![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/egzekucja-kontaktow-z-dzieckiem.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
EGZEKWOWANIE KONTAKTÓW Z DZIECKIEM
Rozstanie rodziców to niewątpliwie trudna sytuacja, która wywołuje ogromne emocje – nie tylko u samych rodziców, ale i u dzieci. To moment, w którym całe dotychczasowe życie rodziny zostaje zburzone. Choć dla dorosłych często oznacza to zakończenie pewnego etapu życia, dla dzieci to początek nowej rzeczywistości, pełnej niepewności i lęku. Na tym tle jedno jest pewne – dzieci mają prawo do utrzymywania kontaktu z obojgiem rodziców, bez względu na to, jak skomplikowane są relacje między dorosłymi. Co jednak, gdy kontakt z drugim rodzicem staje się niemożliwy? Co zrobić, kiedy jedno z rodziców utrudnia lub wręcz uniemożliwia spotkania? Czy jest jakaś forma przymusu, by skutecznie walczyć o dziecko i dbać o jego więzi z obojgiem rodziców?
Mam kontakty i co z tego? Jak wygląda egzekucja kontaktów z dzieckiem?
Zacznijmy od podstaw. Zgodnie z art. 113 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, każdemu dziecku przysługuje prawo do utrzymywania kontaktów z rodzicami, niezależnie od tego, z kim dziecko mieszka na stałe. Oznacza to, że zarówno odwiedziny, spotkania, jak i porozumiewanie się poprzez różne środki komunikacji, to nie tylko prawo, ale i obowiązek rodzica. Niestety, w praktyce sytuacja bywa inna. W wielu przypadkach, zwłaszcza po rozwodzie, dochodzi do konfliktów, które skutkują utrudnianiem, a nawet uniemożliwieniem realizacji tych kontaktów. W praktyce wygląda to bardzo różnie. Zdarzają się jednak często sytuacje, w których jedno z rodziców dopuszcza się przemocy alienacyjnej i próbuje utrudnić kontakty z dzieckiem drugiemu rodzicowi lub na przykład dziadkom.
W rzeczywistości rodzice często utrudniają wykonywanie kontaktów z dzieckiem
Z praktyki wynika jednak, że nie zawsze łatwo jest wyegzekwować realizację tych praw. Wprost przeciwnie. Egzekucja kontaktów z dzieckiem jest często trudna. Wynika to z delikatności całej sprawy. Trudno używać aparatu państwowego przymusu do kontaktów z dzieckiem. O ile komornicy i Policja radzą sobie w innych sprawach (co do zasady), to egzekucja kontaktów z dzieckiem jest czymś zupełnie innym.
W sytuacjach, gdy emocje biorą górę, a jeden z rodziców z różnych powodów (często będących wynikiem rozżalenia, żalu czy chęci zemsty) utrudnia drugiemu rodzicowi kontakty z dzieckiem, sprawy zaczynają przybierać dramatyczny obrót. W takich chwilach pomocny okazuje się być system prawny, który przewiduje kary za nierealizowanie postanowień sądowych w sprawach o kontakty z dzieckiem.
Zagrożenie karą finansową za utrudnianie kontaktów z dzieckiem
I tu dochodzimy do sedna sprawy: możliwość wyciągnięcia konsekwencji finansowych za nierealizowanie kontaktów z dzieckiem. Tak, mowa o karach pieniężnych, które mogą zostać nałożone na rodzica, który niewłaściwie wykonuje obowiązki związane z kontaktami.
Zgodnie z art. 598(15) k.p.c., jeśli osoba, pod której pieczą dziecko pozostaje, nie wykonuje lub niewłaściwie wykonuje obowiązki wynikające z orzeczenia sądowego bądź ugody dotyczącej kontaktów z dzieckiem, sąd opiekuńczy ma prawo zagrozić tej osobie nakazaniem zapłaty określonej sumy pieniężnej na rzecz osoby uprawnionej do kontaktu z dzieckiem za każde naruszenie obowiązku.
Brzmi stanowczo? Tak, bo taka jest intencja tego przepisu. Kara pieniężna ma charakter prewencyjny, czyli nie ma na celu odszkodowania za poniesione straty, lecz działa jak swoista forma represji, mająca na celu zmuszenie rodzica do wykonywania obowiązków. Celem jest ochrona dobra dziecka oraz skłonienie rodzica do odpowiedzialności za jego relacje z drugim rodzicem.
Warto podkreślić, że wprowadzenie tej regulacji miało na celu nie tylko zapewnienie skuteczniejszego przestrzegania postanowień sądowych, ale także próbę rozwiązania problemów, z którymi borykają się rodziny po rozwodzie. Często w takich sytuacjach jedna ze stron postanawia utrudniać spotkania drugiemu rodzicowi, co prowadzi do poważnych trudności w utrzymaniu więzi rodzinnych.
Zgodnie z przepisami, sąd, wydając postanowienie o zagrożeniu karą pieniężną, bierze pod uwagę sytuację majątkową osoby, której takie postanowienie dotyczy. Wysokość sumy nie jest zatem stała – zależy od liczby naruszeń oraz sytuacji majątkowej rodzica, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
A gdy zagrożenie karą finansową nie przynosi efektu?
A co, jeśli zagrożenie nie działa? Jeśli mimo zagrożenia kara nie powstrzymuje rodzica od dalszego utrudniania kontaktów, sąd przechodzi do kolejnego etapu – nałożenia obowiązku zapłaty określonej kwoty, uregulowanego w art. 598(16) k.p.c. Tego typu postępowanie sprawia, że kwestia wykonania postanowień staje się bardziej formalna i wiąże się z realnymi konsekwencjami finansowymi.
Czy kara finansowa chroni tylko kontakty rodzica z dzieckiem? A co z dziadkami?
Warto wskazać, że prawo do skorzystania z omawianej instytucji przysługuje nie tylko rodzicom, ale także każdej innej osobie, której sąd przyznał prawo do utrzymywania kontaktów z dzieckiem. Może to dotyczyć rodzeństwa, dziadków, powinowatych w linii prostej, a także innych osób, jeżeli sprawowały one przez dłuższy czas pieczę nad dzieckiem. W takich przypadkach, gdy osoba uprawniona do kontaktów napotyka trudności w ich realizacji, może wnioskować o interwencję sądu w celu zapewnienia wykonania orzeczenia.
Choć przepisy te funkcjonują w polskim systemie prawnym od dawna, dopiero w 2022 roku zostały poddane ocenie Trybunału Konstytucyjnego. W wyroku z dnia 22 czerwca 2022 roku Trybunał uznał, że art. 598(16) §1 w związku z art. 598(15) § 1 k.p.c. w zakresie, w jakim obejmują sytuacje, w których niewłaściwe wykonywanie lub niewykonywanie obowiązków związane jest z zachowaniem dziecka, niewywołanym przez osobę, pod której pieczą dziecko to się znajduje, są niezgodne z art. 48 ust. 1 zdanie drugie oraz art. 72 ust. 3 Konstytucji.
To orzeczenie zmienia perspektywę omawianej kwestii. Postępowanie dotyczące kontaktów z dzieckiem, które miało być szybkie i skuteczne, teraz się wydłuża, ponieważ sądy badają, czy dziecko samo nie odmawia kontaktu z rodzicem. To znaczy, czy na jego odmowę nie miały wpływu osoby trzecie i bardzo często rodzi to konieczność wysłuchania dziecka czy też zasięgnięcia opinii biegłych, co wydłuża postępowania.
Podsumowanie
Prawo daje rodzicom narzędzia, by chronić więzi z dzieckiem. Niezależnie od trudności w wykonywaniu kontaktów, najważniejsze pozostaje dobro dziecka. Kara finansowa może być skutecznym narzędziem w walce o te prawa, ale równie ważne jest, by każda decyzja sądu była podejmowana z uwzględnieniem emocji dziecka i sytuacji, w jakiej się znajduje. Dziecko nie jest pionkiem w grze dorosłych, a jego emocje są najważniejszym argumentem w każdej sprawie. Warto o tym pamiętać, walcząc o to, by każde dziecko mogło mieć kontakt z obojgiem rodziców i tymi, którzy naprawdę go kochają.
Macie podobny problem? Zapraszamy do kontaktu!
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/prawnik-kontakty-z-dzieckiem-lodz-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
PRAWO DZIECKA DO KONTAKTU Z DZIADKAMI
Dla wielu z nas relacje z dziadkami należą do najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. Niestety, coraz częściej dziadkowie traktowani są instrumentalnie przez skonfliktowanych rodziców, którzy dążą do ograniczenia ich kontaktów z dzieckiem. Wyrządzają w ten sposób krzywdę zarówno dziecku, jak i dziadkom. Niemal każdy z nas wie, że rodzic może wystąpić o ustalenie kontaktów z dzieckiem do sądu. A czy takie prawo przysługuje również dziadkom?
Ustalenie kontaktów – dziadkowie również mają takie prawo!
Relacje między dziadkami a wnukami są niezwykle ważne. To nie tylko wspólnie spędzany czas, ale również budowanie więzi, które kształtują całe życie młodego człowieka. Dziadkowie są strażnikami rodzinnych tradycji, opiekunami i przewodnikami, którzy uczą dzieci, skąd pochodzą i kim są. Czy można sobie wyobrazić, jak wygląda dzieciństwo pozbawione tych ciepłych wspomnień, mądrych rad i rodzinnych opowieści? Czy można sobie wyobrazić, że rodzinne konflikty mogą pozbawić dziecko kontaktu z ukochaną babcią czy dziadkiem?
Niestety, takie sytuacje zdarzają się zbyt często, a ich konsekwencje bywają bolesne zarówno dla dzieci, jak i dziadków.
Zdarza się, że jedno z rodziców odcina dziecko od dziadków, kierując się własnymi emocjami, urazami czy uprzedzeniami. W takich sytuacjach cierpi nie tylko dziecko, które traci możliwość poznania swoich korzeni, ale również dziadkowie, pozbawieni kontaktu z ukochaną wnuczką czy wnukiem. Czy to sprawiedliwe wobec dziecka, które zasługuje na miłość i wsparcie ze strony całej rodziny?
Wyobraźmy sobie babcię, która przez lata codziennie odprowadzała wnuczkę do przedszkola, a potem, z powodu konfliktu między rodzicami dziecka, nagle traci kontakt. Co czuje wnuczka, która tęskni za ukochaną babcią? Co czuje babcia, która nie może usłyszeć słowa „kocham cię” od wnuczki?
Polskie prawo przewiduje ochronę tych relacji. Kodeks rodzinny i opiekuńczy daje dziadkom możliwość walki o kontakty z wnukiem, jeśli rodzice dziecka – lub jedno z nich – utrudniają lub całkowicie blokują takie relacje. Jeśli dziadkowie zostają niesprawiedliwie odcięci od wnuków, mogą walczyć o swoje prawo do kontaktu przed sądem. To walka o miłość i obecność w życiu dziecka, w której to dobro najmłodszych jest zawsze najważniejsze.
Co więcej, dziadkowie mogą wystąpić do sądu o ustalenie kontaktów z wnukiem nawet w trakcie sprawy rozwodowej rodziców czy postępowania o ustalenie kontaktów między rodzicem a dzieckiem. Sąd ma obowiązek poczynić własne ustalenia w sprawie kontaktów dziadków niezależnie od toczących się spraw między rodzicami dziecka, dbając o dobro dziecka i jego prawo do relacji z bliskimi.
Jak wyglądają sprawy o ustalenie kontaktów dziadków z wnukiem?
Jak wyglądają takie sprawy? Sąd bierze pod uwagę, czy kontakty z dziadkami są korzystne dla dziecka. Analizuje, jakie relacje łączyły wcześniej wnuki z dziadkami, jakie wartości te kontakty mogą wnosić w życie dziecka, a także czy utrzymywanie ich nie będzie powodowało dodatkowych napięć w rodzinie.
Sąd może wysłuchać dziecko, jeśli jego rozwój umysłowy na to pozwala, celem uwzględnienia rozsądnego życzenia dziecka w zakresie tego, jak te kontakty powinny wyglądać.
Jeśli sąd uzna, że relacje z dziadkami są zgodne z dobrem dziecka, może ustalić ich formę – na przykład regularne spotkania, wspólne wyjścia czy rozmowy telefoniczne.
Nie można jednak zapominać, że proces sądowy to zawsze trudne doświadczenie, szczególnie dla dzieci. Dlatego warto, zanim sprawa trafi do sądu, spróbować innych rozwiązań, takich jak mediacje. Przecież chodzi o dobro dziecka – a to oznacza czasem konieczność odsunięcia własnych urazów na bok i skupienia się na tym, co dla dziecka jest najlepsze.
Relacje z dziadkami to więcej niż wspólne rozmowy czy zabawy. To miłość, wsparcie i przekazywanie historii, które budują w dziecku poczucie przynależności. Pozbawienie dziecka kontaktu z dziadkami to pozbawienie go części własnej tożsamości. Dlatego warto zrobić wszystko, by te relacje były pielęgnowane – nie dla dobra dorosłych, ale dla szczęścia i rozwoju dziecka.
Dziadkowie mają prawo walczyć o swoje wnuki, ale to przede wszystkim dzieci mają prawo do swoich dziadków. Bo miłość i więź między pokoleniami to wartości, które warto chronić i pielęgnować – niezależnie od przeciwności losu.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/zalety-mediacji-rodzinnych-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
MEDIACJE W SPORACH RODZINNYCH I ROZWODACH
Wychodzę z założenia, że im relacja ludzi jest bliższa i im więcej obejmuje płaszczyzn, tym więcej okazji do konfliktów i tym gwałtowniejsze mogą one być. Rodzina jest tego idealnym przykładem. To na gruncie rodzinnym dochodzi do największej ilości sporów, są one najsilniejsze i dotykają najgłębszych warstw naszej osobowości. Są to konflikty najtrudniejsze dlatego, że osoby w nich uczestniczące są lub były ze sobą blisko. Trudności wynikają z nagromadzenia przez wspólnie spędzone lata lub nawet całe życie wielu zawodów, krzywd, poczucia winy, wypierania ich i nawracania ze zdwojoną siłą. Mediacje w sprawach rodzinnych mają rację bytu nie dlatego, że sprawy te są łatwe, ale dlatego, że są trudne. I dlatego mediacje są potrzebne.
Mediacja tylko w sprawach łatwych?
Mogę z czystym sumieniem krytykować każdego, kto uważa, że mediacje są narzędziem do załatwiania spraw łatwych. Sam tak bowiem przez wiele lat uważałem, dopóki nie zrozumiałem, że była to ocena oparta na całkowicie błędnym założeniu. Mój błąd wynikał z tego, że myślałem wówczas, że: 1) w mediacji można ugrać mniej, niż w sądzie; 2) mediacja jest dla tych, którzy nie mają wystarczającej siły, by walczyć w sądzie; 3) w mediacji obie strony tylko ustępują. Każde z tych założeń okazało się całkowicie błędne. Zrozumiałem, że były to stereotypy i uproszczenia.
Owszem, nie ma idealnej metody. Mediacja również nie zawsze doprowadzi do zawarcia dobrej ugody. Są też przypadki spraw, które nie nadają się do mediacji. O tym napiszę kiedyś osobny artykuł. Wiele też będzie zależeć od samego mediatora, jego doświadczenia, wykształcenia, osobowości. Wiele mogą również zepsuć pełnomocnicy, którzy będą skupieni na porównywaniu treści ugody z możliwym wyrokiem sądowym, a całkowicie pominą ocenę, że treść ugody rozwiązuje konflikt i usuwa problem, czy też nie. Niestety, prawnicy często są ślepi na ten – najważniejszy – aspekt.
Cele mediacji i postępowania sądowego są odmienne
Porównywanie mediacji i postępowania sądowego nie ma sensu, ponieważ ich cel jest zupełnie inny. Chociaż większość z nas ciągle tego nie dostrzega. Sąd powinien być “ostatnią linią”, “ostatnią deską ratunku” w przypadku sporu między stronami, którego to sporu nie udało się rozwiązać. Wówczas od tego jest sąd, żeby ten spór rozstrzygnął – ale nie rozwiązał. Rozwiązanie sporu polega na usunięciu przyczyn konfliktu, pogodzeniu interesów stron, budowie relacji między nimi, a strony biorą w tym procesie czynny udział, same wypracowują to porozumienie, z którym się utożsamiają i będą go wspólnie bronić, jako swojego dorobku, z którego mogą być dumne.
Dopiero, jeśli próba rozwiązania sporu – wyżej opisana – się nie powiedzie, warto szukać rozstrzygnięcia w sądzie. Sąd nie bada przyczyn sporu. Nie zastanawia się, dlaczego nie zapłaciłeś, ani co zrobić, żebyś nie miał już problemów finansowych. Sąd stwierdza, że masz zapłacić. Koniec, Kropka. Sąd narzuca swoje rozstrzygnięcie, a strony często nawet nie rozumieją, dlaczego jest ono takie, a nie inne. W sądzie mamy relację między stronami: wygrany – przegrany, podczas, gdy istota problemu, źródło konfliktu pozostaje nie tylko nietknięte, ale często wręcz wzmocnione. W ten sposób powstaje pole do nowego konfliktu między stronami, a proces sądowy staje się źródłem destrukcji więzi społecznych.
Obserwuję niepokojącą tendencję wśród ludzi do pomijania etapu I, czyli próby rozwiązania sporu poprzez współpracę stron i wspólne poszukiwanie konstruktywnego rozwiązania, a zbyt łatwe przechodzenie do poszukiwania arbitralnego rozstrzygnięcia przez sąd. Zdejmuje to ze stron obowiązek faktycznego zmierzenia się z problemem, przerzuca rolę aktywną na pełnomocników procesowych, którzy w dodatku spierają się o kwestie trzeciorzędne, często proceduralne, które niewiele mają wspólnego z istotą sporu, a już bardzo rzadko mogą usunąć przyczynę problemu i wzmocnić więzi między stronami.
Mediacja w sporach rodzinnych i rozwodach
Jestem zwolennikiem poszukiwania rozwiązania problemów w sporach rodzinnych, a nawet rozwodach w drodze mediacji. Nie dlatego, że jest to łatwe. Ale właśnie dlatego, że jest to trudne. Z pewnością jest to trudniejsze dla stron, które muszą aktywnie się do tego procesu włączyć. Nie tak, jak w procesie sądowym, w którym są rozleniwione i wypuszczają do boju wynajętych prawników. Będą też strony musiały w mediacji skupić się na istocie problemu, a nie na tematach zastępczych. Będą też robiły to dla siebie, a nie pod publikę. Będą musiały zmierzyć się ze swoimi uczuciami, schematami myślowymi, utartymi szlakami postępowania. Będą miały okazję do wysłuchania drugiej strony, ale inaczej – w innej formie i w innych warunkach, niż do tej pory. A to bywa momentem przełomowym. Będą wspólnie poszukiwać rozwiązania problemu. A nie rozstrzygnięcia sporu – przez obcego człowieka (sędziego).
Zmiana postrzegania stanowiska stron
Nie ma sensu porównywać celów i rezultatów mediacji z postępowaniem sądowym również z punktu widzenia stopnia zaspokojenia początkowych żądań stron. Wynika to z tego, że w szczególności w sprawach rodzinnych, są one formułowane nieprawidłowo, a więc nie dotykają istotny problemu, nie zaspokajają podstawowych interesów stron. To tak, jakby storna w pozwie w sprawie rodzinnej żądała śrubokręta, bo zamierza wbić gwóźdź w ścianę. Ona nie rozumie, że żąda narzędzia, które nie pomoże jej, nie zaspokoi jej interesów.
Dlaczego tak czyni? Bo często sama nie potrafi tych interesów zwerbalizować, nazwać, zidentyfikować, nie potrafi dostosować narzędzia do celu, który chce osiągnąć. I tak, często stosuje agresywne żądania, gdyż nie potrafi powiedzieć, że jej przykro, że ciągle kocha, że czuje się zawiedziona. Często obserwuję uruchamianie procedur sądowych nie w celu, któremu one służą, ale są one celem całkowicie zastępczym i nietrafionym dla zaspokojenia faktycznych interesów stron.
W mediacji próbujemy te interesy odnaleźć, nazwać, poszukać płaszczyzn wspólnych dla stron, a dopiero na końcu szukać technicznych rozwiązań. Jak bardzo jest to odmienne od procesu sądowego, w których debatujemy tylko nad początkowymi żądaniami stron, które są uwzględnianie lub nie – często choć nie zawsze – od wykazania tego, która ze stron jest większą świnią.
W mediacji szukamy tego, co łączy. W sądzie szukamy tego, co dzieli.
Zalety mediacji w sprawach rodzinnych
Mediacja jest z założenia szybsza, tańsza, mniej sformalizowana i mniej stresująca dla stron, niż postępowania sądowe. W każdej chwili można ja przerwać, gdyż jest całkowicie dobrowolna. W mediacji możecie powiedzieć sobie to, czego nie powiecie lub nie napiszecie w sądzie, gdyż jest objęta poufnością. Mediator nie jest sędzią – nie ocenia, ani nie przyznaje racji żadnej ze stron. On jedynie stwarza warunki do wzajemnego zrozumienia i poszukiwania porozumienia.
Na koniec, jeśli się uda – strony wychodzą z mediacji wzmocnione, gdyż wspólnie pokonały problem. Dostrzegły siebie nawzajem. Zmieniły optykę, odnalazły płaszczyzny wzajemnych relacji, których do tej pory nie widziały. W mediacji wreszcie znacznie rzadziej dochodzi do przedmiotowego traktowania dzieci. Z mojego doświadczenia wynika, że dobro dzieci jest w mediacji traktowane jako wspólnego dobro, a próby szantażu lub alienacji rodzicielskiej – również tej subtelnej – mają miejsce rzadziej lub są znacznie słabsze.
Jeśli Wasza rodzina ma problem, skorzystajcie z mediacji. Warto spróbować.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/specjalista-od-negocjacji-1.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O NEGOCJACJACH, BLEFIE I NAIWNOŚCI SŁÓW KILKA
Spotkałem się ostatnio z zarzutem, że blef stosowany w negocjacjach jest kłamstwem, manipulacją i oszustwem. Jest więc czymś z gruntu złym, co należy napiętnować, żelazem wypalać. Ponoć nie wolno go też stosować. W rozumieniu mojego rozmówcy stosowanie blefu było jednoznaczne z oszustwem. O tym, czy takie surowe podejście ma uzasadnienie etyczne, czy ma uzasadnienie merytoryczne i jakie są jego konsekwencje, będzie ten wpis.
Czym jest blef?
Czym jest blef? Nazywajmy rzeczy po imieniu – blef jest wprowadzeniem kogoś w błąd. Błąd ten może dotyczyć naszych zasobów, zamiarów, alternatyw branych pod uwagę. Blef może być wypowiedziany lub niewypowiedziany. Może być skierowany do rozmówcy lub do osoby trzeciej.
Czy stosowanie blefu w negocjacjach jest czymś złym? Tu pojawia się problem. Mamy powszechnie przyjęte normy moralności, które mają swoje źródło w filozofii i religii. Kłamstwo jest powszechnie napiętnowane.
Problem polega na tym, że sytuacja nie jest zero jedynkowa. Jest znacznie bardziej skomplikowana, a jak śpiewał Kazik Staszewski (parafrazuję) obok czerni i białości, dobrze jest widzieć wiele odcieni szarości. Mądrość wymaga, by je dostrzegać.
Można przyjąć dwa skrajne stanowiska: 1) blef jest zawsze kłamstwem, manipulacją i oszustwem; 2) blef jest zawsze dopuszczalny – bez względu na formę, kontekst i konsekwencje.
Problem polega na tym, że obie te skrajności zupełnie nic nam nie dają, są kompletnie bezużyteczne.
Przykładu blefu
Blefem jest stwierdzenie zrozpaczonej żony, że odchodzi od męża, którego tak naprawdę wciąż kocha i chce, by “zrobił Rejtana” i nie pozwolił jej odejść.
Blefem jest stwierdzenie klienta w salonie BMW, że jest już prawie zdecydowany na zakup Audi, gdy liczy po cichu, że w ten sposób skłoni sprzedawcę do zwiększenia rabatu.
Blefem jest stwierdzenie wspólnika, który mówi, że zablokuje wypłatę dywidendy, a w rzeczywistości chce zaprosić swojego partnera do poważnych rozmów o inwestycjach firmy.
Blefem może być oświadczenie jednego kraju, że zamierza bronić swojego sojusznika. Będzie nim, jeśli do udzielenia pomocy nie jest gotowy, ale liczy na to, że samą deklaracją odstraszy agresora. Blefem będzie żądanie innego kraju wystosowane do rządu nieprzyjaznego państwa, które grozi wojną, jeśli nie pójdzie ono na pewne ustępstwa, gdy tak naprawdę rząd stosujący ultimatum nie zamierza tej wojny wypowiadać.
Co daje blef?
Blef jest fortelem. Przejawem sprytu, który pozwala zaoszczędzić siły i środki. Może pozwolić uniknąć rozlewu krwi w wyniku wojny, albo – w mniejszej skali – ostrego konfliktu lub ciężkiego rozwodu między małżonkami. Co łączy te wszystkie sytuacje? Z pewnością brak szczerości w bezpośrednim komunikacie. Ale… co w tym złego? Zadaję to pytanie z pełną świadomością, że mogę spotkać się z ostrą krytyką.
Życie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje. Są sytuacje, w których nie będzie w stanie albo nie będzie nam wolno powiedzieć prawdy. Kiedy indziej, mamy do czynienia z grą, tańcem godowym stron umowy, które wzajemnie sobie wiele rzeczy obiecują, naginają rzeczywistość, udają brak zainteresowania, ale robią to w konwencji zrozumiałej dla każdej z nich, a przez to każda z nich wie, jak czytać te oświadczenia swojego negocjacyjnego partnera.
W innej jeszcze sytuacji blef może zniwelować różnicę potencjałów (finansowego, organizacyjnego i informacyjnego), a przez to wyrównać szanse.
Blef ma wreszcie to do siebie, że pozwala wpływać na percepcję i w efekcie decyzje drugiej strony, z którą jesteśmy w konflikcie. Możemy grozić, że skierujemy sprawę do sądu, że jesteśmy już na to zdecydowani licząc, że druga strona podejmie negocjacje, na które bardzo liczymy.
Jest to zachowanie w pewnej konwencji i ogólnie przyjętych normach, którego istnienie racjonalny gracz musi zakładać, musi je brać pod uwagę.
Wymaganie od każdego, żeby się całkowicie uzewnętrzniał, żeby mówił wszystko o sobie, swoich planach, alternatywnych możliwościach, zasobach, obawach, jest wymogiem zdecydowanie zbyt daleko idącym. I bądźmy szczerzy – nierealnym, niemożliwym do osiągnięcia w rzeczywistym świecie i prawdziwych relacjach.
Każdy dba o swój interes. Każdy jest zobowiązany do wykazania się minimalną starannością i przenikliwością choćby na przeciętnym poziomie.
Jeśli więc następnym razem będziecie słyszeć, że to już ostatni egzemplarz danego modelu albo że autem jeździła tylko babcia do kościoła po równiutkiej drodze, albo że Niemiec płakał, jak sprzedawał… uśmiechnijcie się tylko 🙂 Oburzeniem świata nie zmienicie, ale pokażecie jedynie, że nie rozumiecie zasad gry, że odstajecie.
Siła blefu – nigdy nie wiadomo, czy deklaracja drugiej strony jest blefem
Z blefem jest jeszcze jeden problem – nigdy nie wiemy, czy druga strona blefuje. Możemy przyjąć, że mówi prawdę i przygotować się na to, co nastąpi, albo możemy przyjąć, że to blef i z pewnością nie zrobi tego, co deklaruje.
Zabawa zaczyna się, gdy gra idzie o wysoką stawkę, a obie strony poczyniły już mocne inwestycje w deklarowane stanowiska. Może się wówczas okazać, że to co blefujący wyłącznie deklarował, stanie się działaniem, którego bardzo nie chciał, ale sytuacja go to niego zmusiła.
Blef jest zakładem miedzy stronami, czy strona deklarująca zrobi to, co mówi. Ona liczy, że blef zadziała i skłoni drugą stronę do takiego zachowania, na które ona liczy, a dzięki temu nie będzie musiała realizować swojej deklaracji. Może być jednak inaczej – blef nie zadziała i wówczas blefujący albo straci twarz albo będzie musiał podjąć działanie, którego bardzo nie chce.
Tak samo wygląda to z drugiej strony. Mąż widzi to tak: żona mówi mi, że odejdzie! A ja na to z uśmiechem pokazuję jej drzwi. Przejrzałem blef, ona nie ma teraz innej możliwości, jak wziąć walizki, chociaż to ostatnie, na co miała ochotę. Musi to zrobić, żeby nie stracić twarzy. Ale mogłem uwierzyć, że odejdzie, ale ja bym tego nie chciał jeszcze bardziej i obiecał jej wszystko, co mi tylko do głowy przyjdzie, byle tylko ją zatrzymać. Wówczas wygra ona.
Czy blef to manipulacja?
Można to widzieć również w ten sposób. Osobiście uważam, że samo pojecie manipulacji jest puste i niewiele wnosi. Perswazja brzmi znacznie lepiej, a nie jest obciążana tak znacznym ładunkiem pejoratywnym.
Z pewnością blef jest w tym rozumieniu sposobem manipulacji, perswazji, wywierania wpływu, działaniem marketingowym, techniką negocjacyjną. Jak setki innych technik. Udawanie, że go nie ma nie ma sensu. Nie ma również żadnej wartości oburzanie się na innych, że blefują. Tak już jest. Tak było i będzie. Jest to element gry, który trzeba znać. Nie trzeba go stosować, ale trzeba znać. I nie ma sensu reagować oburzeniem.
Na koniec powiedzmy sobie prawdę: blef jest podstawową techniką prowadzenia negocjacji, polityki, biznesu. Jest stosowany i na wojnie i w miłości. Jest stary, jak świat i pozostanie z ludzkością długo po tym, jak nas samych już dawno tu nie będzie.
Powiedzmy również bardzo wyraźnie: utożsamienie blefu z oszustwem nie jest zasadne. Blef może być być oszustwem, ale nie musi. Jeśli ktoś utożsamia blef z przestępstwem oszustwa, dokonuje uproszczenia rażącego i skrajnego, które sprawia, że ciężko taki argument traktować poważnie.
Czy blef zasługuje na negatywną ocenę moralną? To zależy. Jeśli mamy dwóch doświadczonych graczy, to uważam, że w blefie nie ma nic złego. Od każdego z nich powinnismy wymagać, by zakładał, że druga strona może blefować. Jednakże przypadku dużego natężenia nierównowagi wynikającej z różnic w doświadczeniu, rozeznaniu, ale również w przypadku wykorzystania osób z niepełnosprawnością intelektualną, stosowanie blefu uznać należy co najmniej wątpliwe etycznie, jeśli nie naganne za każdym razem.
Zwróćmy jednak uwagę, że blef może być stosowany w dobrej wierze i może pomóc obu stronom uniknąć znacznie gorszych konsekwencji. Gdy mamy blef, który niesie za sobą dobrą dla obu stron umowę, której alternatywą jest wyniszczający konflikt, to powinniśmy traktować go łagodniej.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/najlepszy-prawnik-sprawy-rodzinne-lodz-2.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
UPROWADZENIE DZIECKA ZA GRANICĘ I KONWENCJA HASKA
Sprawy rodzinne z natury obarczone są dużym ładunkiem emocjonalnym. Dotyczy to szczególnie spraw związanych z dziećmi. Sprawy dotyczące opieki nad dziećmi i miejsca ich zamieszkania, kontaktów z nimi są istotne nie tylko ze względu na relacje między ich rodzicami, ale wpływają na całe ich późniejsze życie. Zdarza się, że jedno z rodziców wywozi dziecko za granicę. Może to oznaczać dramat nie tylko dla tego dziecka, ale i dla drugiego rodzica, który może być brutalnie pozbawiony kontaktu z dzieckiem.
Wywiezienie dziecka za granicę
W sytuacjach konfliktowych dotyczących opieki nad dzieckiem zdarza się, że jeden z rodziców decyduje się na wywiezienie dziecka za granicę, sądząc, że takie posunięcie stanowi rozwiązanie problemu i zapewni mu przewagę w sporze. Stawia drugiego przed faktem dokonanym i uważa, że wygrał tę walkę. Że jest to szach-mat. Jednak takie działanie, choć może przynieść chwilową korzyść, często prowadzi do eskalacji konfliktu oraz negatywnie wpływa na dobro dziecka, które staje się ofiarą sporu między rodzicami.
W takich przypadkach z pomocą przychodzi Konwencja Haska dotycząca cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę, której celem jest zapewnienie szybkiego powrotu dziecka do kraju jego stałego zamieszkania i przeciwdziałanie skutkom bezprawnego przemieszczenia.
Uprowadzenie dziecka. Jak działa Konwencja Haska?
Postaram się teraz wyjaśnić, jak wygląda procedura powrotu dziecka w ramach Konwencji Haskiej. Każde państwo będące stroną Konwencji jest zobowiązane do ustanowienia organu centralnego, który odpowiada za pomoc w takich sprawach. W Polsce rolę tę pełni Minister Sprawiedliwości, przed którym postępowanie może dotyczyć uprowadzenia dziecka z Polski do innego kraju oraz uprowadzenia dziecka do Polski z zagranicy.
Uprowadzenie dziecka z Polski do innego kraju
W pierwszym przypadku, wnioskodawca składa wniosek do organu centralnego w państwie, w którym dziecko przebywa. Wniosek taki może zostać złożony, gdy miejsce pobytu dziecka jest znane lub istnieją uzasadnione przypuszczenia co do jego przebywania. Wymaga on złożenia pisemnego dokumentu w języku polskim oraz języku urzędowym państwa, w którym dziecko się znajduje.
Następnie Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do odpowiednich władz w kraju, w którym dziecko się znajduje. Jeżeli uprowadzenie miało miejsce w ciągu ostatniego roku, władze tego państwa mają obowiązek niezwłocznie wydać dziecko.
Po upływie roku, decyzja o powrocie dziecka zależy od oceny, czy dziecko zdążyło się zaaklimatyzować w nowym środowisku. Samo badanie tego może zająć w praktyce sporo czasu. Wiemy, ile trwa opiniowanie w sprawach rodzinnych, w których nie ma aspektów międzynarodowych. Oczywiście, w różnych państwach może to wyglądać odmiennie.
Państwa – strony Konwencji mają obowiązek udzielić wszelkiej pomocy w uzyskaniu orzeczenia potwierdzającego bezprawność zatrzymania dziecka. Władze państwa, do którego kierowany jest wniosek, zobowiązane są do podjęcia działań mających na celu powrót dziecka w terminie sześciu tygodni od otrzymania wniosku.
Uprowadzenie dziecka z innego kraju do Polski
W przypadku uprowadzenia dziecka do Polski, wniosek o pomoc może być złożony bezpośrednio do polskiego Ministra Sprawiedliwości lub przez zagraniczny organ centralny. Wniosek powinien zawierać te same informacje, co w przypadku uprowadzenia dziecka z Polski. Jeśli wniosek jest niekompletny, Minister Sprawiedliwości może wezwać wnioskodawcę do jego uzupełnienia, a w przypadku dalszych braków, może odmówić przyjęcia wniosku.
Należy pamiętać, że w postępowaniu przed Ministrem Sprawiedliwości wnioskodawcę mogą reprezentować pełnomocnicy, w tym adwokaci, radcowie prawni, a także członkowie rodziny.
Co, jeśli miejsce pobytu dziecka nie jest znane?
Jeśli miejsce pobytu dziecka lub osób, które się nim opiekują, nie jest znane lub nie zostało wskazane w treści wniosku, organ centralny w Polsce podejmuje działania mające na celu ustalenie tego miejsca. Może zwrócić się do Policji lub zlecić takie ustalenia innym odpowiednim służbom.
Dalsze postępowanie wg Konwencji Haskiej
Po przeprowadzeniu wyjaśniającego postępowania, Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do właściwego sądu okręgowego. Sąd może zlecić przeprowadzenie wywiadu środowiskowego w miejscu pobytu dziecka.
Odpowiedź na wniosek musi zostać przekazana Ministrowi Sprawiedliwości w ciągu trzech tygodni, a jeśli sąd zlecił wywiad środowiskowy lub zwrócił się o pomoc do innych instytucji, termin ten może zostać przedłużony do czterech tygodni. Minister może również zażądać dodatkowych informacji lub uzupełnienia odpowiedzi od sądu.
Warto zaznaczyć, że wniosek o nakazanie powrotu dziecka może być złożony bezpośrednio do sądu okręgowego, bez pośrednictwa organu centralnego. Sąd ma obowiązek wydać orzeczenie w ciągu sześciu tygodni od dnia wniesienia wniosku. Oczywiście orzeczenie rozstrzygające co do istoty sprawy może zostać wydane tylko po przeprowadzeniu rozprawy.
W sprawach dotyczących odebrania osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką w oparciu o Konwencję Haską, obowiązuje przymus adwokacko-radcowski. Zasada ta nie dotyczy uczestników postępowania będących sędzią, prokuratorem, notariuszem, profesorem lub doktorem habilitowanym nauk prawnych, adwokatem lub radca prawnym.
Cel postępowania wg Konwencji Haskiej
W czasie trwania postępowania o odebranie osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką toczącego się na podstawie Konwencji haskiej przed sądem, nie można rozstrzygać w przedmiocie władzy rodzicielskiej lub opieki nad tą osobą. Postępowanie w tych sprawach sąd zawiesza z urzędu z chwilą otrzymania takiej informacji.
Konwencja Haska podkreśla, że nadrzędnym celem wszystkich działań jest ochrona dobra dziecka. Dziecko, które zostaje nagle wyrwane ze swojego środowiska, odczuwa ogromny stres, niepewność i zagubienie. Dlatego tak ważne jest, aby wszelkie działania podejmowane w ramach Konwencji były szybkie i skuteczne.
Uprowadzenie dziecka – podsumowanie
Wywiezienie dziecka za granicę nie rozwiąże “problemu”. W rzeczywistości takie działanie zwykle prowadzi do trudnych emocji dla wszystkich zaangażowanych stron oraz potencjalnej traumy dla dziecka.
Dorośli muszą pamiętać, że konflikt między rodzicami czy opiekunami nie powinien obciążać dziecka. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach warto szukać rozwiązań, które minimalizują negatywny wpływ na najmłodszych.
Konwencja Haska nie tylko umożliwia odzyskanie dziecka, ale także zapewnia, że sprawa zostanie rozpatrzona w sposób uwzględniający dobro dziecka, a nie wyłącznie interesy dorosłych.
Rozwiązywanie sporów rodzinnych, zwłaszcza tych z międzynarodowym kontekstem, wymaga nie tylko znajomości prawa, ale również wrażliwości, empatii i gotowości do współpracy. Pamiętajmy, że dzieci mają prawo do stabilności, bezpieczeństwa i miłości – niezależnie od sytuacji, w której znaleźli się ich rodzice.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/prawnik-negocjator-mediator-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O SPEŁNIENIU GROŹBY W NEGOCJACJACH I KONFLIKTACH
Już kilkukrotnie w swoich tekstach i rozmowach (linki pod tekstem) wskazywałem, że stosowanie groźby jest jednym ze sposobów wpływania na decyzje drugiej strony w oparciu o motywację negatywną. Groźba jest w takim znaczeniu narzędziem podobnym, symetrycznym do zachęty, która oparta jest na motywacji pozytywnej. Kompletnie w tych rozważaniach pomijam kwestie związane z groźbą bezprawną czy karalną. Czynie to świadomie z dwóch przyczyn: 1) i tak są one stosowane, więc udawanie, że tak nie jest byłoby nieszczere lub naiwne; 2) istnieje cały szereg gróźb, które nie są bezprawne ani karalne. Z punktu widzenia teorii negocjacji nie ma to jednak żadnego znaczenia. Gdy omawiam sposoby obrony przed groźbą, mam na myśli każda groźbę: i dozwoloną i niedozwoloną (w szerokim tego słowa znaczeniu). Dzisiaj napiszę o jednym z elementów groźby: czy grożący chce groźbę spełnić?
Czym jest groźba?
Groźba jest obietnicą określonego zachowania, które podejmiemy, jeśli druga strona nie zachowa się tak, jak tego chcemy. Groźba może adresata motywować do działania, którego pożądamy, lub zniechęcać go od działania, którego nie chcemy. W każdym razie może wiązać się z wpłynięciem bezpośrednio na działanie drugiej strony (jeśli tego nie zrobisz zmuszę Cię do tego / jeśli spróbujesz to zrobić, moja obrona będzie skuteczna i bolesna dla Ciebie, a na końcu i tak Ci się nie uda). Groźba może też odnosić się do konsekwencji działania odmiennego, niż oczekiwane przez grożącego: tzn. adresat ma fizyczną możliwość takiego niepożądanego zachowania, któremu nie jesteśmy w stanie zapobiec, ale musi liczyć się z późniejszymi konsekwencjami, które odczuje być może na innym polu. Mamy więc zniechęcenie przez uniemożliwienie lub przez ukarania. Podobnie jest w przypadku groźby, która ma skłonić adresata do działania zgodnego z naszą wolą.
W moim rozumieniu groźba taka jest synonimem ostrzeżenia, zapowiedzi, motywacji lub zniechęcenia. Sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Ocena jest z moralnego punktu widzenia jest bezprzedmiotowa. Ocenie podlega natomiast z moralnego i prawnego punktu widzenia zachowanie, do którego chcemy doprowadzić lub od którego chcemy drugą stronę odwodzić. Możemy grozić ratawnikowi, żeby ratował tonącego, bo inaczej poniesienie przykre konsekwencje albo odrowtnie – grozić mu, żeby nie ratował tonącego, bo poniesie przykre konsekwencje. Jedno i drugie jest groźbą, ale czujemy motywacja jest całkowicie inna. Kluczowe są również konsekwencje, którymi grozimy. Mogą być one1) całkowicie przestępcze – zabiję Cię, jeśli spróbujesz go ratować; bezprawne 2) jak nie dasz mi 50.000 PLN, to doniosę do Urzędu Skarbowego, że w zeszłym roku nie zapłaciłeś podatku w należnej wysokości; 3) całkowicie dopuszczalne: jak mi nie oddasz pieniędzy, które Ci pożyczyłem, to złożę w sądzie pozew.
Wyraźnie rozróżniam wszystkie te rodzaje gróźb, nikogo nie zachęcam do łamania prawa, ale zdaję sobie sprawę, że inni nie mają takich zahamowań i posługują się różnymi groźbami, przez co wchodzą w konflikt z prawem. Ważne jest, byśmy potrafili się przed tym bronić.
Czy grożący chce spełnić groźbę?
Zasada nr 1 – grożący nie chce spełnić groźby!
W klasycznym układzie, który ryżej opisałem grożący nie chce spełnić swojej groźby! Powtórzę. Grożący nie chce spełnić groźby. Groźba jest w takiej konfiguracji dla niego kosztem. Jej spełnienie zawsze jest kosztem: finansowym, organizacyjnym, czasowym, emocjonalnym lub wizerunkowym. Przecież gdyby chciał dążyć do celu, jakim jest spełnienie groźby, to zwyczajnie by to zrobił, a nie uzależniał tego od naszego zachowania, które jest sprzeczne z jego wolą i interesem. Jego celem jest skłonienie nas do określonego zachowania lub powstrzymania się od określonego zachowania, nie zaś samo spełnienie groźby. W klasycznym układzie spełnienie groźby oznacza porażkę grożącego.
Oczywiście, pojawia się klasyczne pytanie, na ile możemy zaufać grożącemu, że nie spełni groźby, jak już się podporządkujemy jego woli. W sytuacji, gdy groźba nas ma do czegoś zniechęcić – np. grożący mówi nam, że jak przejdziemy przez płot na jego teren, to nas zastrzeli (jakie to amerykańskie!). W takiej sytuacji chyba przyznamy, że warto mu zaufać i zwyczajnie nie testować jego determinacji. W przypadku gróźb zniechęcających ten polem w ogóle nie istnieje.
W przypadku gróźb wymuszających jest nieco inaczej. Każdy z nas oglądał filmy o szalonych porywaczach, którzy zabijają ofiarę nawet, gdy dostali okup. Bądźmy szczerzy – w realnym życiu zdarza się to jednak dość rzadko. Pomijam przypadki ekstremalne. W codziennym życiu będziemy się dalej widywać, mamy wspólnych znajomych, kontrahentów, partnerów, wreszcie jest prawo, które może sankcjonować złamanie postanowień porozumienia. Wymaga to pewnego zaufania, ale można uzyskać różnego rodzaju gwarancje, że grożący nie spełni groźby, jeśli zrobimy tak, jak sobie tego życzy. Często groźba oznacza ewidentną stratę również dla niego, więc zwyczajnie nie miałby w tym żadnego interesu.
Zasada nr 2 – każdy szanujący się paranoik wie, że druga strona ma ukryte zamiary
Czasami grożący nie stosuje groźby po to, żeby wymóc na nas określone zachowanie / zaniechanie. Czasami jest dokładnie odwrotnie. Jedna strona doprowadza do znacznego napięcia we wzajemnych stosunkach, a potem pod pozorem deeskalacji wystosowuje ultimatum, które jest niczym innym, niż groźbą. Jest ono jednak tak sformułowane, że jego przyjęcie jest praktycznie niemożliwe dla adresata. Z różnych przyczyn: materialnych, etycznych, wizerunkowych, prestiżowych, finansowych, prawnych – nieważne – grożący wie, że jego żądanie nie zostanie spełnione, a więc… z ciężkim sercem, nieukrywanym bólem, wbrew swej woli i “Bóg mu świadkiem, jak bardzo tego nie chcąc…” będzie musiał swoja groźbę zrealizować.
Cała zabawa polega na tym, że był to od początku jego cel, a cała maskarada z żądaniami miała na celu jedynie przerzucenie formalnej odpowiedzialności za eskalację na drugą stronę, uzyskanie formalnej podstawy do zamierzonych działań, uzyskanie dla nich legitymacji i legitymizacji wewnętrznej lub zewnętrznej. Jest to więc działanie z założenia fałszywe, a żądania kierowane do drugiej strony tak wyśrubowane, że nie jest ona w stanie ich spełnić nawet przy najlepszej woli.
Czasami, chociaż rzadko zdarza się, że adresat będzie tak zdesperowany, że zgodzi się na warunki grożącego, czym sprawi mu prawdziwy kłopot, ale być może wyciągnie szyję spod topora. Praktyka pokazuje jednak, że to przynosi tylko chwilowe wytchnienie, bo grożący – o ile tylko będzie to możliwe – za chwilę powróci z kolejnym pretekstem do konfliktu, tym razem lepiej przygotowany.
Jak rozpoznać, czy grożący chce spełnić groźbę?
Jest to kluczowa kwestia tej układanki. Już niedługo napiszę o niej kolejny artykuł. Teraz zasygnalizuję tylko, że odczytanie prawdziwych intencji grożącego nie jest wcale łatwe. Wielu konfliktów można było uniknąć, gdyby adresat dobrze odczytał intencje swojego partnera. A konflikt może wyniknąć z dwóch nieporozumień: uznajemy, że groźba to blef i postanawiamy go przetestować. Czy coś złego się stało w przeszłości w związku z tym? Myślę, że wybuch II wojny światowej jest dość dobitnym przykładem. W drugą stronę, uznajemy, że druga strona postawiła twarde żądania licząc, że nie spełnimy jej warunków, a więc postanawiamy nie negocjować, tylko stajemy do walki, gdy tymczasem druga strona eskalowała żądania tylko po to, by mieć z czego schodzić w trakcie rozmów i za nic walki nie chce. Tę sytuację z przykładami podam w kolejnym tekście.
A kiedy spotykamy się z groźbami w codziennym życiu?
Jako adwokat prowadzący negocjacje, biorący udział w mediacjach i progach sądowych odpowiem wprost: spotykamy się z nimi non stop. Groźby nie muszą być wyrażone wprost, czasami są wyrażane w sposób zawoalowany. Jedne groźby są bezprawne, inne prawnie obojętne. Spotykamy się z groźbami w sporach małżeńskich, rodzinnych, dotyczących dzieci, opieki nad nimi lub alimentów, miejsca ich zamieszkania. Grożą sobie wspólnicy, sąsiedzi, konkurenci, rodzeństwa, grożą sobie inwestorzy i wykonawcy, ubezpieczeni i ubezpieczyciele, banki i ich klienci, pracownicy i pracodawcy. Zdajmy sobie z tego sprawę, że – bez względu na ocenę tego zjawiska – ono istnieje i jest bardzo skuteczną metodą realizacji własnych interesów. Grożą sobie politycy, państwa, organizacje międzynarodowe i dzieciaki w przedszkolu. Aby wiedzieć, jak się przed groźbą obronić, należy dobrze ją zrozumieć. Dobrze też wiedzieć, szczególnie w negocjacjach, czy groźba jest wystosowana po to, żebym się podporządkował żądaniu drugiej strony, czy tez żądanie jest wystosowane po to, żebym połykając haczyk, je odrzucił i dał pretekst do zrealizowania groźby.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/najlepszy-adwokat-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O TYM SIĘ NIE MÓWI – NEGOCJACJE NIEWERBALNE
Bardzo lubię film “13 dni” o kryzysie kubańskim. Przedstawia on percepcję tej sytuacji przez otoczenie prezydenta Kennedy’ego oraz przebieg negocjacji z sowietami. Najlepsze jest to, że te intensywne negocjacje odbywają się niemal bez słów. Owszem, dochodzi chyba do jednego spotkania z radzieckim dyplomatą i wymiany kilku depesz. Ale to tylko fragment rozmowy, która toczy się bez słów. Jak zatem strony negocjowały, skoro nie rozmawiały ze sobą? Nie mam tu bynajmniej na myśli komunikacji niewerbalnej polegającej na umiejętności przekazywania i odbierania sygnałów z postawy ciała, mimiki, ubioru czy nawet zapachu rozmówcy. Mam na myśli kształtowanie percepcji drugiej strony i osób trzecich poprzez metodę faktów dokonanych i operowanie w przestrzeni, która jest istotna dla negocjacji.
To język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczów ze sobą rozmawiają!
We wspomnianym wcześniej filmie 13 dni jest świetna scena, w której doradca prezydenta – chyba McNamara (ale mogę się mylić) odwiedza jakieś pomieszczenie (pewnie w Pentagonie), gdzie na ścianie wisi wielka tablica. Są na niej zaznaczone amerykańskie i radzieckie okręty nawodne, zidentyfikowane i namierzone okręty podwodne, bazy, zasięgi rakiet i samolotów, wreszcie – możliwe ich cele. Wiele z tych obiektów jest w ruchu. Wojskowi widzą to, co jest na tablicy i działają tak, jak ich wyszkolono: chcą zniszczyć zagrożenie. Prezydenta pyta ich w pewnym momencie: co widzicie na tej tablicy? Nikt nie jest w stanie udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi – przecież to oczywiste, co tam jest! Doradca Prezydenta tłumaczy im: to nie są okręty, samoloty i rakiety! To jest język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczow ze sobą rozmawiają.
Czy da się rozmawiać bez słów?
Zapytacie, co to za rozmowa, w której się nie mówi, nie pisze, nie wysyła maili, ani choćby emotikonek. Zacznijmy więc od tego, że komunikacja werbalna (którą rozumiem tutaj znacznie szerzej niż ustną – będę tu tym mianem określał komun akację za pomocą języka, a więc ustną, ale także pisaną – znów w dowolnej formie), jest tylko jedną z form komunikacji. Jest to forma świetna, ale wciąż nie jest doskonała. Miłośnicy listów mogą utyskiwać, że przecież kiedyś można było popisywać się sztuką kaligrafii, by na pięknej papeterii napisać setki słów, by odbiorca miał szansę się domyślić, że chcemy mu zakomunikować, że jesteśmy wkurzeni. Dzisiaj wystarczy wysłać emotikonkę i wszystko jasne. Upadek? Nie, jest to ciekawa cecha, która wbrew wszystkim miłośnikom sztuki epistolarnej czyni, ale nikt nie jest w stanie jej zaprzeczyć, że te proste rysunki często lepiej oddają nasze emocje lub postawy, niż 100 słów.
Kształtowanie rzeczywistości jako sposób prowadzenia negocjacji
Ale przecież Kennedy i Chruszczow nie wysyłali sobie emotikonek. Oni korzystali z innej jeszcze formy komunikacji. Dla jednych będzie ona bardziej prymitywna, a dla innych bardziej wysublimowana od komunikacji werbalnej. Oni komunikowali się poprzez stawianie żądań (których nie należało odczytywać wprost), ale i przede wszystkim poprzez kształtowanie rzeczywistości. Czym jest to kształtowanie rzeczywistości?
Rozumiem je jako działania realne w każdej możliwej sferze, które zmieniają 1) dotychczasowy układ sił; 2) percepcję szans i zagrożeń; 3) oczekiwania stron. Wpływ na te sfery stanowi język, którym rozmawiają ze sobą nie tylko mocarstwa nuklearne, ale i dzieci z rodzicami, zakochani i wspólnicy. Ale niczym bohaterowie Moliera, nie wiedzą, że mówią prozą.
Negocjacje mają rozwiązać problem
Nikt nie powiedział, że negocjacje muszą polegać na tradycyjnej rozmowie. Są one z pewnością procesem, w który zaangażowane są co najmniej dwie strony, a który ma je skłonić do wyrażenia zgody na nowe ukształtowanie reguł między nimi. Potrzeba tej zmiany reguł wynika 1) ze zmiany w otaczającej je rzeczywistości, która sprawia, że dotychczasowe reguły nie są już adekwatne; 2) zmiany postrzegania relacji dotychczasowych reguł i rzeczywistości, którą kształtują i w której obowiązują; 3) zmiany oceny tych reguł – uznajemy, że nie są one uczciwe (i nigdy nie były!).
Ta rzeczywistość może odnosić się do przestrzeni, zasobów, danych, wartości, opinii, emocji i innych domen. Najczęściej jest ich kilka i są ze sobą powiązane. Jeśli po jednej ze stron zachodzi proces, w wyniku którego czuje ona potrzebę zmiany, przez pewien czas będzie ona żyła samotnie z tym poczuciem. Do czasu, aż zamanifestuje ona drugiej stronie, że potrzebuje zmiany. Druga strona może w takiej sytuacji: 1) wyrazić zgodę; 2) odmówić rozmów; 3) zacząć rozmowy o zasadach rządzących rozmowami – poziom meta (kwestie procedur i wartości); 4) odmówić zgody oraz 5) przystąpić do działania. Punkt 5 jest o tyle specyficzny, że może wystąpić samodzielnie, ale również przy okazji każdego z wcześniejszych zachowań.
Zgoda i działanie
Jak to? Jak możemy działać (pkt 5), gdy wyrażamy zgodę na żądanie drugiej strony? Może to być działanie, które potwierdza naszą gotowość i przyjazne nastawienie (wzmacnia nasz przekaz) albo mówi naszemu partnerowi: ok, na to się godzimy, ale nawet nie próbuj żądać więcej, bo tu jest nasza czerwona linia. Na tym to polega, że nie mówi, że to czerwona linia, a kształtujemy “przestrzeń” wokół tak, żeby to było widoczne dla naszego partnera. Przykład? Proszę bardzo.
Rozwiedzeni rodzice negocjują sposób spędzania czasu z dzieckiem w czasie najbliższych świąt. Jedno z nich mówi, że bardzo mu zależy na tym, żeby pojechać z synkiem jeszcze do swoich kuzynów i czy w takim razie może przywieźć go jutro rano zamiast dzisiaj wieczorem. Drugi rodzic godzi się na to, ale nie chce, żeby rano przesunęło się na popołudnie. Co robi? Kupuje bilety do kina na jutro na godz. 11 na film, na który dziecko bardzo chciało z nim pójść i odpisuje: “Dobrze, przyjedźcie prosto do kina na 10.30″ i wysyła zdjęcia biletów”. Jaki to jest komunikat? Godzę się na Twoją prośbę, ale nie próbuj grać o więcej. Właśnie podniosłem stawkę i jeśli się spóźnisz, możesz być pewien awantury (słusznej!).
Odmówienie rozmów i działanie
Działanie doskonale wzmacnia (lub też jeśli tego chcemy – osłabia) stanowisko zwerbalizowane. Milczenie – wbrew pozorom – też jest stanowiskiem. To samo dotyczy jasnego komunikatu, że żadnych rozmów nie będzie. Nie będę z Tobą rozmawiał, bo: 1) nie ufam Ci; 2) boje się Ciebie; 3) nie chcę stwarzać precedensu; 4) czuję się dotknięty Twoim poprzednim zachowaniem; 5) pokazuję w ten sposób wyższość i przywiązanie do obecnych reguł. Pisałem o każdej z tych postaw w tekście, do którego link jest pod artykułem. Pisałem też w kolejnych jego częściach o tym, jak przełamywać niechęć do rozmów.
Bez względu na to, jaka jest przyczyny odmówienia rozmów, to działanie w sferze realnej może ten przekaz pięknie wzmocnić lub też – przeciwnie – osłabić. A wszystko zależy pod tego, jakie są nasze intencje. Może nam zależeć na tym, żeby pokazać drugiej stronie, że będziemy włączyć do końca. Przysłowiowe zabicie posłańca jest tego najlepszym przykładem. Jeśli dodamy do tego spalenie mostów za nami (a więc nie tylko obraźliwy gest wobec drugiej strony, ale wyłączenie sobie możliwości uniknięcia walki – ucieczki) są bardzo wyraźnym gestem, że będziemy walczyć do samego końca. Jak to się może skończyć? Druga strona musi się liczyć z bardzo poważnymi stratami. Wie, że to nie będzie łatwe. Wie, że pewnie wygra, ale czy będzie co zbierać? Paradoksalnie może zrezygnować i odpuścić.
Jednakże w innej sytuacji strona odmawiająca rozmów może wykonać odwrotny gest – przyjazny – który pokaże stronie inicjującej, że w tym momencie nie ma przestrzeni do rozmów (jakże ważne jest tu odgadniecie przyczyny takie stanu rzeczy!) ale nie wykluczamy tego, jak tylko sytuacja się zmieni. W sprawie dotyczącej zwiększenia alimentów ojciec może nie chcieć rozmawiać z matką swojego dziecka na ten temat. Dlaczego? Może czuć się upokorzony swoją sytuacją, może być mu wstyd, że mało zarabia, może być na nią zły za wiele różnych spraw. Przyczyn braku gotowości do rozmów na ten temat może być wiele i naprawdę nie każda musi wynikać z jego złej woli. Co robi? Żądanie wystosowane przez nią wyrywa go z impasu, w którym znalazł się po utracie pracy. Jest bodźcem do tego, by dokonać zmian we własnym życiu. Zaczyna udzielać się na grupach w mediach społecznościowych, odzywa się do znajomych, w tym wspólnych z pytaniem, czy ktoś nie potrzebuje zatrudnić na stałe pracownika z jego doświadczeniem. Wiadomość o tym dociera do jego byłej partnerki, matki ich dziecka. Będzie to przekaz mocniejszy, niż tysiąc słów. Bardzo pozytywny. W 9 przypadkach na 10, będzie mu ona kibicować i poczeka, zanim złoży pozew do sądu. Tak długo, jak będzie widziała, że jego wysiłki są realne, silne i szczere, nie podejmie działań ofensywnych.
Ustalmy najpierw pewne zasady, czyli działanie w czasie rozmów o rozmowach
Nie! Wbrew temu, co nie którym z Czytelników się teraz wydaje, rozmowy o rozmowach nie są zwodzeniem drugiej strony, nie są odwlekaniem, nie są uciekaniem od problemu (co do zasady oczywiście). Są one kwestią fundamentalną wszelkich negocjacji. Czasami nie są one potrzebne, jeśli rozmowy są prowadzone w ramach pewnego formatu, w którym reguły zostały ustalone już wcześniej. W przeciwnym razie, bardzo istotne będzie ustalenie reguł, na jakich będziemy rozmawiać. Te kwestie proceduralne są elementem równie istotnym, jak samo porozumienie. A czasem nawet ważniejszym. Nie czas i miejsce, żeby się nad tym rozwodzić, ale czasami gorsze porozumienie wypracowane w atmosferze szacunku, bezpieczeństwa i otwartości na perspektywę drugiej strony, będzie lepiej odebrane, zaakceptowane i przestrzegane, niż warunki obiektywnie lepsze, ale narzucone w sposób protekcjonalny i bez potraktowania drugiej strony uczciwie i po partnersku, w sposób uznający jej podmiotowość.
Myślę, że wyobrażacie sobie już, jak istotne mogą być w tej sytuacji równoległe działania w przestrzeni realnej. Rozmawiamy o tym, jak będziemy rozmawiać. W tym czasie ja mogę np.: 1) wstrzymać egzekucję; 2) zaskarżyć uchwałę; 3) złożyć pozew; 4) uwolnić zakładnika; 5) zawieźć dziecko do Twoich rodziców, z którymi dawno się nie widziało; 6) skasować złośliwy post w social mediach itd. Każdy z tych gestów będzie pokazywał moje nastawienie, sprawi, że druga strona powinna się do niego odnieść, może dać mi alternatywę dla porozumienia. Możliwości jest mnóstwo, ode mnie będzie zależało, co chcę osiągnąć, ale także, czy będę w stanie odpowiednio dobrać środek do celu. Jest to kluczowy element w każdej sytuacji negocjacji niewerbalnych – czy druga strona odczyta mój gest w sposób, w jaki ja chcę, żeby ona go zrozumiała i czy to skłoni ją do zachowania, którego chcę.
Odmawiam zgodnym, ale działam
To, że ktoś odrzuca naszą pierwszą ofertę, nie powinno nas dziwić, zniechęcać ani obrażać. Ważne jest bardzo, jak to robi, oraz – jeszcze ważniejsze – co robi w tym czasie realnie. Jeśli jedna ze stron na wojnie proponuje wstrzymanie ognia, a druga nie wyraża na to zgody, ale… wstrzymuje ogień (przyczyn może być mnóstwo: ewakuacja ludności cywilnej, pomoc rannym żołnierzom obu stron, wspólnie obchodzone święto itd.,), będzie to gest silniejszy od słów. Czemu tak się zdarzyło? Być może oficer dowodzący na danym odcinku nie miał zgody swoich przełożonych lub polityków na formalne zawieszenie broni z przyczyn politycznych, ale dowódcy odcinków po obu stronach chcą dogadać się w sposób nieformalny. Nie wierzycie? Na froncie zachodnim w czasie I Wojny Światowej tysiące żołnierzy niemieckich z jednej strony i francuskich z drugiej wyszło z okopów w Boże Narodzenie. Spotkali się w połowie drogi między swoimi liniami, wspólnie śpiewali kolędy, wymieniali się i obdarowywali, czym mogli. Nie było na to formalnej zgody z żadnej ze stron, a wyżsi oficerowie, jak się o tym dowiedzieli, byli wściekli i kazali natychmiast tę “haniebną fraternizację z wrogiem” przerwać. Nie zmienia to faktu, że chociaż miejscowi dowódcy formalnie nie wyrazili zgody na chwilowy choćby rozejm, to faktycznie się do niego przyczynili i wprowadzili w życie.
Działanie jako forma negocjacji
Wróćmy do specyficznych rozmów Kennedyego z Chruszczowem. Panowie prawdopodobnie niewiele rozmawiali bezpośrednio, jeśli w ogóle. Znacznie ważniejsze od jakichkolwiek słów były faktyczne działania. Obserwujemy to w wielkiej polityce, ale co najciekawsze – również w życiu codziennym – w sporach między małżonkami, między wspólnikami, w firmach rodzinnych, zakładach pracy itd. Wszędzie. Możecie zapytać, jak to możliwe? Otóż instynktownie jest to dla nas chyba pierwszy wybór. Negocjacji metodą faktów dokonanych lub gestów uczyliśmy się przez dziesiątki tysięcy lat, na długo zanim powstał język. Jakakolwiek kooperacja – która pojawiła się na długo przed komunikacją językową – byłaby niemożliwa bez umiejętności porozumiewania się i negocjowania. Przecież nie ma wątpliwości, że więzy społeczne ciągle trzeszczą do pewnego stopnia, a ich tworzenie i utrzymanie wymaga kooperacji, ta zaś to nic więcej, jak ciągłe i ciągłe negocjacje.
Macie dzieci? Obserwujcie je. Obserwujcie je, jak one instynktownie używają metody faktów dokonanych. Po co mam pytać mamę, czy mogę zjeść cukierka. Oceniam szansę uzyskania jej zgody na 7%. Co mam do wyboru? Prosić ją 15 razy (wydatek energetyczny wynikający z płaczu po mojej stronie, strata czasu, mama zdenerwowana na mnie i obrażona przez 2 godziny. Szanse dostania następnego cukierka spadają o 20% przez 6 godzin – nie opłaca się!) Co zrobię – a jestem w końcu sprytnym niemowlakiem? Zjem cukierka, jak mama nie widzi. Szanse, że się połapie – 30%, zwróci mi uwagę i będzie się dąsać przez pół minuty, ale potem w rozmowie z tatą mnie pochwali i powie, jaki jestem pomysłowy – myśli, że tego nie słyszę albo nie rozumiem. To jest klasyczny przykład działania i negocjowania metodą faktów dokonanych.
Myślicie, że to głupi przykład? Uważacie, że z tego wyrośliście? Być może Wy to już zatraciliście, ale Wasze żony, wspólnicy, pracownicy, przyjaciele, konkurenci, sąsiedzi i politycy, którzy Wami żądzą – z pewnością nie. Jak ocenić wojnę Rosji z Ukrainą w końcówce 3 roku jej trwania. Oficjalne rozmowy nie są prowadzone. Warunki wypuszczane do przestrzeni publicznej przez każdą ze stron są nie do zaakceptowania przez drugą stronę. Każda ze stron przyjęła nawet akty prawne (a Rosja nawet na gruncie swojej konstytucji), które uniemożliwiają formalnie albo samo podjęcie rozmów (obie strony) albo podjęcie rozmów z obecnym przywództwem drugiej strony (obie strony) albo zaakceptowaniem podstawowych żądań terytorialnych drugiej strony (Rosja). Czym są takie akty prawne? To są własnie komunikaty w przestrzeni prawnej, które mają pokazać drugiej stornie naszą determinację. Nie tylko mówimy, że czegoś nie zrobimy, ale nawet przyjmujemy sami prawo, które nam to uniemożliwia.
A czym są trwające ciągle walki w Donbasie, gdzie mieleni są tysiącami żołnierze obu stron. Wojna jest idealnym przykładem prowadzenia negocjacji bez słów. To są negocjacje rzeczowe, siłowe, z użyciem przemocy oraz niszczące zasoby demograficzne, ekonomiczne i moralne drugiej strony. Czemu to się robi? Żeby przekonać ją (i jej sojuszników), że lepiej teraz przyjąć nasze żądania, bo potem będzie tylko gorzej. W ten sposób wpływa się na percepcję drugiej strony i jej kierownictwa politycznego.
Czy to jest proste? Nie. Najlepiej pokazują to przykłady prowadzenia wojny powietrznej – nalotów strategicznych i – nazywajmy rzecz po imieniu – terrorystycznych prowadzonych przez strategiczne lotnictwo aliantów w czasie II wojny światowej przeciwko Niemcom i Japonii. Były to wielkie fale nalotów, które zniszczyły większość niemieckich i japońskich miast (w Japonii trwa to znacznie króciej, niż w III Rzeszy, więc i zniszczenia były jednak mniejsze, poza Tokio, Hiroszimią i Nagasaki oczywiście). Co było ich celem? Przecież nie zniszczenie samo w sobie. Było to działanie nakierowane na osiągniecie celów politycznych i skłonienie drugiej strony kapitulacji albo chociaż do rozpoczęcia rozmów ze słabszej strony wskutek czegoś, czego aliantom nie udało się osiągnąć – wzrostu społecznego niezadowolenia z powodu wojny w tych społeczeństwach, które nie chcąc dłużej doświadczać nalotów, miały obrócić się przeciwko swoim przywódcom i wymusić na nich ustępstwa polityczne. Tak się jednak – ku zdziwieniu i narastającej frustracji aliantów nie stało. Jak widać, negocjacje siłowe – przez fakty dokonane, ale przez projekcję zagrożeń, są znacznie skuteczniejsze, niż spełnianie tych gróźb i faktyczne szkodzenie drugiej stronie, która się wtedy może usztywnić i odnaleźć w sobie pokłady energii i wytrzymałości, o których wcześniej nawet nie myślała.
Jak to się ma do mojej pracy?
Tego nie uczą na studiach, ani na aplikacji. A jednak ma to fundamentalne znaczenie w prowadzeniu negocjacji, czy szerzej – zarządzania sporem. Proces sądowy albo szerzej – wykorzystanie jakiejkolwiek procedury prawnej – nie jest celem samym w sobie. Nie jest też całą przestrzenią, w której toczy się konflikt. Wszystkie narzędzia prawne, jakie istnieją, a także wszelkie ruchy poza tymi procedurami (nieważna jest ich kwalifikacja prawna) są właśnie działaniami w rzeczywistości – tymi działaniami faktycznymi, które przekaz wzmacniają lub nadają mu inne znaczenie. Często służą również osiągnięciu innych celów, niż te, którym są pierwotnie i nominalnie dedykowane. Proces sądowy nie jest całym sporem. On jest jedną z płaszczyzn, na których konflikt jest prowadzony. Często nie jest płaszczyzną decydującą, ani najważniejszą. Jest tym elementem przestrzeni, na którym prowadzi się dialog.
W tej logice, którą wyznaję, złożenie pozwu nie jest strzałem w głowę drugiej strony, ale przeniesieniem sporu na nową płaszczyznę, którego celem jest albo pokazanie determinacji, albo zmuszenie drugiej strony do ustosunkowania się do naszych twierdzeń, albo przerwanie biegu przedawnienia, albo wreszcie, podbicie stawki. Tak trzeba czytać użycie procedur sądowych. Ale również wszystkie inne działania faktyczne. Często słowa są niesłyszane albo nie mogą przejść przez gardło. Często działanie z pozoru agresywne, jest wołaniem o pomoc albo próbą wykrzyczenia: zależy mi na Tobie, ale czuje się skrzywdzony i chcę coś z tym zrobić.
Zależy mi bardzo, byśmy w Polsce nauczyli się czytać kontekst zdarzeń i wypowiedzi, byśmy w końcu uczyli się rozmawiać i czytać komunikaty również tam, gdzie nie są nam podane pod nos i napisane wielką czcionką wprost. Bardzo bym chciał, żebyśmy nauczyli się rozwiązywać nasze problemy poprzez analizę rzeczywistości i realną ocenę szans i racji, a nie przez odwoływanie się do sądów lu zewnętrznych autorytetów, które wysiłek taki podejmą za nas. Jeśli sami podejmiemy wysiłek, by załatwiać nasze sprawy konstruktywnie, z pewnością wszyscy na tym zyskamy!
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/dobry-mediator-lodz-1-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE, CZYLI JAK POKOCHAŁEM MEDIACJĘ?
Gdy pierwszy raz usłyszałem o mediacji, byłem do niej nastawiony negatywnie. Pomyślałem sobie, że to jakieś dziwne rozwiązanie, które nie opiera się na poszukiwaniu racji, ani na znajomości prawa, a w dodatku sprawi, że prawnicy będą mieli mniej zleceń prowadzenia spraw w sądach, a więc na koniec dnia – że będzie to oznaczało spadek jakości rozwiązywania sporów, a także spadek zarobków prawników. Bądźmy szczerzy – jako młody adwokat szukałem raczej rozwiązań zmierzających w przeciwnym kierunku… Jednakże w takiej ocenie mediacji bardzo się myliłem. By zrozumieć zalety mediacji, musiałem wpierw zdać sobie sprawę, do czego służą sądy? A od tego powinny się zaczynać studia prawnicze.
Czym w ogóle jest mediacja?
Mediacja to sposób rozwiązywania sporów przy udziale bezstronnego mediatora. Mediator jest neutralny, nie ma osobistego interesu w forsowaniu żadnego rozwiązania, ani w narzucaniu własnego zdania. Mediator nie wydaje żadnego wyroku, a jedynie dba o przestrzeganie zasad komunikacji przez strony. Udział w mediacji jest całkowicie dobrowolny. Nikt nie może być do niej zmuszony. A po wyrażeniu zgody i tak w każdej chwili można z niej się wycofać. Podobnie, jak w Vegas – co było na mediacji, pozostaje na mediacji, a więc strony mogą sobie powiedzieć wszystko, ale pozostaje to poufne i nic, co powiedzą nie może być użyte przeciwko nim. Celem mediacji jest umożliwienie stronom aktywnego poszukiwania rozwiązania ich wspólnego problemu. W mediacji nie ma wygranych, ani przegranych: strony mogą dojść do porozumienia, lub do niego dojść, ale sukces osiągają wspólnie lub też wspólnie ponoszą porażkę, którą jest brak porozumienia.
W trakcie mediacji strony być może pierwszy raz będą mogły w bezpiecznych warunkach, w atmosferze szacunku i poufności opowiedzieć swoją historię i punkt widzenia. Być może nigdy wcześniej nie miały takiej możliwości, nie dostały takiej szansy. Takiej szansy nie dostaną też w sądzie, który nie jest zainteresowany całym ich konfliktem, a jedynie tym jego fragmentem, który został opisany w pozwie lub wniosku. Poza tym, sądy są zawalone tysiącami spraw, cierpią na braki kadrowe i lokalowe i przez to zwyczajnie nie mają możliwości, by każdemu zapewnić tyle czasu, ile kto go potrzebuje. W mediacji ten czas jest.
Do czego służą sądy? Porównanie z mediacją
Banalne pytanie! Przecież każdy to wie! Jeśli jednak się nad tym zastanowimy, zrozumiemy (lub nie), że sądy nie są od wymierzania sprawiedliwości (nazwa Wymiar Sprawiedliwości wprowadza w błąd). Nie mają ze sprawiedliwością wiele wspólnego. Sądy wydają miliony wyroków i postanowień rocznie, w których nie wymierzają sprawiedliwości, a stosują prawo. Możecie powiedzieć, że to jest to samo. Nie, to nie jest to samo. Idea sprawiedliwości jest mityczna i można ją rozumieć na wiele sposobów. To co dla mnie jest sprawiedliwe, może nie być sprawiedliwe dla Was.
Sądy natomiast stosują prawo, czyli konkretne sprawy rozstrzygają według ogólnych reguł. To tak, jakbyście mieli rozwiązywać dziesiątki zadań matematycznych. Umiecie dodawać i odejmować, mnożyć i dzielić, wiec macie tu 100 zadań i proszę je rozwiązać do jutra! Po co to robią? Po co sądy funkcjonują? Żebyśmy się wszyscy nie pozabijali. Gdyby ich nie było, każdy szukałby ochrony i sprawiedliwości z siekierą w ręku na chodniku. Świat bez prawa i aparatu jego stosowania oraz egzekwowania to świat anarchii i wojny każdego z każdym – dosłownie. Dzięki temu, że istnieje prawo i system jego stosowania (przy wszystkich swoich absurdach i ułomnościach) daje nam szansę spokojnego życia.
Sądy rozstrzygają spory
Jest jednak ogromna różnica, o której niewiele się mówi – między tym co robią sądy – rozstrzyganiem sporów, a ich rozwiązywaniem. Powtórzę raz jeszcze: sądy są od rozstrzygania sporów, a nie od ich rozwiązywania. Różnica jest kolosalna. Zapytacie, na czym ta różnica polega?
Co czuje wygrany?
Rozstrzygniecie jest arbitralne: ktoś ważniejszy od Was – na podstawie różnych dziwnych, niezbyt logicznych i niezrozumiałych zasad – mocą swojego autorytetu w podniosłej atmosferze oznajmia: Rację ma Kowalski! Wtedy Kowalski się cieszy! Nie do końca rozumie, dlaczego to on ma rację, ale się cieszy, że wygrał! Patrzy na drugą stronę sali na tego… Nowaka. Na twarzy Kowalskiego rysuje się triumf, szczęście! Przypomnijcie sobie Gerarda Depardieu grającego Kolumba. I ta podniosła muzyka Vangelisa, gdy dopływa do Ameryki! Nie tylko uzyskał potwierdzenie argumentów, które przedstawiał wynajęty przez niego prawnik (których Kowalski, ani często również jego prawnik nie rozumiał do końca), ale uzyskał triumf nad swoim wrogiem, którego pokonał. Nowak został pokonany. Niech żyje Sąd! Niech żyje Sędzia!
Co czuje przegrany?
A Nowak? A Nowak niech zdycha… Nowak czuje się rozdarty: nie wie, czy to pomyłka?! Czy niekompetentny okazał się prawnik, którego wynajął Nowak, czy też może głupi jest sędzia? A może przekupiony? W najlepszym razie to wina świadków, którzy kłamali, albo biegłych, którzy się wymądrzali, albo tego czy innego rządu lub ministra, który wprowadził takie głupie przepisy. Nowak czuje się oszukany lub w najlepszym razie niezrozumiany. Odczuwa frustracje, zawód i przygnębienie. Często nie rozumie, dlaczego przegrał. To co łączy nie strony, to myślenie w kategoriach wygrany / przegrany i niezrozumienie, dlaczego wyrok jest taki, a nie inny. Nowak czuje się pokrzywdzony. Stracił zaufanie do sądu, do prawników, do państwa, do prawa. Traci zaufanie do ludzi. A Kowalskiego nie chce widzieć na oczy. Nie jest gotowy na podanie mu ręki i zaakceptowanie porażki. Będzie szukał rewanżu: w sądzie lub poza nim. Przez rewanż poza sądem rozumiem znacznie więcej, niż zastrzelenie Kowalskiego, jak na starych filmach… Mam na myśli obmawianie go, godziny rozmów z przyjaciółmi, znajomymi, klientami, sąsiadami, w których będzie opowiadał o tym, jaki sędzia był głupi, a jaki Kowalski jest cwany, a jego prawnik to już w ogóle… Jaki tego jest skutek? Wzrost antagonizmu między tymi dwoma i osłabienie więzi społecznych między wszystkimi pośrednio zaangażowanymi.
Czego uczy nas arbitralny wyrok? Jak wyglądają jego rujnujące skutki?
W każdym razie, wyrok taki nie tylko nie usuwa sporu, który istniał u podłoża sprawy sądowej, on go potęguje! Zamiast przywracać harmonię do relacji międzyludzkich, wyrok sądu z wdziękiem szarżującego nosorożca ustawia strony w nowym układzie, w którym jedna ze stron najcześciej jest niezasadnie wywyższona, a druga cierpi z powodu swojego poniżenia. Czy to przywraca harmonię? Nie! To prowadzi do rewanżyzmu. Czy to usuwa przyczyny konfliktu? Nie, to tworzy nowy konflikt, którego efektem jest utrata zaufania do struktur państwowych, prawa i sądów. Czy to sprawia, że uczymy się rozmawiać? Nie, to uczy nas jedynie posługiwania się argumentami, które mają pokazać drugą stronę w jak najgorszym świetle, ale nie uczy nas komunikacji opartej na szacunku, asertywności i rzeczowym współdziałaniu w poszukiwaniu rozwiązań. Czy to nas uczy postawy obywatelskiej odpowiedzialności za swoje życie? Nie, to uczy nas histerii, podejrzliwości i cwaniactwa.
Czy zatem sądy są potrzebne? Tak, mediacja nie załatwi wszystkich spraw
Tak! Są absolutnie konieczne i niezbędne do funkcjonowania każdego normalne społeczeństwa. Czemu? Bo ich zadaniem powinno być rozstrzyganie tych spraw, których nie udało się rozwiązać poza sądami! Powtórzę. Sądy powinny być od tego, by zajmować się tymi tylko przypadkami, których strony same ni rozwiązały w sposób polubowny, czyli taki, który nie angażuje bezpośrednio aparaty państwowego, który myśli za strony, ale pozwala im wziąć odpowiedzialność za własne życie i szukać rozwiązania sporu samodzielnie lub jedynie pod nadzorem państwa. Jednym z takich trybów rozwiązywania sporów jest właśnie mediacja.
W mediacji nie rozstrzyga się kto ma rację, ale wspólnie szuka rozwiązania i wyjścia z sytuacji, w której strony się znalazły
Co robią strony w sądzie?
W sądzie wysiłek intelektualny niezbędny do rozstrzygnięcia spoczywa jednak na barkach sędziego. Wiem, że w procesie kontradyktoryjnym jest położony nacisk na aktywność stron, ale w odczuciu ludzi, to wciąż sąd i sędzia bada sprawę i rozstrzyga wg tego, co doskonale ustalił. Innymi słowy, w odczuciu przeciętnego człowieka to sąd jest od tego, żeby zbadać sprawę i wydać mądry, sprawiedliwy wyrok. Jaki ma to skutek? Ludzie czują się zwolnieni z obowiązku aktywnego uczestniczenia w procesie – od tego mają prawników – ale… ich aktywność nie jest nakierowana na szukanie rozwiązania problemu, ale na przekonanie sędziego do tego, że te drugi jest zły, a mój klient jest tym dobrym. Cały wysiłek procesu sądowego jest ukierunkowany na konfrontację i przekonanie sądu, że ja mam rację, a więc na dążeniem do pokonania przeciwnika.
A do czego strony dążą w mediacji?
W mediacji jest inaczej. Tutaj nacisk położony jest nie na wysiłek wynajętych prawników, chociaż ich pomoc bywa bardzo przydatna, ale na wysiłek samych zaangażowanych stron, które zamiast włączyć ze sobą – wspólnie działają na rzecz rozwiązania wspólnego problemu. Jest to ogromna różnica w porównaniu z procesem sądowym. Strony w mediacji uczą się rozwiązywać swoje problemy. Uczą się o nich rozmawiać. Uczą się analizować swoją sytuację, uczą się postrzegać punkt widzenia drugiej strony, uczą się empatii i konstruktywnego myślenia.
Mediacja sprawia, że strony wspólnie przełamują problemy, które ich dotknęły, wychodzą z mediacji silniejsze – każda z osobna, ale i wzmocnione wspólnie – z przekonaniem, że pokonały trudności, uprzedzenia. Każda ze stron w mediacji została wysłuchana, każdej zapewniono tyle czasu, ile potrzebowała. Strony poczuły bezpieczeństwo, ale i szacunek. Zapewniono im równe traktowanie i tzw. poczucie sprawiedliwości proceduralnej opartej na prostych i zrozumiałych zasadach (w przeciwieństwie do całkowicie odklejonych od rzeczywistości procedur sądowych).
Mediacja jest szybsza i tańsza od procesu sądowego. Jest przy tym łatwiejsza i nie ma w niej miejsca na prawnicze kruczki i triki. O ile wyrok sądowy uszczęśliwia jedną ze stron, a sprawia, że druga najczęściej czuje się pokrzywdzona i traci zaufanie do państwa i prawa, to porozumienie wypracowane wspólnie przez strony w mediacji skutkuje tym, że strony widzą w nim efekt wspólnej pracy i będą gotowe go bronić, jako wspólnego osiągnięcia. Jak bardzo różni się to od arbitralnego wyroku, który strona przegrana chce od razu zaskarżyć!
Mediacja pomaga budować wspólnotę, stawia na rozwijacie relacji i szacunek dla każdego z uczestników, uczy ich rozwiązywać ich sprawy w sposób bezpośredni i zaangażowany, przez co sprawia, że myślą kreatywnie i empatycznie. Co więcej, osoby biorące udział w mediacji zużywają na nią znacznie mniej swoich zasobów energetycznych, emocjonalnych i finansowych, niż w wieloletnim i kosztownym procesie sądowym, który na koniec i tak jedynie te strony antagonizuje faworyzując tego, kto lepiej potrafił walczyć lub cwaniakować.
Wady mediacji?
Mediacja ma jedną, jedyną wadę… Nie daje odczucia totalnego triumfu nad pokonanym przeciwnikiem. Nie pozwala go upokorzyć, ani narzucić mu swojego zdania. Nie pozwala wreszcie przerzucać finansowych i organizacyjnych kosztów sporu między stronami na całą wspólnotę, ani nie pozwala zrzucić brudnej roboty na sąd i adwokatów. Jeśli tego szukacie, nie korzystajcie z mediacji. Jeśli jednak szukacie sposobu, by uczynić Wasze życie lepszym, by się rozwijać, budować relację i uczyć się rozwiązywać problemy, które nie będą się za Wami ciągnąć latami, wybierzcie ją.
Kiedy zatem iść do sądu?
Kiedy zatem iść do sądu? Uważam, że sądy powinny być zarezerowane dla tych spraw, które do mediacji się nie nadają: do najpoważniejszych spraw kryminalnych, do spraw dotyczących krzywdzenia i wykorzystywania dzieci lub osób nieporadnych, niesamodzielnych, do tych wreszcie poważnych spraw, w których stronom nie udało się dojść do porozumienia, a ich i wspólnoty interes wymaga, by ich spór w końcu rozstrzygnąć – skoro nie udało się go rozwiązać. Wreszcie wszystkie te sprawy, gdzie nie ma dobrej woli i gotowości do współpracy w drobnej wierze. Ale zasadą powinno być pierwszeństwo mediacji przed sprawami sądowymi.
Pamiętajmy, że sąd jest urzędem, w którym pracują urzędnicy – specyficzni i bardzo wykwalifikowani, ale jednak urzędnicy. Oni reprezentują państwo. Ich praca kosztuje i obciąża nas wszystkich. Niech zarabiają jak najwięcej (i wszyscy inni pracownicy wymiaru sprawiedliwości!), ale korzystajmy z sądów i z sędziów w sprawach, które tego wymagają. W przeciwnym razie urządzamy sobie igrzyska na koszt państwa w sprawie, która naprawdę nie jest często tego warta, a sąd – jak to wyżej opisałem – problemu nie rozwiąże, a jedynie sprawę rozstrzygnie.
Mamy więc wybór: albo jak dorośli i odpowiedzialni za swoje życie ludzie postaramy się rozwiązywać nasze problemy, albo z postawą roszczeniową będziemy oczekiwać, że obcy człowiek z orłem na łańcuchu powie, że ja mam rację, a Nowak to świnia.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/dobry-prawnik-sprawy-rodzinne-lodz-1.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
WYSŁUCHANIE DZIECKA W SPRAWACH RODZINNYCH
Przepisy dotyczące wysłuchania dziecka budzą sporo kontrowersji. Szeroko dyskutuje się zasadność jego wysłuchania w każdej sytuacji, a także tryb i formę takiej czynności. Pozostaje otwarte pytanie, czy rzeczywiście zawsze wysłuchanie dziecka leży w jego interesie. W tym artykule postaram się przybliżyć kilka kwestii z tym związanych.
Czym jest wysłuchanie dziecka?
W polskim systemie prawnym wysłuchanie dziecka stanowi istotny element postępowania w sprawach dotyczących jego osoby, w szczególności w sprawach opiekuńczych i rozwodowych.
Zgodnie z artykułem 216 (1) Kodeksu postępowania cywilnego, sąd w sprawach dotyczących dziecka ma obowiązek wysłuchać jego zdania, o ile pozwalają na to jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i dojrzałość. Pomimo tego, że głos dziecka jest ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji przez sąd, nie zawsze odzwierciedla ono jego rzeczywiste dobro.
Zgodnie z przepisami, sąd wysłuchuje dziecko, jeśli jego rozwój intelektualny i emocjonalny pozwala na zrozumienie pytania i wyrażenie własnego zdania. Dziecko, zależnie od stopnia jego rozwoju, może mieć zdolność rozważenia konsekwencji swoich wyborów i odpowiedzialności, a także wyrażenia swojego życzenia. W niektórych przypadkach, jeśli dziecko odmawia udziału w wysłuchaniu, sąd może odstąpić od tej czynności. Wysłuchanie dziecka nie jest jednak obowiązkowe, a decyzja sądu zależy od indywidualnej sytuacji małoletniego.
Wątpliwości
Warto jednak zauważyć, że nie każde dziecko, niezależnie od wieku, ma taką samą zdolność oceny sytuacji czy dostrzegania konsekwencji swoich decyzji. Dlatego też, chociaż sąd wysłucha zdania dziecka, to decyzje podejmowane w oparciu wyłącznie o jego zdanie nie zawsze byłyby najlepsze.
Często bywa, że dziecko wybiera rozwiązania, które wydają się dla niego najdogodniejsze w danym momencie, jednak mogą prowadzić do długofalowych negatywnych skutków. Może to dotyczyć zarówno kwestii związanych z wyborem miejsca zamieszkania po rozwodzie rodziców, jak i kontaktów.
Przykładem może być sytuacja, w której dziecko wybiera rodzica, z którym ma większy kontakt, choć w danej chwili może to oznaczać większą dozę niestabilności, a także brak zapewnienia mu odpowiedniego wsparcia emocjonalnego lub materialnego. Dziecko, zwłaszcza w młodszym wieku, nie zawsze rozumie konsekwencje swoich decyzji, takich jak częste zmiany miejsca zamieszkania, czy brak stabilności w życiu codziennym.
Czy dziecko powinno decydować?
Dziecko, w wyniku braku doświadczenia życiowego, nie jest w stanie przewidzieć długofalowych skutków wyboru jednego z rodziców, zwłaszcza gdy ten rodzic jest mniej zaangażowany wychowawczo lub prowadzi niestabilny tryb życia. Często takie decyzje mogą wynikać z emocji – chęci bycia blisko rodzica, z którym spędza więcej czasu lub który daje mu więcej swobody.
Manipulacje jednego z rodziców mogą mieć wpływ na treść tego, co dziecko powie w trakcie wysłuchania
W jednej ze spraw rozwodowych dotyczących opieki nad 10-letnim dzieckiem, chłopiec podczas wysłuchania przed sądem zdecydowanie wskazywał, że chce zamieszkać z ojcem. Uzasadniał to stwierdzeniami, że „tata jest fajny”, „z tatą jest super”, oraz że „mama jest zła, krzywdzi mnie, i jej nienawidzę”. Jednakże, na pytania o szczegóły, dziecko nie potrafiło precyzyjnie wyjaśnić, na czym miałoby polegać krzywdzenie przez matkę ani dlaczego uważa ją za „złą”.
W toku analizy sytuacji przez biegłego psychologa ujawniono, że wypowiedzi dziecka były wynikiem manipulacji ze strony ojca. Ojciec zapewniał chłopcu pełną swobodę, nie wymagał od niego wykonywania obowiązków domowych ani nauki, pozwalał na nieograniczone korzystanie z gier komputerowych, a także obiecywał mu atrakcyjne prezenty. Jednocześnie, ojciec wielokrotnie przedstawiał matkę w negatywnym świetle, używając określeń takich jak: „twoja mama jest okropna, zawsze wszystko psuje” czy „z mamą tylko będą kłopoty”. Biegli zauważyli, że chłopiec powtarzał zasłyszane od ojca wyrażenia, takie jak „ona jest toksyczna” czy „manipuluje wszystkimi”, mimo że nie rozumiał ich znaczenia, co wskazywało na brak samodzielnej oceny sytuacji przez dziecko.
Analiza wykazała również, że chłopiec nie rozumiał konsekwencji swojego wyboru. Ojciec, pomimo przyjaznego wizerunku, miał historię niestabilnych relacji, częstych zmian miejsca zamieszkania oraz brak odpowiedzialności rodzicielskiej w przeszłości. Natomiast matka zapewniała dziecku stabilność, strukturę i wsparcie emocjonalne, co miało kluczowe znaczenie dla jego rozwoju.
Rola biegłego psychologa w ocenie i interpretacji wypowiedzi dziecka
Opinia biegłego jednoznacznie wskazała, że decyzje i wypowiedzi dziecka były w znacznej mierze ukształtowane przez manipulacyjny wpływ ojca, a nie wynik samodzielnej refleksji. Biegły uznał, że zamieszkanie z matką byłoby zgodne z dobrem dziecka, ponieważ zapewniała ona odpowiednie warunki do jego rozwoju, stabilne środowisko oraz niezbędne wsparcie emocjonalne. Sąd, kierując się opinią biegłego, orzekł o zamieszkaniu chłopca z matką. Jednocześnie, w trosce o dobro dziecka, sąd zobowiązał oboje rodziców do uczestnictwa w mediacjach rodzinnych oraz terapii, mającej na celu poprawę relacji między członkami rodziny i ograniczenie manipulacyjnych działań ojca.
Ten przykład pokazuje, jak ważną rolę odgrywają opinie biegłych. Biegli są w stanie ocenić, czy decyzje podejmowane przez dziecko są wyważone i oparte na zdrowym rozsądku, czy też wynikają z chwilowych emocji, które mogą być niekorzystne w długoterminowej perspektywie. Ich opinia jest pomocna w przypadku, gdy zdanie dziecka może nie być zgodne z jego dobrem – tak jak było to w przypadku tego chłopca.
Podsumowanie
Choć zdanie dziecka jest ważnym elementem w postępowaniu sądowym, jak widać nie zawsze jest zgodne z jego dobrem. Dziecko, z powodu braku doświadczenia życiowego i emocjonalnej niestabilności, może podejmować decyzje, które są dla niego w danej chwili wygodne, ale w dłuższej perspektywie mogą prowadzić do negatywnych konsekwencji. Dlatego też opinie biegłych, odgrywają kluczową rolę w ochronie jego interesów. Wysłuchanie dziecka jest ważnym krokiem, ale zawsze powinno być oceniane z uwzględnieniem jego rzeczywistych potrzeb i zdolności do oceny sytuacji. Decyzja sądu powinna być w pełni zgodna z dobrem dziecka, co czasem wymaga od sędziego podjęcia decyzji, które mogą różnić się od jego początkowego zdania.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/dobry-prawnik-sprawy-rodzinne-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
PIECZA NAPRZEMIENNA – ZALETY I WADY TEGO ROZWIĄZANIA
Piecza naprzemienna polega na równym podziale opieki nad dzieckiem między oboje rodziców. Jest coraz częściej stosowanym modelem wykonywania władzy rodzicielskiej. Ma ona wiele zalet, ale również pewne wady, które należy brać pod uwagę, szczególnie w sytuacjach, gdy jeden z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia. Przyjrzyjmy się jej bliżej.
Zalety pieczy naprzemiennej
Taki model opieki umożliwia dziecku utrzymanie bliskiej relacji z obojgiem rodziców, co jest niezwykle ważne dla jego emocjonalnego i społecznego rozwoju. Dziecko ma możliwość spędzania porównywalnej ilości czasu z każdym z rodziców, co pomaga unikać alienacji jednego z opiekunów i pozwala na równowagę wychowawczą. Dzięki zaangażowaniu obu stron w proces wychowania dziecko może korzystać z różnorodnych stylów wychowawczych, które wspólnie wspierają jego rozwój. Jest to bardzo ważne, gdyż pozwala dziecku obserwować i uczyć się zarówno męskiej, jak i kobiecej formy opiekuńczości, wzorców, ról i form. Co więcej, równy podział czasu opieki często prowadzi do większego poczucia sprawiedliwości między rodzicami i zmniejsza ryzyko konfliktów związanych z nierównym podziałem obowiązków. Każde z rodziców ma podobną ilość czasu z dzieckiem, ale i dla siebie. Jest to aspekt, o którym wiele osób woli głośno nie mówić, by nie zyskać łatki “złego rodzica”, ale przecież czas dla siebie samego / samej, ale także taki, który można spędzić z własnym partnerem / partnerką jest bardzo ważny i daje nam energię, pozwala zachować równowagę. Rodzic, który w sądzie walczył przez lata, żeby zyskać całość władzy nad dzieckiem i wypchnąć z jego życia tego drugiego często jest później sfrustrowany, zmęczony i przekłada te nastroje na relacje z dzieckiem. A mógł mieć wsparcie, jednak walczył sam, by się go pozbawić… Dodatkowo, piecza naprzemienna bywa korzystna również finansowo, gdyż łatwiej dzielić koszty związane z wychowaniem dziecka, które najczęściej również odpowiadają równemu podziałowi.
Wady pieczy naprzemiennej
Mimo wielu zalet, piecza naprzemienna wiąże się również z pewnymi wadami. Wprowadza ryzyko destabilizacji życia dziecka, szczególnie gdy zasady i rutyny w obu domach różnią się od siebie. Dziecko może mieć trudności z adaptacją do życia w dwóch różnych środowiskach, co może prowadzić do napięć i problemów emocjonalnych. Taki model opieki wymaga także bardzo dobrej komunikacji między rodzicami, co po rozstaniu bywa trudne do osiągnięcia. Dla dziecka szczególnie męczące mogą być wyzwania logistyczne – konieczność przemieszczania się między domami, co może utrudniać naukę, zajęcia dodatkowe czy utrzymanie relacji z rówieśnikami. To są wyzwania, które nie przekreślają omawianego rozwiązania, jednakże trzeba koniecznie zdawać sobie z nich sprawę.
W szczególności należy uwzględnić sytuacje, gdy jedno z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia. Jeżeli rodzic często zmienia miejsce zamieszkania, partnerów lub prowadzi styl życia, który charakteryzuje się brakiem przewidywalności, piecza naprzemienna może (nie musi) przynieść dziecku więcej szkody niż pożytku. Stabilność jest kluczowa dla zdrowego rozwoju dziecka, a chaos wprowadzany przez niestabilne życie jednego z rodziców powoduje, że dziecko traci poczucie bezpieczeństwa. Częste zmiany partnerów przez jednego z rodziców utrudniają mu budowanie trwałych relacji i mogą prowadzić do emocjonalnego zamętu. Nomadyczny tryb życia rodzica dezorganizuje codzienne funkcjonowanie dziecka, które potrzebuje stałego miejsca zamieszkania i przewidywalności w codziennych zajęciach.
Dziecko, w modelu pieczy naprzemiennej w sytuacji, gdy jeden z rodziców prowadzi nomadyczny tryb życia, może manifestować różnorodne problemy emocjonalne, społeczne i fizyczne. Przykładem są objawy lękowe i niepokój – dziecko często odczuwa lęk przed nieznanym lub nieprzewidywalnym, obawiając się, kto tym razem pojawi się w życiu rodzica, z kim będzie mieszkać i jakie będą zasady w nowym miejscu. Taki stan prowadzi do chronicznego napięcia emocjonalnego, które może objawić się płaczliwością, a nawet odmową przejścia pod opiekę tego rodzica. Problemy z adaptacją stają się kolejnym wyzwaniem – dziecko może mieć trudności z przystosowaniem się do zmieniających się środowisk, takich miejsca zamieszkania czy relacje z kolejnymi partnerami rodzica. To może skutkować problemami z nauką oraz poczuciem wyobcowania w obu środowiskach.
Dziecko może także okazywać zaburzenia emocjonalne, takie jak nadmierna drażliwość, płaczliwość czy wybuchy złości. Dodatkowo pojawiają się fizyczne dolegliwości psychosomatyczne, np. bóle brzucha, które często występują przed zmianą miejsca zamieszkania lub w trakcie opieki u rodzica prowadzącego niestabilne życie.
Długotrwałe życie w niestabilnych warunkach może również wpłynąć na poczucie własnej wartości dziecka. Często ma ono wrażenie, że jego potrzeby są drugorzędne wobec życia dorosłych. Jeśli rodzic koncentruje się na swoich relacjach czy zmianach otoczenia, dziecko może uznać, że nie jest wystarczająco ważne, co prowadzi do niskiej samooceny. Taki brak stabilności może także wywoływać unikanie rutyny i obowiązków.
Takie zachowania jasno pokazują, jak destrukcyjny wpływ na dziecko może mieć niestabilność w jednym z domów. W takich przypadkach kluczowe jest wsparcie specjalistów, takich jak psychologowie dziecięcy, którzy pomogą dziecku zrozumieć i przepracować trudności.
Równie ważna jest rola sądu, który musi dokładnie ocenić, czy model pieczy naprzemiennej rzeczywiście służy dobru dziecka, czy rodzic prowadzący niestabilny tryb życia rzeczywiście kieruje się dobrem dziecka, czy raczej stawia swoje potrzeby na pierwszym miejscu. W tego typu sprawach opinie biegłych również odgrywają kluczowe znacznie, pod kątem ceny wpływ trybu życia rodzica na dobrostan dziecka.
W takich przypadkach sąd powinien dokładnie rozważyć, czy piecza naprzemienna jest zgodna z dobrem dziecka. Jeżeli jeden z rodziców nie jest w stanie zapewnić stabilnych warunków wychowawczych, sąd może uznać, iż piecza naprzemienna nie będzie zgodna z dobrem dziecka i przyznać większy zakres opieki rodzicowi prowadzącemu bardziej uregulowane życie.
Podsumowanie
Jak widać, piecza naprzemienna, mimo swoich zalet, wymaga stabilności, przewidywalności i harmonijnej współpracy między rodzicami. W sytuacjach, gdy jeden z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia, może ona nie spełniać potrzeb dziecka i prowadzić do poważnych problemów emocjonalnych i społecznych. Dlatego decyzje dotyczące opieki naprzemiennej powinny być podejmowane z najwyższą starannością, zawsze z myślą o dobru dziecka.
Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, czy to jest dobre rozwiązanie. Może być świetne, jeśli rodzice dobrze współpracują, a dziecko nie cierpi na tym, że mieszka w dwóch domach. Jeśli jednak w jednym z nich panuje chaos, może to przełożyć się na problemy dziecka. Część z nich może się uwidocznić od razu, a część nawet po latach. Nie jest moim celem zniechęcanie do pieczy naprzemiennej, gdyż są sytuacje, w których sprawdza się ona świetnie. Zwracam jedynie uwagę, kiedy może wiązać się pewnymi niebezpieczeństwami mimo widocznych zalet.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty: