikt nie jest w stanie udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi – przecież to oczywiste, co tam jest! Doradca Prezydenta tłumaczy im: to nie są okręty, samoloty i rakiety! To jest język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczow ze sobą rozmawiają.
Czy da się rozmawiać bez słów?
Zapytacie, co to za rozmowa, w której się nie mówi, nie pisze, nie wysyła maili, ani choćby emotikonek. Zacznijmy więc od tego, że komunikacja werbalna (którą rozumiem tutaj znacznie szerzej niż ustną – będę tu tym mianem określał komun akację za pomocą języka, a więc ustną, ale także pisaną – znów w dowolnej formie), jest tylko jedną z form komunikacji. Jest to forma świetna, ale wciąż nie jest doskonała. Miłośnicy listów mogą utyskiwać, że przecież kiedyś można było popisywać się sztuką kaligrafii, by na pięknej papeterii napisać setki słów, by odbiorca miał szansę się domyślić, że chcemy mu zakomunikować, że jesteśmy wkurzeni. Dzisiaj wystarczy wysłać emotikonkę i wszystko jasne. Upadek? Nie, jest to ciekawa cecha, która wbrew wszystkim miłośnikom sztuki epistolarnej czyni, ale nikt nie jest w stanie jej zaprzeczyć, że te proste rysunki często lepiej oddają nasze emocje lub postawy, niż 100 słów.
Kształtowanie rzeczywistości jako sposób prowadzenia negocjacji
Ale przecież Kennedy i Chruszczow nie wysyłali sobie emotikonek. Oni korzystali z innej jeszcze formy komunikacji. Dla jednych będzie ona bardziej prymitywna, a dla innych bardziej wysublimowana od komunikacji werbalnej. Oni komunikowali się poprzez stawianie żądań (których nie należało odczytywać wprost), ale i przede wszystkim poprzez kształtowanie rzeczywistości. Czym jest to kształtowanie rzeczywistości?
Rozumiem je jako działania realne w każdej możliwej sferze, które zmieniają 1) dotychczasowy układ sił; 2) percepcję szans i zagrożeń; 3) oczekiwania stron. Wpływ na te sfery stanowi język, którym rozmawiają ze sobą nie tylko mocarstwa nuklearne, ale i dzieci z rodzicami, zakochani i wspólnicy. Ale niczym bohaterowie Moliera, nie wiedzą, że mówią prozą.
Negocjacje mają rozwiązać problem
Nikt nie powiedział, że negocjacje muszą polegać na tradycyjnej rozmowie. Są one z pewnością procesem, w który zaangażowane są co najmniej dwie strony, a który ma je skłonić do wyrażenia zgody na nowe ukształtowanie reguł między nimi. Potrzeba tej zmiany reguł wynika 1) ze zmiany w otaczającej je rzeczywistości, która sprawia, że dotychczasowe reguły nie są już adekwatne; 2) zmiany postrzegania relacji dotychczasowych reguł i rzeczywistości, którą kształtują i w której obowiązują; 3) zmiany oceny tych reguł – uznajemy, że nie są one uczciwe (i nigdy nie były!).
Ta rzeczywistość może odnosić się do przestrzeni, zasobów, danych, wartości, opinii, emocji i innych domen. Najczęściej jest ich kilka i są ze sobą powiązane. Jeśli po jednej ze stron zachodzi proces, w wyniku którego czuje ona potrzebę zmiany, przez pewien czas będzie ona żyła samotnie z tym poczuciem. Do czasu, aż zamanifestuje ona drugiej stronie, że potrzebuje zmiany. Druga strona może w takiej sytuacji: 1) wyrazić zgodę; 2) odmówić rozmów; 3) zacząć rozmowy o zasadach rządzących rozmowami – poziom meta (kwestie procedur i wartości); 4) odmówić zgody oraz 5) przystąpić do działania. Punkt 5 jest o tyle specyficzny, że może wystąpić samodzielnie, ale również przy okazji każdego z wcześniejszych zachowań.
Zgoda i działanie
Jak to? Jak możemy działać (pkt 5), gdy wyrażamy zgodę na żądanie drugiej strony? Może to być działanie, które potwierdza naszą gotowość i przyjazne nastawienie (wzmacnia nasz przekaz) albo mówi naszemu partnerowi: ok, na to się godzimy, ale nawet nie próbuj żądać więcej, bo tu jest nasza czerwona linia. Na tym to polega, że nie mówi, że to czerwona linia, a kształtujemy “przestrzeń” wokół tak, żeby to było widoczne dla naszego partnera. Przykład? Proszę bardzo.
Rozwiedzeni rodzice negocjują sposób spędzania czasu z dzieckiem w czasie najbliższych świąt. Jedno z nich mówi, że bardzo mu zależy na tym, żeby pojechać z synkiem jeszcze do swoich kuzynów i czy w takim razie może przywieźć go jutro rano zamiast dzisiaj wieczorem. Drugi rodzic godzi się na to, ale nie chce, żeby rano przesunęło się na popołudnie. Co robi? Kupuje bilety do kina na jutro na godz. 11 na film, na który dziecko bardzo chciało z nim pójść i odpisuje: “Dobrze, przyjedźcie prosto do kina na 10.30″ i wysyła zdjęcia biletów”. Jaki to jest komunikat? Godzę się na Twoją prośbę, ale nie próbuj grać o więcej. Właśnie podniosłem stawkę i jeśli się spóźnisz, możesz być pewien awantury (słusznej!).
Odmówienie rozmów i działanie
Działanie doskonale wzmacnia (lub też jeśli tego chcemy – osłabia) stanowisko zwerbalizowane. Milczenie – wbrew pozorom – też jest stanowiskiem. To samo dotyczy jasnego komunikatu, że żadnych rozmów nie będzie. Nie będę z Tobą rozmawiał, bo: 1) nie ufam Ci; 2) boje się Ciebie; 3) nie chcę stwarzać precedensu; 4) czuję się dotknięty Twoim poprzednim zachowaniem; 5) pokazuję w ten sposób wyższość i przywiązanie do obecnych reguł. Pisałem o każdej z tych postaw w tekście, do którego link jest pod artykułem. Pisałem też w kolejnych jego częściach o tym, jak przełamywać niechęć do rozmów.
Bez względu na to, jaka jest przyczyny odmówienia rozmów, to działanie w sferze realnej może ten przekaz pięknie wzmocnić lub też – przeciwnie – osłabić. A wszystko zależy pod tego, jakie są nasze intencje. Może nam zależeć na tym, żeby pokazać drugiej stronie, że będziemy włączyć do końca. Przysłowiowe zabicie posłańca jest tego najlepszym przykładem. Jeśli dodamy do tego spalenie mostów za nami (a więc nie tylko obraźliwy gest wobec drugiej strony, ale wyłączenie sobie możliwości uniknięcia walki – ucieczki) są bardzo wyraźnym gestem, że będziemy walczyć do samego końca. Jak to się może skończyć? Druga strona musi się liczyć z bardzo poważnymi stratami. Wie, że to nie będzie łatwe. Wie, że pewnie wygra, ale czy będzie co zbierać? Paradoksalnie może zrezygnować i odpuścić.
Jednakże w innej sytuacji strona odmawiająca rozmów może wykonać odwrotny gest – przyjazny – który pokaże stronie inicjującej, że w tym momencie nie ma przestrzeni do rozmów (jakże ważne jest tu odgadniecie przyczyny takie stanu rzeczy!) ale nie wykluczamy tego, jak tylko sytuacja się zmieni. W sprawie dotyczącej zwiększenia alimentów ojciec może nie chcieć rozmawiać z matką swojego dziecka na ten temat. Dlaczego? Może czuć się upokorzony swoją sytuacją, może być mu wstyd, że mało zarabia, może być na nią zły za wiele różnych spraw. Przyczyn braku gotowości do rozmów na ten temat może być wiele i naprawdę nie każda musi wynikać z jego złej woli. Co robi? Żądanie wystosowane przez nią wyrywa go z impasu, w którym znalazł się po utracie pracy. Jest bodźcem do tego, by dokonać zmian we własnym życiu. Zaczyna udzielać się na grupach w mediach społecznościowych, odzywa się do znajomych, w tym wspólnych z pytaniem, czy ktoś nie potrzebuje zatrudnić na stałe pracownika z jego doświadczeniem. Wiadomość o tym dociera do jego byłej partnerki, matki ich dziecka. Będzie to przekaz mocniejszy, niż tysiąc słów. Bardzo pozytywny. W 9 przypadkach na 10, będzie mu ona kibicować i poczeka, zanim złoży pozew do sądu. Tak długo, jak będzie widziała, że jego wysiłki są realne, silne i szczere, nie podejmie działań ofensywnych.
Ustalmy najpierw pewne zasady, czyli działanie w czasie rozmów o rozmowach
Nie! Wbrew temu, co nie którym z Czytelników się teraz wydaje, rozmowy o rozmowach nie są zwodzeniem drugiej strony, nie są odwlekaniem, nie są uciekaniem od problemu (co do zasady oczywiście). Są one kwestią fundamentalną wszelkich negocjacji. Czasami nie są one potrzebne, jeśli rozmowy są prowadzone w ramach pewnego formatu, w którym reguły zostały ustalone już wcześniej. W przeciwnym razie, bardzo istotne będzie ustalenie reguł, na jakich będziemy rozmawiać. Te kwestie proceduralne są elementem równie istotnym, jak samo porozumienie. A czasem nawet ważniejszym. Nie czas i miejsce, żeby się nad tym rozwodzić, ale czasami gorsze porozumienie wypracowane w atmosferze szacunku, bezpieczeństwa i otwartości na perspektywę drugiej strony, będzie lepiej odebrane, zaakceptowane i przestrzegane, niż warunki obiektywnie lepsze, ale narzucone w sposób protekcjonalny i bez potraktowania drugiej strony uczciwie i po partnersku, w sposób uznający jej podmiotowość.
Myślę, że wyobrażacie sobie już, jak istotne mogą być w tej sytuacji równoległe działania w przestrzeni realnej. Rozmawiamy o tym, jak będziemy rozmawiać. W tym czasie ja mogę np.: 1) wstrzymać egzekucję; 2) zaskarżyć uchwałę; 3) złożyć pozew; 4) uwolnić zakładnika; 5) zawieźć dziecko do Twoich rodziców, z którymi dawno się nie widziało; 6) skasować złośliwy post w social mediach itd. Każdy z tych gestów będzie pokazywał moje nastawienie, sprawi, że druga strona powinna się do niego odnieść, może dać mi alternatywę dla porozumienia. Możliwości jest mnóstwo, ode mnie będzie zależało, co chcę osiągnąć, ale także, czy będę w stanie odpowiednio dobrać środek do celu. Jest to kluczowy element w każdej sytuacji negocjacji niewerbalnych – czy druga strona odczyta mój gest w sposób, w jaki ja chcę, żeby ona go zrozumiała i czy to skłoni ją do zachowania, którego chcę.
Odmawiam zgodnym, ale działam
To, że ktoś odrzuca naszą pierwszą ofertę, nie powinno nas dziwić, zniechęcać ani obrażać. Ważne jest bardzo, jak to robi, oraz – jeszcze ważniejsze – co robi w tym czasie realnie. Jeśli jedna ze stron na wojnie proponuje wstrzymanie ognia, a druga nie wyraża na to zgody, ale… wstrzymuje ogień (przyczyn może być mnóstwo: ewakuacja ludności cywilnej, pomoc rannym żołnierzom obu stron, wspólnie obchodzone święto itd.,), będzie to gest silniejszy od słów. Czemu tak się zdarzyło? Być może oficer dowodzący na danym odcinku nie miał zgody swoich przełożonych lub polityków na formalne zawieszenie broni z przyczyn politycznych, ale dowódcy odcinków po obu stronach chcą dogadać się w sposób nieformalny. Nie wierzycie? Na froncie zachodnim w czasie I Wojny Światowej tysiące żołnierzy niemieckich z jednej strony i francuskich z drugiej wyszło z okopów w Boże Narodzenie. Spotkali się w połowie drogi między swoimi liniami, wspólnie śpiewali kolędy, wymieniali się i obdarowywali, czym mogli. Nie było na to formalnej zgody z żadnej ze stron, a wyżsi oficerowie, jak się o tym dowiedzieli, byli wściekli i kazali natychmiast tę “haniebną fraternizację z wrogiem” przerwać. Nie zmienia to faktu, że chociaż miejscowi dowódcy formalnie nie wyrazili zgody na chwilowy choćby rozejm, to faktycznie się do niego przyczynili i wprowadzili w życie.
Działanie jako forma negocjacji
Wróćmy do specyficznych rozmów Kennedyego z Chruszczowem. Panowie prawdopodobnie niewiele rozmawiali bezpośrednio, jeśli w ogóle. Znacznie ważniejsze od jakichkolwiek słów były faktyczne działania. Obserwujemy to w wielkiej polityce, ale co najciekawsze – również w życiu codziennym – w sporach między małżonkami, między wspólnikami, w firmach rodzinnych, zakładach pracy itd. Wszędzie. Możecie zapytać, jak to możliwe? Otóż instynktownie jest to dla nas chyba pierwszy wybór. Negocjacji metodą faktów dokonanych lub gestów uczyliśmy się przez dziesiątki tysięcy lat, na długo zanim powstał język. Jakakolwiek kooperacja – która pojawiła się na długo przed komunikacją językową – byłaby niemożliwa bez umiejętności porozumiewania się i negocjowania. Przecież nie ma wątpliwości, że więzy społeczne ciągle trzeszczą do pewnego stopnia, a ich tworzenie i utrzymanie wymaga kooperacji, ta zaś to nic więcej, jak ciągłe i ciągłe negocjacje.
Macie dzieci? Obserwujcie je. Obserwujcie je, jak one instynktownie używają metody faktów dokonanych. Po co mam pytać mamę, czy mogę zjeść cukierka. Oceniam szansę uzyskania jej zgody na 7%. Co mam do wyboru? Prosić ją 15 razy (wydatek energetyczny wynikający z płaczu po mojej stronie, strata czasu, mama zdenerwowana na mnie i obrażona przez 2 godziny. Szanse dostania następnego cukierka spadają o 20% przez 6 godzin – nie opłaca się!) Co zrobię – a jestem w końcu sprytnym niemowlakiem? Zjem cukierka, jak mama nie widzi. Szanse, że się połapie – 30%, zwróci mi uwagę i będzie się dąsać przez pół minuty, ale potem w rozmowie z tatą mnie pochwali i powie, jaki jestem pomysłowy – myśli, że tego nie słyszę albo nie rozumiem. To jest klasyczny przykład działania i negocjowania metodą faktów dokonanych.
Myślicie, że to głupi przykład? Uważacie, że z tego wyrośliście? Być może Wy to już zatraciliście, ale Wasze żony, wspólnicy, pracownicy, przyjaciele, konkurenci, sąsiedzi i politycy, którzy Wami żądzą – z pewnością nie. Jak ocenić wojnę Rosji z Ukrainą w końcówce 3 roku jej trwania. Oficjalne rozmowy nie są prowadzone. Warunki wypuszczane do przestrzeni publicznej przez każdą ze stron są nie do zaakceptowania przez drugą stronę. Każda ze stron przyjęła nawet akty prawne (a Rosja nawet na gruncie swojej konstytucji), które uniemożliwiają formalnie albo samo podjęcie rozmów (obie strony) albo podjęcie rozmów z obecnym przywództwem drugiej strony (obie strony) albo zaakceptowaniem podstawowych żądań terytorialnych drugiej strony (Rosja). Czym są takie akty prawne? To są własnie komunikaty w przestrzeni prawnej, które mają pokazać drugiej stornie naszą determinację. Nie tylko mówimy, że czegoś nie zrobimy, ale nawet przyjmujemy sami prawo, które nam to uniemożliwia.
A czym są trwające ciągle walki w Donbasie, gdzie mieleni są tysiącami żołnierze obu stron. Wojna jest idealnym przykładem prowadzenia negocjacji bez słów. To są negocjacje rzeczowe, siłowe, z użyciem przemocy oraz niszczące zasoby demograficzne, ekonomiczne i moralne drugiej strony. Czemu to się robi? Żeby przekonać ją (i jej sojuszników), że lepiej teraz przyjąć nasze żądania, bo potem będzie tylko gorzej. W ten sposób wpływa się na percepcję drugiej strony i jej kierownictwa politycznego.
Czy to jest proste? Nie. Najlepiej pokazują to przykłady prowadzenia wojny powietrznej – nalotów strategicznych i – nazywajmy rzecz po imieniu – terrorystycznych prowadzonych przez strategiczne lotnictwo aliantów w czasie II wojny światowej przeciwko Niemcom i Japonii. Były to wielkie fale nalotów, które zniszczyły większość niemieckich i japońskich miast (w Japonii trwa to znacznie króciej, niż w III Rzeszy, więc i zniszczenia były jednak mniejsze, poza Tokio, Hiroszimią i Nagasaki oczywiście). Co było ich celem? Przecież nie zniszczenie samo w sobie. Było to działanie nakierowane na osiągniecie celów politycznych i skłonienie drugiej strony kapitulacji albo chociaż do rozpoczęcia rozmów ze słabszej strony wskutek czegoś, czego aliantom nie udało się osiągnąć – wzrostu społecznego niezadowolenia z powodu wojny w tych społeczeństwach, które nie chcąc dłużej doświadczać nalotów, miały obrócić się przeciwko swoim przywódcom i wymusić na nich ustępstwa polityczne. Tak się jednak – ku zdziwieniu i narastającej frustracji aliantów nie stało. Jak widać, negocjacje siłowe – przez fakty dokonane, ale przez projekcję zagrożeń, są znacznie skuteczniejsze, niż spełnianie tych gróźb i faktyczne szkodzenie drugiej stronie, która się wtedy może usztywnić i odnaleźć w sobie pokłady energii i wytrzymałości, o których wcześniej nawet nie myślała.
Jak to się ma do mojej pracy?
Tego nie uczą na studiach, ani na aplikacji. A jednak ma to fundamentalne znaczenie w prowadzeniu negocjacji, czy szerzej – zarządzania sporem. Proces sądowy albo szerzej – wykorzystanie jakiejkolwiek procedury prawnej – nie jest celem samym w sobie. Nie jest też całą przestrzenią, w której toczy się konflikt. Wszystkie narzędzia prawne, jakie istnieją, a także wszelkie ruchy poza tymi procedurami (nieważna jest ich kwalifikacja prawna) są właśnie działaniami w rzeczywistości – tymi działaniami faktycznymi, które przekaz wzmacniają lub nadają mu inne znaczenie. Często służą również osiągnięciu innych celów, niż te, którym są pierwotnie i nominalnie dedykowane. Proces sądowy nie jest całym sporem. On jest jedną z płaszczyzn, na których konflikt jest prowadzony. Często nie jest płaszczyzną decydującą, ani najważniejszą. Jest tym elementem przestrzeni, na którym prowadzi się dialog.
W tej logice, którą wyznaję, złożenie pozwu nie jest strzałem w głowę drugiej strony, ale przeniesieniem sporu na nową płaszczyznę, którego celem jest albo pokazanie determinacji, albo zmuszenie drugiej strony do ustosunkowania się do naszych twierdzeń, albo przerwanie biegu przedawnienia, albo wreszcie, podbicie stawki. Tak trzeba czytać użycie procedur sądowych. Ale również wszystkie inne działania faktyczne. Często słowa są niesłyszane albo nie mogą przejść przez gardło. Często działanie z pozoru agresywne, jest wołaniem o pomoc albo próbą wykrzyczenia: zależy mi na Tobie, ale czuje się skrzywdzony i chcę coś z tym zrobić.
Zależy mi bardzo, byśmy w Polsce nauczyli się czytać kontekst zdarzeń i wypowiedzi, byśmy w końcu uczyli się rozmawiać i czytać komunikaty również tam, gdzie nie są nam podane pod nos i napisane wielką czcionką wprost. Bardzo bym chciał, żebyśmy nauczyli się rozwiązywać nasze problemy poprzez analizę rzeczywistości i realną ocenę szans i racji, a nie przez odwoływanie się do sądów lu zewnętrznych autorytetów, które wysiłek taki podejmą za nas. Jeśli sami podejmiemy wysiłek, by załatwiać nasze sprawy konstruktywnie, z pewnością wszyscy na tym zyskamy!
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE, CZYLI JAK POKOCHAŁEM MEDIACJĘ?
Gdy pierwszy raz usłyszałem o mediacji, byłem do niej nastawiony negatywnie. Pomyślałem sobie, że to jakieś dziwne rozwiązanie, które nie opiera się na poszukiwaniu racji, ani na znajomości prawa, a w dodatku sprawi, że prawnicy będą mieli mniej zleceń prowadzenia spraw w sądach, a więc na koniec dnia – że będzie to oznaczało spadek jakości rozwiązywania sporów, a także spadek zarobków prawników. Bądźmy szczerzy – jako młody adwokat szukałem raczej rozwiązań zmierzających w przeciwnym kierunku… Jednakże w takiej ocenie mediacji bardzo się myliłem. By zrozumieć zalety mediacji, musiałem wpierw zdać sobie sprawę, do czego służą sądy? A od tego powinny się zaczynać studia prawnicze.
Czym w ogóle jest mediacja?
Mediacja to sposób rozwiązywania sporów przy udziale bezstronnego mediatora. Mediator jest neutralny, nie ma osobistego interesu w forsowaniu żadnego rozwiązania, ani w narzucaniu własnego zdania. Mediator nie wydaje żadnego wyroku, a jedynie dba o przestrzeganie zasad komunikacji przez strony. Udział w mediacji jest całkowicie dobrowolny. Nikt nie może być do niej zmuszony. A po wyrażeniu zgody i tak w każdej chwili można z niej się wycofać. Podobnie, jak w Vegas – co było na mediacji, pozostaje na mediacji, a więc strony mogą sobie powiedzieć wszystko, ale pozostaje to poufne i nic, co powiedzą nie może być użyte przeciwko nim. Celem mediacji jest umożliwienie stronom aktywnego poszukiwania rozwiązania ich wspólnego problemu. W mediacji nie ma wygranych, ani przegranych: strony mogą dojść do porozumienia, lub do niego dojść, ale sukces osiągają wspólnie lub też wspólnie ponoszą porażkę, którą jest brak porozumienia.
W trakcie mediacji strony być może pierwszy raz będą mogły w bezpiecznych warunkach, w atmosferze szacunku i poufności opowiedzieć swoją historię i punkt widzenia. Być może nigdy wcześniej nie miały takiej możliwości, nie dostały takiej szansy. Takiej szansy nie dostaną też w sądzie, który nie jest zainteresowany całym ich konfliktem, a jedynie tym jego fragmentem, który został opisany w pozwie lub wniosku. Poza tym, sądy są zawalone tysiącami spraw, cierpią na braki kadrowe i lokalowe i przez to zwyczajnie nie mają możliwości, by każdemu zapewnić tyle czasu, ile kto go potrzebuje. W mediacji ten czas jest.
Do czego służą sądy? Porównanie z mediacją
Banalne pytanie! Przecież każdy to wie! Jeśli jednak się nad tym zastanowimy, zrozumiemy (lub nie), że sądy nie są od wymierzania sprawiedliwości (nazwa Wymiar Sprawiedliwości wprowadza w błąd). Nie mają ze sprawiedliwością wiele wspólnego. Sądy wydają miliony wyroków i postanowień rocznie, w których nie wymierzają sprawiedliwości, a stosują prawo. Możecie powiedzieć, że to jest to samo. Nie, to nie jest to samo. Idea sprawiedliwości jest mityczna i można ją rozumieć na wiele sposobów. To co dla mnie jest sprawiedliwe, może nie być sprawiedliwe dla Was.
Sądy natomiast stosują prawo, czyli konkretne sprawy rozstrzygają według ogólnych reguł. To tak, jakbyście mieli rozwiązywać dziesiątki zadań matematycznych. Umiecie dodawać i odejmować, mnożyć i dzielić, wiec macie tu 100 zadań i proszę je rozwiązać do jutra! Po co to robią? Po co sądy funkcjonują? Żebyśmy się wszyscy nie pozabijali. Gdyby ich nie było, każdy szukałby ochrony i sprawiedliwości z siekierą w ręku na chodniku. Świat bez prawa i aparatu jego stosowania oraz egzekwowania to świat anarchii i wojny każdego z każdym – dosłownie. Dzięki temu, że istnieje prawo i system jego stosowania (przy wszystkich swoich absurdach i ułomnościach) daje nam szansę spokojnego życia.
Sądy rozstrzygają spory
Jest jednak ogromna różnica, o której niewiele się mówi – między tym co robią sądy – rozstrzyganiem sporów, a ich rozwiązywaniem. Powtórzę raz jeszcze: sądy są od rozstrzygania sporów, a nie od ich rozwiązywania. Różnica jest kolosalna. Zapytacie, na czym ta różnica polega?
Co czuje wygrany?
Rozstrzygniecie jest arbitralne: ktoś ważniejszy od Was – na podstawie różnych dziwnych, niezbyt logicznych i niezrozumiałych zasad – mocą swojego autorytetu w podniosłej atmosferze oznajmia: Rację ma Kowalski! Wtedy Kowalski się cieszy! Nie do końca rozumie, dlaczego to on ma rację, ale się cieszy, że wygrał! Patrzy na drugą stronę sali na tego… Nowaka. Na twarzy Kowalskiego rysuje się triumf, szczęście! Przypomnijcie sobie Gerarda Depardieu grającego Kolumba. I ta podniosła muzyka Vangelisa, gdy dopływa do Ameryki! Nie tylko uzyskał potwierdzenie argumentów, które przedstawiał wynajęty przez niego prawnik (których Kowalski, ani często również jego prawnik nie rozumiał do końca), ale uzyskał triumf nad swoim wrogiem, którego pokonał. Nowak został pokonany. Niech żyje Sąd! Niech żyje Sędzia!
Co czuje przegrany?
A Nowak? A Nowak niech zdycha… Nowak czuje się rozdarty: nie wie, czy to pomyłka?! Czy niekompetentny okazał się prawnik, którego wynajął Nowak, czy też może głupi jest sędzia? A może przekupiony? W najlepszym razie to wina świadków, którzy kłamali, albo biegłych, którzy się wymądrzali, albo tego czy innego rządu lub ministra, który wprowadził takie głupie przepisy. Nowak czuje się oszukany lub w najlepszym razie niezrozumiany. Odczuwa frustracje, zawód i przygnębienie. Często nie rozumie, dlaczego przegrał. To co łączy nie strony, to myślenie w kategoriach wygrany / przegrany i niezrozumienie, dlaczego wyrok jest taki, a nie inny. Nowak czuje się pokrzywdzony. Stracił zaufanie do sądu, do prawników, do państwa, do prawa. Traci zaufanie do ludzi. A Kowalskiego nie chce widzieć na oczy. Nie jest gotowy na podanie mu ręki i zaakceptowanie porażki. Będzie szukał rewanżu: w sądzie lub poza nim. Przez rewanż poza sądem rozumiem znacznie więcej, niż zastrzelenie Kowalskiego, jak na starych filmach… Mam na myśli obmawianie go, godziny rozmów z przyjaciółmi, znajomymi, klientami, sąsiadami, w których będzie opowiadał o tym, jaki sędzia był głupi, a jaki Kowalski jest cwany, a jego prawnik to już w ogóle… Jaki tego jest skutek? Wzrost antagonizmu między tymi dwoma i osłabienie więzi społecznych między wszystkimi pośrednio zaangażowanymi.
Czego uczy nas arbitralny wyrok? Jak wyglądają jego rujnujące skutki?
W każdym razie, wyrok taki nie tylko nie usuwa sporu, który istniał u podłoża sprawy sądowej, on go potęguje! Zamiast przywracać harmonię do relacji międzyludzkich, wyrok sądu z wdziękiem szarżującego nosorożca ustawia strony w nowym układzie, w którym jedna ze stron najcześciej jest niezasadnie wywyższona, a druga cierpi z powodu swojego poniżenia. Czy to przywraca harmonię? Nie! To prowadzi do rewanżyzmu. Czy to usuwa przyczyny konfliktu? Nie, to tworzy nowy konflikt, którego efektem jest utrata zaufania do struktur państwowych, prawa i sądów. Czy to sprawia, że uczymy się rozmawiać? Nie, to uczy nas jedynie posługiwania się argumentami, które mają pokazać drugą stronę w jak najgorszym świetle, ale nie uczy nas komunikacji opartej na szacunku, asertywności i rzeczowym współdziałaniu w poszukiwaniu rozwiązań. Czy to nas uczy postawy obywatelskiej odpowiedzialności za swoje życie? Nie, to uczy nas histerii, podejrzliwości i cwaniactwa.
Czy zatem sądy są potrzebne? Tak, mediacja nie załatwi wszystkich spraw
Tak! Są absolutnie konieczne i niezbędne do funkcjonowania każdego normalne społeczeństwa. Czemu? Bo ich zadaniem powinno być rozstrzyganie tych spraw, których nie udało się rozwiązać poza sądami! Powtórzę. Sądy powinny być od tego, by zajmować się tymi tylko przypadkami, których strony same ni rozwiązały w sposób polubowny, czyli taki, który nie angażuje bezpośrednio aparaty państwowego, który myśli za strony, ale pozwala im wziąć odpowiedzialność za własne życie i szukać rozwiązania sporu samodzielnie lub jedynie pod nadzorem państwa. Jednym z takich trybów rozwiązywania sporów jest właśnie mediacja.
W mediacji nie rozstrzyga się kto ma rację, ale wspólnie szuka rozwiązania i wyjścia z sytuacji, w której strony się znalazły
Co robią strony w sądzie?
W sądzie wysiłek intelektualny niezbędny do rozstrzygnięcia spoczywa jednak na barkach sędziego. Wiem, że w procesie kontradyktoryjnym jest położony nacisk na aktywność stron, ale w odczuciu ludzi, to wciąż sąd i sędzia bada sprawę i rozstrzyga wg tego, co doskonale ustalił. Innymi słowy, w odczuciu przeciętnego człowieka to sąd jest od tego, żeby zbadać sprawę i wydać mądry, sprawiedliwy wyrok. Jaki ma to skutek? Ludzie czują się zwolnieni z obowiązku aktywnego uczestniczenia w procesie – od tego mają prawników – ale… ich aktywność nie jest nakierowana na szukanie rozwiązania problemu, ale na przekonanie sędziego do tego, że te drugi jest zły, a mój klient jest tym dobrym. Cały wysiłek procesu sądowego jest ukierunkowany na konfrontację i przekonanie sądu, że ja mam rację, a więc na dążeniem do pokonania przeciwnika.
A do czego strony dążą w mediacji?
W mediacji jest inaczej. Tutaj nacisk położony jest nie na wysiłek wynajętych prawników, chociaż ich pomoc bywa bardzo przydatna, ale na wysiłek samych zaangażowanych stron, które zamiast włączyć ze sobą – wspólnie działają na rzecz rozwiązania wspólnego problemu. Jest to ogromna różnica w porównaniu z procesem sądowym. Strony w mediacji uczą się rozwiązywać swoje problemy. Uczą się o nich rozmawiać. Uczą się analizować swoją sytuację, uczą się postrzegać punkt widzenia drugiej strony, uczą się empatii i konstruktywnego myślenia.
Mediacja sprawia, że strony wspólnie przełamują problemy, które ich dotknęły, wychodzą z mediacji silniejsze – każda z osobna, ale i wzmocnione wspólnie – z przekonaniem, że pokonały trudności, uprzedzenia. Każda ze stron w mediacji została wysłuchana, każdej zapewniono tyle czasu, ile potrzebowała. Strony poczuły bezpieczeństwo, ale i szacunek. Zapewniono im równe traktowanie i tzw. poczucie sprawiedliwości proceduralnej opartej na prostych i zrozumiałych zasadach (w przeciwieństwie do całkowicie odklejonych od rzeczywistości procedur sądowych).
Mediacja jest szybsza i tańsza od procesu sądowego. Jest przy tym łatwiejsza i nie ma w niej miejsca na prawnicze kruczki i triki. O ile wyrok sądowy uszczęśliwia jedną ze stron, a sprawia, że druga najczęściej czuje się pokrzywdzona i traci zaufanie do państwa i prawa, to porozumienie wypracowane wspólnie przez strony w mediacji skutkuje tym, że strony widzą w nim efekt wspólnej pracy i będą gotowe go bronić, jako wspólnego osiągnięcia. Jak bardzo różni się to od arbitralnego wyroku, który strona przegrana chce od razu zaskarżyć!
Mediacja pomaga budować wspólnotę, stawia na rozwijacie relacji i szacunek dla każdego z uczestników, uczy ich rozwiązywać ich sprawy w sposób bezpośredni i zaangażowany, przez co sprawia, że myślą kreatywnie i empatycznie. Co więcej, osoby biorące udział w mediacji zużywają na nią znacznie mniej swoich zasobów energetycznych, emocjonalnych i finansowych, niż w wieloletnim i kosztownym procesie sądowym, który na koniec i tak jedynie te strony antagonizuje faworyzując tego, kto lepiej potrafił walczyć lub cwaniakować.
Wady mediacji?
Mediacja ma jedną, jedyną wadę… Nie daje odczucia totalnego triumfu nad pokonanym przeciwnikiem. Nie pozwala go upokorzyć, ani narzucić mu swojego zdania. Nie pozwala wreszcie przerzucać finansowych i organizacyjnych kosztów sporu między stronami na całą wspólnotę, ani nie pozwala zrzucić brudnej roboty na sąd i adwokatów. Jeśli tego szukacie, nie korzystajcie z mediacji. Jeśli jednak szukacie sposobu, by uczynić Wasze życie lepszym, by się rozwijać, budować relację i uczyć się rozwiązywać problemy, które nie będą się za Wami ciągnąć latami, wybierzcie ją.
Kiedy zatem iść do sądu?
Kiedy zatem iść do sądu? Uważam, że sądy powinny być zarezerowane dla tych spraw, które do mediacji się nie nadają: do najpoważniejszych spraw kryminalnych, do spraw dotyczących krzywdzenia i wykorzystywania dzieci lub osób nieporadnych, niesamodzielnych, do tych wreszcie poważnych spraw, w których stronom nie udało się dojść do porozumienia, a ich i wspólnoty interes wymaga, by ich spór w końcu rozstrzygnąć – skoro nie udało się go rozwiązać. Wreszcie wszystkie te sprawy, gdzie nie ma dobrej woli i gotowości do współpracy w drobnej wierze. Ale zasadą powinno być pierwszeństwo mediacji przed sprawami sądowymi.
Pamiętajmy, że sąd jest urzędem, w którym pracują urzędnicy – specyficzni i bardzo wykwalifikowani, ale jednak urzędnicy. Oni reprezentują państwo. Ich praca kosztuje i obciąża nas wszystkich. Niech zarabiają jak najwięcej (i wszyscy inni pracownicy wymiaru sprawiedliwości!), ale korzystajmy z sądów i z sędziów w sprawach, które tego wymagają. W przeciwnym razie urządzamy sobie igrzyska na koszt państwa w sprawie, która naprawdę nie jest często tego warta, a sąd – jak to wyżej opisałem – problemu nie rozwiąże, a jedynie sprawę rozstrzygnie.
Mamy więc wybór: albo jak dorośli i odpowiedzialni za swoje życie ludzie postaramy się rozwiązywać nasze problemy, albo z postawą roszczeniową będziemy oczekiwać, że obcy człowiek z orłem na łańcuchu powie, że ja mam rację, a Nowak to świnia.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


ALIENACJA RODZICIELSKA – FORMA SKRAJNA
W poprzednim artykule poruszyłam subtelne i mniej widoczne formy alienacji, które niszczą więź dziecka z drugim rodzicem. Teraz jednak chcę skupić się na najbardziej dramatycznym przejawie tego zjawiska – sytuacji, gdy dziecko zostaje całkowicie odseparowane od jednego z rodziców. Ten ekstremalny scenariusz ma katastrofalne konsekwencje nie tylko dla relacji rodzinnych, ale przede wszystkim dla psychiki dziecka, które musi radzić sobie z niewyobrażalnym ciężarem emocjonalnym.
Alienacja rodzicielska poprzez separację – trauma na całe życie
Całkowite odcięcie dziecka od jednego z rodziców to proces, który często zaczyna się od manipulacji emocjonalnej i potrafi eskalować nawet poprzez użycie instytucji prawnych, takich jak prokurator czy sąd rodzinny. Rodzic alienujący nie tylko buduje w dziecku obraz drugiego opiekuna jako osoby niegodnej zaufania, ale często posuwa się dalej, składając zawiadomienia o rzekomym znęcaniu się nad dzieckiem czy molestowaniu seksualnym. Takie fałszywe oskarżenia, choć zazwyczaj kończą się umorzeniem wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego, niosą ze sobą dramatyczne konsekwencje. Wyobraźmy sobie sytuację, w której dziecko jest przesłuchiwane w tzw. “niebieskim pokoju” i jest pytane o szczegóły rzekomej przemocy czy molestowania, z którą nigdy nie miało styczności. Takie przesłuchanie staje się dla dziecka źródłem ogromnego stresu, poczucia winy i zagubienia.
Fałszywe oskarżenia – jak rodzic sam krzywdzi swoje dziecko?
Przykładem takiej historii jest dziesięcioletnia dziewczynka, która została odseparowana od swojego ojca przez matkę. Matka najpierw subtelnie sugerowała, że ojciec nie jest dobrym człowiekiem – wskazywała na jego rzekomą obojętność, brak zainteresowania sprawami dziecka, a nawet brak odpowiedzialności za jej wychowanie. Następnie zaczęła składać zawiadomienia o znęcaniu się psychicznym, a w pewnym momencie oskarżyła ojca o molestowanie seksualne. Obok postępowania karnego toczyła się sprawa rodzinna, w której to sąd – na czas toczącego się postępowania – zakazał kontaktów ojca z córką. Dziecko podczas przesłuchania w “niebieskim pokoju” konsekwentnie zaprzeczało krzywdzącym zachowaniom, a prokurator umorzył sprawę wobec braku dowodów.
Szereg okoliczności związanych z toczącymi się sprawami oraz brak kontaktów z ojcem, były dla dziewczynki doświadczeniami traumatycznymi. Mimo że matka próbowała stworzyć córce pozory normalności, dziewczynka czuła ogromną pustkę i wewnętrzny konflikt lojalnościowy. Tęskniła za ojcem, czuła miłość i jednocześnie narastający wstyd – bo przecież matka mówiła, że ojciec jest złym człowiekiem. Te emocje zaczęły się kumulować. Dziewczynka coraz bardziej się izolowała, stawała się apatyczna, aż w końcu zaczęła się samookaleczać. Wybierała momenty, gdy była sama, i raniła swoje ręce ostrymi przedmiotami. Robiła to nie dlatego, że chciała zwrócić na siebie uwagę, ale by „uwolnić” się od napięcia i bólu, których nie rozumiała. Każde cięcie przynosiło jej chwilową ulgę – ból fizyczny był łatwiejszy do zniesienia niż emocjonalne cierpienie.
Dramatyzm tej sytuacji polega na tym, że dziewczynka przez długi czas nie wiedziała, dlaczego tak się czuje. Nie potrafiła powiedzieć matce o swoim bólu, bo przecież to właśnie matka była źródłem jej wewnętrznego konfliktu. Kiedy jednak trafiła do psychologa, proces terapeutyczny ujawnił głęboko skrywane emocje. Podczas pracy z psychologiem udało się odkryć, że dziewczynka wciąż myśli o ojcu i tęskni za nim, ale boi się o tym mówić, żeby nie sprawić matce przykrości. Dziewczynka zrozumiała, że jej wewnętrzne napięcie i poczucie winy za „zdradę” matki wyrażały się w formie autodestrukcji. To była jedyna droga, jaką znała, by poradzić sobie z sytuacją, której nie rozumiała i na którą nie miała wpływu.
Alienacja – gdy dziecko staje się narzędziem w walce rodziców
Alienacja rodzicielska to dramat, który dotyka nie tylko dziecko, ale również rodzica odciętego od swojej pociechy. Alienowany rodzic staje się ofiarą systematycznego niszczenia więzi, którą budował przez lata, a każdy dzień izolacji jest dla niego jak cicha żałoba za żyjącym dzieckiem. Jednocześnie jest on często zmuszony do odpierania fałszywych oskarżeń. Przytoczę teraz słowa jednego z moich Klientów: „Pani Mecenas, ja się cieszę, że istnieje artykuł 207 kodeksu karnego, bo gdyby go nie było, moja była żona oskarżyłaby mnie o przestępstwo z art. 200 kk. Wiedziałaby, że takie zarzuty zniszczą mnie na zawsze.” Te słowa w pełni oddają tragedię rodzica, który nie tylko traci kontakt z dzieckiem, ale także musi bronić się przed oskarżeniami, które mogą na zawsze zniszczyć jego życie osobiste i zawodowe.
Nierzadko w tego typu sprawach media społecznościowe i tradycyjne odgrywają coraz większą rolę i są wykorzystywane jako arena walki, na której rodzice starają się przekonać opinię publiczną do swojej racji, zapominając o tym, jak bardzo takie działania krzywdzą dziecko.
Jednym z najczęstszych sposobów wykorzystania mediów przez rodzica alienującego jest publiczne oskarżanie drugiego rodzica o różne przewinienia. Posty na Facebooku, wpisy na forach internetowych czy nawet filmy na YouTube mogą zawierać bardzo osobiste informacje i oskarżenia, które mają na celu zniszczyć wizerunek drugiego rodzica w oczach innych. Działania rodzica alienującego przeradzają się w kampanie hejtu przeciwko drugiemu rodzicowi poprzez mobilizację znajomych, rodziny, a nawet obcych ludzi do atakowania go w komentarzach.
Rola (social) mediów
Wiele osób, chcąc udowodnić swoją rację, upublicznia prywatne wiadomości, zdjęcia czy nagrania, które mogą naruszać prywatność dziecka i drugiego rodzica.
W takich przypadkach media, zamiast pomagać, często potęgują konflikt, upraszczając złożone sytuacje rodzinne do jednoznacznych osądów. Rodzic, który decyduje się na upublicznienie konfliktu, zapomina, że dziecko jest tu osobą najbardziej poszkodowaną – i że każda medialna burza pozostawia ślad w jego psychice. Konflikty rodzinne powinny być rozwiązywane w sposób dyskretny i z poszanowaniem dobra dziecka, które przede wszystkim potrzebuje spokoju i stabilności, a nie medialnego rozgłosu.
Zdarza się, że alienacja prowadzi do ingerencji sądu rodzinnego w władzę rodzicielską rodzica, który dopuszcza się manipulacji dzieckiem, poprzez jej ograniczenie lub nawet pozbawienie. Bardzo często sądy, kierując się dobrem dziecka, zobowiązują zarówno rodzica, jak i dziecko do udziału w terapii lub pracy z psychologiem. Celem takich działań jest odbudowanie więzi z alienowanym rodzicem oraz przerwanie destrukcyjnych schematów emocjonalnych, które zagrażają prawidłowemu rozwojowi dziecka.
Dziecko trafia do rodziny zastępczej. Czy musiało do tego dojść?
W skrajnych przypadkach, gdy sąd uzna, że dalsze pozostawanie dziecka pod opieką alienującego rodzica poważnie zagraża jego dobrostanowi, może zdecydować o umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej albo placówce opiekuńczo-wychowawczej. Takie rozwiązania są jednak ostatecznością – często traumatyczną również dla dziecka, które traci poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Działania te mają jednak na celu przede wszystkim ochronę dziecka przed dalszym krzywdzeniem i stworzenie mu szansy na zbudowanie zdrowych relacji z obojgiem rodziców.
W przypadku alienacji rodzicielskiej, zwłaszcza gdy pojawiają się fałszywe oskarżenia, kluczowa jest pomoc doświadczonego prawnika, takiego jak adwokat czy radca prawny. Profesjonalna i szybka reakcja może nie tylko ochronić przed niesłusznymi zarzutami, ale także przywrócić prawo do kontaktu z dzieckiem. Oddając sprawę w ręce specjalisty możemy zyskać nie tylko wsparcie prawne, ale i strategiczne.
Alienacja – zakończenie
Bardzo często wizyta u adwokata lub radcy prawnego jest właśnie pierwszym krokiem do odzyskania więzi z dzieckiem. Pamiętajmy, że czas gra ogromną rolę. Niektórzy czekają, aż dziecko dorośnie i samo zrozumie. Dorośnie, ale oddając narrację drugiej stronie sprawiamy, że raczej nie zrozumie. A utraconego czasu i miłości już nie odzyskamy.
Mogę zwrócić się z apelem do wszystkich rodziców: macie prawo się kłócić, mieć pretensje do siebie, spierać się. Ale alienując dziecko od rodzica, robi się największą krzywdę właśnie dziecku. Każde dziecko ma prawo do tego, żeby mieć oboje rodziców. Pomijam sytuacje skrajne, ale najczęściej to wyłącznie złość i niedojrzałość lub chęć zemsty pchają ludzi do stosowania alienacji. W ten sposób największą krzywdę wyrządza się dziecku.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty: