![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-prawo-gospodarcze-lodz-4.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ZAKAZ KONKURENCJI W PRAWIE PRACY
Zakaz konkurencji jest uregulowany w kodeksie pracy. Art. 101 zn. 1 kodeksu pracy stanowi, że strony stosunku pracy mogą zawrzeć osobną od umowy o pracę umowę, której przedmiotem będzie właśnie zakaz konkurencji. Trzeba przyznać, że regulacja kodeksowa jest dość rozsądna. Ustawodawca zrozumiał, że dobrem chronionym przez zakaz konkurencji jest dobro pracodawcy, który chce zabezpieczyć się przed “wzmocnieniem” swoich konkurentów.
Do tego “wzmocnienia” dojść może zarówno przez świadczenie na ich rzecz pracy (w rozumieniu kodeksowym), jak i przez prowadzenie samodzielnie działalności konkurencyjnej wobec pracodawcy. Kodeks na równi traktuje przy tym świadczenie pracy na podstawie umowy o pracę oraz na podstawie innych, równorzędnych stosunków prawnych. Czy takie ujęcie jest wystarczające? Odpowiem tak: nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.
Wydaje się, że zakaz konkurencji przewidziany w tym przepisie jest zbyt wąski. Dlaczego? Ponieważ w ogóle nie odnosi się do uczestnictwa pracownika w spółkach handlowych prowadzących działalność konkurencyjną wobec pracodawcy.
Innymi słowy, zgodnie z art. 101 zn. 1 k.p. zakaz konkurencji może obejmować zakaz pracy, zakaz podejmowania się zleceń, umowy o dzieło, kontraktu menadżerskiego itp. Może obejmować również zakaz prowadzenia konkurencyjnej działalności gospodarczej. Przepis nie przewiduje jednak możliwości ustanowienia zakazu zakładania lub przystępowania do spółek handlowych (spółki jawnej, partnerskiej, komandytowej, komandytowo akcyjnej, spółki z o.o., prostej spółki akcyjnej i spółki akcyjnej). Daje to pole do nadużyć.
Zwróćmy uwagę, że zakaz konkurencji w tej formie może obowiązywać wyłącznie w czasie trwania stosunku pracy z danym pracodawcą. Zupełnie czym innym jest umowa o zakazie konkurencji po ustaniu stosunku pracy. Odnosi się to do sytuacji, w których pracodawca i pracownik mają dostęp do szczególnie ważnych informacji, których ujawnienie mogłoby narazić pracodawcę na szkodę. W takiej sytuacji stroną mogą zawrzeć umowę, na podstawie której pracownik będzie dostawał odszkodowanie w wysokości nie niższej niż 25% wynagrodzenia pracownika, jakie dostawał u pracodawcy. Będzie ono płatne przez cały czas trwania zakazu konkurencji.
Zwróćmy uwagę, że za złamanie podstawowego zakazu konkurencji w czasie trwania umowy pracownik odpowiada na zasadach ogólnych kodeksu pracy. Nie jest to idealne rozwiązanie. Stosowanie kary umownej w tej sytuacji wydaje się bardzo kontrowersyjnym rozwiązaniem. Na koniec trzeba zaznaczyć, że umowa o zakazie konkurencji w każdym wariancie powinna zostać zawarta na piśmie pod rygorem nieważności.
W kolejnych artykułach na temat konkurencji, jej dopuszczalności i zakazu będę poruszał regulacje dotyczące prawa spółek i działalności gospodarczej. Poświęcę im więcej miejsca, niż prawu pracy.
Obraz autorstwa cookie_studio na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-negocjacje-prawo-gospodarcze-lodz-4-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
JAKA JEST ROLA PRAWNIKA W NEGOCJACJACH?
Już od dawna chodziło mi po głowie napisanie tekstu o tym, jaka jaka jest rola prawnika w negocjacjach. Możliwości jest kilka, a oczekiwania adwokata i jego klienta mogą być rozbieżne. Choćby z tego powodu należy wcześniej uzgodnić wzajemne oczekiwania i wizję. W przeciwnym razie, nie osiągniemy najlepszych rezultatów.
Na czym polega trudność. Niektórzy prawnicy ograniczają swój udział w negocjacjach do roli cichego doradcy pozostającego w symbolicznym półmroku. Gdy klient nachyli się do nich, szepczą mu kilka słów do ucha, by znów zamilknąć i znieruchomieć. Również na etapie przygotowania do negocjacji są wyłącznie doradcami, którzy służą profesjonalnymi poradami wtedy, gdy zostaną o nie poproszeni.
Inni – wprost przeciwnie – czują się jak ryba w wodzie, gdy mogą sami wszystko zaplanować i w negocjacjach przyjąć rolę frontmana, brać wszystko na klatę i samodzielnie prowadzić rozmowy z drugą stroną. W takiej sytuacji Klient właściwie nie jest im do niczego potrzebny, czasem niemal przeszkadza.
Rola adwokata jako cichego doradcy może być dobrym rozwiązaniem, gdy mamy do czynienia z klientem całkowicie świadomym swojej sytuacji, sytuacji drugiej strony, mającym duże doświadczenie w negacjach. Sprawdza się we współpracy z klientem, dla którego tego typu rozmowy to chleb powszedni. Taki klient może rzeczywiście potrzebować jedynie podpowiedzi w pewnych kwestiach prawnych, w końcu sam nie jest specjalistą w prawie gospodarczym lub prawie konkurencji, jednak bardzo dobrze orientuje się w podstawowych mechanizmach prawnych regulujących obszar, w którym się porusza. On będzie potrzebował jedynie potwierdzenia swoich przypuszczeń lub szybkiej porady w kwestiach szczegółowych. Niemniej to ten klient jest siłą napędową tych negocjacji. Adwokat w takiej sytuacji wychodzi z założenia, że jego klient wie, co robi i sam skupia się na kwestiach, które zostaną mu bezpośrednio powierzone. Często nie zna ani dokładnego planu swojego klienta, ani jego zamiarów.
Z kolei w drugim modelu, kiedy to prawnik faktycznie opracowuje strategię i prowadzi negocjacje, wygląda to całkowicie inaczej. W takiej sytuacji najczęściej to adwokat albo radca prawny ma znacznie większe doświadczenie negocjacyjne od swojego klienta. Posiada również lepsze rozeznanie w sytuacji prawnej i często biznesowej swojego kleina, niż on sam. Prawnik opracowuje plan negocjacji, zbiera informacje, układa strategię. Może to czynić samodzielnie, lub we współpracy z klientem. W czasie rozmów, to adwokat dyskutuje, negocjuje, zadaje pytania i odpowiada na pytanie zadawane jego klientowi. Ten model sprawdza się w relacji bardzo doświadczonego adwokata, który jest świetnym specjalistą w swojej dziedzinie prawa, ale do tego dobrze porusza się w innych dziedzinach, ma doświadczenie negocjacyjne i przede wszystkim – zaufanie – swojego klienta, który wystarczającej wiedzy i doświadczenia nie posiada.
Co może więc pójść nie tak? Najgorsze, co się może stać, to brak jasnych uzgodnień między stronami, jak widzą swoją rolę i jakie mają wobec siebie oczekiwania. Jeśli zostanie to dostrzeżone przez drugą stronę, może ona łatwo to wykorzystać, wbijając klin między prawnika i jego klienta. Wyobraźmy sobie, że zaczynamy negocjacje i zarówno adwokat i jego klient siedzą cicho i zastanawiają się, kiedy w końcu ten drugi zacznie mówić. Prawnik jako cichy doradca nie zamierza wychodzić przed szereg. Klient uważa, że po to zatrudnił adwokata, by ten prowadził negocjacje. Wygląda to słabo. Ale jeszcze gorzej może być w odwrotnym wariancie, kiedy to zarówno adwokat i jego klient chcą prowadzić negocjacje i konkurują ze sobą o to, kto będzie mówił. Przepis na katastrofę gotowy!
Istnieje oczywiście cały szereg pośrednich możliwości, te dwie są oczywiście najbardziej wyraziste. Możemy przecież wyobrazić sobie, że prawnik w ogóle nie bierze udziału w bezpośrednich rozmowach, a druga strona nawet nie wie o jego istnieniu. Kiedy indziej adwokat będzie członkiem zespołu negocjacyjnego, w którym ma jasno wyodrębniony zakres odpowiedzialności. Bez względu na to, który wariant współpracy wybierzemy, ważne jest, by wcześniej ustalić do z klientem.
Obraz autorstwa rawpixel.com na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-prawo-handlowe-lodz-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ODPOWIEDZIALNOŚĆ CZŁONKÓW ZARZĄDU SP. Z O.O. CZĘŚĆ IX
Jak widzimy, odpowiedzialność członków zarządu spółki z o.o. za jej zobowiązania jest bardzo skomplikowanym zagadnieniem. Sam art. 299 k.s.h. jest moim zdaniem jednym z najbardziej skomplikowanych w całym kodeksie spółek handlowych. Dlatego go lubię 🙂
W tym wpisie postaram się nieco przybliżyć kolejne zagadnienia. W jaki sposób można sformułować powództwo przeciwko członkom zarządu spółki z ograniczoną odpowiedzialnością?
Co do zasady piszemy oczywiście zwykły pozew o zapłatę. Sąd prześle go pozwanym, a ci się do niego ustosunkują składając odpowiedź na pozew. Następnie sąd wyznaczy rozprawę i sprawa będzie się ciągnąć zwykłym trybem. I tak jest najczęściej.
Aby to przyśpieszyć, możemy złożyć pozew o wydanie nakazu zapłaty w postępowaniu upominawczym. Ma on tę zaletę, że sprawa może się zakończyć bardzo szybko, jeśli pozwani skutecznie nie złożą sprzeciwu od nakazu zapłaty. W takiej sytuacji on się uprawomocni i mamy wyrok tuż po rozpoczęciu sprawy, bez konieczności przeprowadzania całego postępowania dowodowego. W szczególności wobec nieprzyzwoicie długich terminów sporządzania opinii przez biegłych, jest to korzyść ogromna.
Inną możliwością jest wystąpienie do sądu z pozwem o wydanie nakazu zapłaty w postępowaniu nakazowym. Tak, wiem, że wielu bardzo uznanych autorów piszących na temat art. 299 k.s.h. książki sprzeciwia się temu mówiąc, że nie ma podstaw do wydania nakazu zapłaty w postępowaniu nakazowym w sprawie przeciwko członkom zarządu spółki z o.o. Cóż ja mogę na ten temat powiedzieć? Tylko tyle, że sądy jednak czasem uważają inaczej i takie nakazy zapłaty wydają. Oczywiście pozew musi być odpowiednio uzasadniony. Bądźmy szczerzy, większość adwokatów i radców prawnych nie idzie tą drogą. Ja kilka razy poszedłem i się udało. Innym razem sąd odmówił wydania nakazu w postępowaniu nakazowym. Czy coś się stało? Nic. Wydał nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym. Warto czasem spróbować.
Trudności pojawiają się jednak na następnym etapie, gdy został wydany nakaz zapłaty – obojętne, czy w postępowaniu nakazowym, czy upominawczym, ale spośród kilku pozwanych, część go zaskarżyła, a część nie. W takiej sytuacji nakaz zapłaty uprawomocni się w odniesieniu do niektórych pozwanych, którzy będą mieli obowiązek zapłaty. Sprawa będzie mogła się toczyć dalej tylko wobec tych, którzy wnieśli skutecznie sprzeciw lub zarzuty.
Pół biedy, gdy sąd w dalszym postępowaniu uzna, że ponoszą oni odpowiedzialność za zobowiązania spółki z o.o. Prawdziwy problem powstaje jednak wtedy, gdy z powodu przyczyn dotyczących wszystkich, w tym również tych członków zarządu, którzy nie zaskarżyli nakazów zapłaty, sąd oddali pozew wobec reszty.
Wyobraźcie sobie, jak to wpływa na wzajemne rozliczenia członków zarządu. Co więcej, jak to wpływa na możliwość dochodzenia przez nich zwrotu zapłaconych sum od spółki. Robi się straszny bałagan.
Obraz autorstwa creativeart na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-prawo-gospodarcze-lodz-1-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ODPOWIEDZIALNOŚĆ CZŁONKÓW ZARZĄDU SP. Z O.O. CZĘŚĆ VIII
W tym wpisie zajmę się krótko ostatnią z przesłanek ezgoneracyjnych. Przypomnijmy, że są to okoliczności, których udowodnienie należy do pozwanych członków zarządu. Dzięki temu mogą zwolnić się z odpowiedzialności za zobowiązania spółki z o.o., o której mowa w art. 299 § 1 k.s.h. Jedną z nich jest wykazanie, że pomimo niezłożenia wniosku o ogłoszenie upadłości, wierzyciel nie poniósł szkody. Brzmi niewinnie. Ale to tylko pozór.
Jak ten przepis rozumieć? Przez poniesienie szkody należy rozumieć to, że sytuacja wierzyciela nie pogorszyła się przez to, że zarząd nie złożył wniosku o ogłoszenie upadłości. Należy od razu zapytać, w odniesieniu do czego się nie pogorszyła? Powinnismy tu zestawić dwie sytuację: jedną obecną, i drugą – hipotetyczną – gdyby spółka złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Wiadomo, że sytuacje hipotetyczne są specjalnością wróżek, ale niektórych okoliczności można się co do zasady domyślać.
Przepis ten interpretowany jest przez broniących się członków zarządu w ten sposób, że skoro w spółce było już tak fatalnie, że złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości nic by nie dało, to nie powinni oni odpowiadać za jej zobowiązania. Jest to jednak rażące nadużycie.
Przede wszystkim, nikt z powodu swoich zaniedbań nie powinien czerpać prawnych korzyści. Zarząd ma obowiązek złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości w terminie 30 dni od dnia powstania niewypłacalności spółki. Jeśli tego nie robi, popełnia przęstepstwo. Co więcej, jeśli ma świadomość, że spółka nie będzie w stanie spełnić swoich zobowiązań zaciąga je nadal, ukrywając do tego fakt powstania niewypłacalności przed wierzycielem, popełnia kolejne przęstepstwo, znacznie już poważniejsze, mianowicie przęstepstwo oszustwa z art. 286 k.k.
Idźmy dalej, przepis ten nie może stanowić podstawy ochrony członków zarządu, którzy dopuścili do zaciągnięcia zobowiązań już po powstaniu niewypłacalności, a moim zdaniem powinien odnosić się wyłącznie do tych zobowiązań, które powstały przed tym terminiem, i co do zasady – przed powstaniem stanu, w którym członkowie zarządu dokładając należytej staranności mogli przewidzieć, że spółce grozi niewypłacalność.
Trzeba ten przepis interpretować ściśle i w żaden sposób nie może on przyznawać nieusprawiedliwionych korzyści tym, którzy dopuścili do niewypłacalności spółki i następnie już w tym stanie zaciągali nowe zobowiązania.
Obraz autorstwa cookie_studio na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-odpowiedzialnosc-zaradu-spolki.-z-o.o-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ODPOWIEDZIALNOŚĆ CZŁONKÓW ZARZĄDU SP. Z O.O. CZĘŚĆ VII
Dzisiaj zajmiemy się tzw. trzecią przesłanką egzkneracyjną. Druga jest na tyle jasna, że nie wymaga komentarza. Trzecia jest natomiast bardzo ciekawa i stwarza trudności. Przypomnijmy więc, że członkowie zarządu mogą zwolnić się z odpowiedzialności za zobowiązania spółki z o.o., jeśli wykażą jedną z 4 okoliczności, o których mowa w art. 299 § 2 k.s.h. Jedną z nich jest fakt, że wniosek o ogłoszenie upadłości nie został złożony nie z winy danego członka zarządu. Oczywiście – wykazanie tego zwalnia z odpowiedzialności tylko tego członka zarządu, który wykaże nie ponosił winy w niezłożeniu tego wniosku i to jego zwolnienie nie rozciąga się na pozostałych członków.
W praktyce często widzimy bardzo pokraczną argumentację adwokatów i radców prawnych reprezentujących pozwanych. Twierdzą oni, że spółka nie była niewypłacalna, więc nie trzeba było złożyć wniosku o ogłoszenie upadłości, a więc członkowie zarządu spółki nie ponoszą odpowiedzialności za jej zobowiązania (to dotyczy w równym stopniu 1 i 3 przesłanki egzoneracyjnej). Jest to bzdura. Nie dajmy się na nią nabrać! Wynika to z prostego błędu: pomieszania przesłanek odpowiedzialności z przesłankami egzoneracyjnymi. Przesłanki odpowiedzialności członków zarządu spółki z o.o. są bardzo jasno określone w art. 299 § 1. Odpowiadają oni, gdy egzekucja z majątku spółki okaże się bezskuteczna. Koniec. Kropka. Natomiast mogą oni doprowadzić do tego, że mimo powstania odpowiedzialności, zostaną z niej zwolnieni. I temu służą przesłanki egzoneracyjne. Natomiast fakt, że nie powstały warunki, aby zaszła trzecia przesłanka egzoneracyjna (skoro spółka była wypłacalna, to nie było potrzeby składania wniosku o ogłoszenie jej upadłości), nie stanowi braku po stronie przesłanek powstania odpowiedzialności. Innymi słowy: to działa tylko w jedną stronę.
Skoro już wiemy, jak nie dać się nabrać na kiepską argumentację pomysłowych adwokatów pozwanych, przejdźmy dalej. Odpowiedzmy na pytanie, kiedy członek zarządu nie ponosi winy za niezłożenie wniosku o ogłoszenie upadłości spółki? Zacznijmy od tego, że w przypadku powstania niewypłacalności ma on taki obowiązek. Dotyczy to w równym stopniu wszystkich członków zarządu. Niespełnienie tego obowiązku może poskutkować uznaniem, że powstało nie z winy danego członka zarządu, tylko w wyjątkowych sytuacjach. W literaturze i orzecznictwie podaje się następujące przykłady. Oto niektóre z nich:
- wewnętrzny podział obowiązków skutkujący tym, że kwestie finansowe były całkowicie wyłączone z zakresu zadań danego członka zarządu, który zajmował się np. wyłącznie sprawami technologicznymi. Z tym argumentem trzeba jednak uważać. Po pierwsze, zarząd jest ciałem kolektywnym i prowadzi wszystkie sprawy spółki (nieoddane innym organom) jako całość, a wewnętrzne podziały są jedynie na użytek wewnętrzny. Jest w tym twierdzeniu sporo racji, ale pamiętać należy, że niektóre sądy uznają, że jeśli taki podział był uzewnętrzniony, np. w KRS, to próba zwolnienia się z odpowiedzialności może zadziałać. Różnie z tym jednak bywa.
- faktyczna utrata fizycznych możliwości złożenia takiego wniosku (śpiączka, bardzo ciężka choroba, porwanie przez ISIS). Jeśli któraś z tych okoliczności zaszła, członek zarządu zwolni się z odpowiedzialności i nie będzie to raczej skutecznie kwestionowane. Pewne wątpliwości budzi pobyt członka zarządu w areszcie tymczasowym lub wręcz w wiezieniu w czasie odbywania kary pozbawienia wolności.
- argument samobójczy: faktyczne zaprzestanie wykonywania swoich. Niektórzy twierdzą, że skoro spółka im nie płaciła, to oni przestali pracować. A skoro przestali pracować, to nie wiedzieli, jaka jest jej sytuacja albo nie mogli złożyć wniosku o ogłoszenie upadłości spółki.
Widzimy więc, że nie. tak łatwo zwolnić się z odpowiedzialności za zobowiązania spółki z o.o. Wielu adwokatów i radców prawnych ma problemy ze zbudowaniem właściwej argumentacji. Obrona członków zarządu jest bardzo skomplikowana i trudna. Są na nią jednak sposoby, jednak proszę mi wybaczyć, że nimi akurat się nie podzielę.
Image by Drazen Zigic on Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-zakaz-konkurencji-lodz-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ZAKAZ KONKURENCJI – CZYM JEST KONKURENCJA?
Zakaz konkurencji jest jednym z kluczowych zagadnień związanych z prowadzeniem każdego biznesu, w którym dochodzi do współpracy przedsiębiorcy z inną osobą. Nie ma przy tym znaczenia, czy mówimy o współpracy biznesowej (spółka cywilna, umowa o współpracy, spółka handlowa itp.), czy jakiejś formie zatrudnienia (umowa o pracę, zlecenie, świadczenie usług, kontrakt menadżerski, b2b). W każdej z tych konfiguracji może pojawić się problem konkurencji. W każdej z nich podlega on odmiennym regulacjom. Pewne elementy strukturalne problemu są jednak wspólne, chociaż całkowicie inne mogą intencje stron lub ustawodawcy co do sposobów ich rozwiązania. Przyjrzymy się temu.
Zacznijmy od początku. Czym jest konkurencja. Samo to słowo oznacza rywalizację. Konkurencja – w znaczeniu rywalizacja – oznacza więc aktywne działanie zmierzające do uzyskania lepszej pozycji, efektów, zasobów, przestrzeni itd., niż inne podmioty (osobniki), które są zainteresowane również ich pozyskaniem. Bez znaczenia przy tym zostaje, w jakim celu inni chcą przejąć to, na czym mi również zależy (czy w tym samym celu, czy w innym). Ważne jest natomiast działanie w zawsze aktualnym stanie ograniczonych zasobów. Gdyby były nieograniczone, nie trzeba by o nie walczyć. Konkurencja jest nieodzownym elementem ewolucji takiej, jaką widzi ja współczesna nauka. Jest również podstawowym pojęciem kapitalistycznej ekonomii. Swoją drogą spojrzenie na gospodarkę przez pryzmat ewolucji jest ciekawe, gdy zestawimy darwinowską walkę o przetrwanie z gospodarczą konkurencją.
Wróćmy jednak do prawa gospodarczego. Prowadząc biznes możemy się zastanawiać, jaka działalność będzie dla nas konkurencyjna. Od razu zaznaczę, że nie mam na myśli naturalnej konkurencji zewnętrznej (tzn. adwokata, który ma kancelarię obok mojej i zajmuje się podobnymi sprawami), ale problemem zachowań konkurencyjnych przez podmioty z wewnątrz (pracowników, współpracowników, wspólników itd.). Właśnie tą konkurencją z wewnątrz będę się zajmował w tym artykule.
Możemy ją rozumieć na dwa sposoby. W ujęciu szerokim jest to jakakolwiek działalność mająca znaczenie gospodarcze (bez względu na jej ramy prawne), która jest podejmowana przez osoby związane z moją firmą poza naszą współpracą. W tym szerokim ujęciu możemy uznać, że taką działalnością będzie nawet zatrudnienie na drugim etacie, jakiego podjął się mój pracownik w firmie z zupełnie innej branży. Tak samo spojrzymy na inny biznes mojego wspólnika. Zwróćmy uwagę, że w obu tych przypadkach te działalności w żaden sposób mi nie szkodzą. Czym innym jest natomiast działalność konkurencyjna w wąskim rozumieniu, kiedy to mój pracownik zatrudnił się na drugi etat w firmie konkurencyjnej albo też gdy mój wspólnik – niezależnie od naszej firmy – prowadzi drugi biznes w tej samej branży, skierowany na tę samą klientelę. W takiej sytuacji uznamy słusznie, że są to działania konkurencyjne, które – w jakiejś mierze – mi szkodzą.
Na działania konkurencyjne (specjalnie unikam pojęcia “działalności”, gdyż ona zawęża mi perspektywę, gdyż tradycyjnie odnosi się do działalności gospodarczej, a na tym etapie ogólnych rozważań nie chcę się tak ograniczać) możemy jednak spojrzeć inaczej. Podzielimy je według innego kryterium na działania konkurencyjne w czasie trwania naszej współpracy oraz na działania, które mają być podjęte po jej zakończeniu. Warto zwrócić uwagę, że w szczególności do działań podejmowanych po zakończeniu współpracy trudno używać wcześniejszej – szerokiej definicji – działań konkurencyjnych, która obejmuje jakiekolwiek działania (ma to sens tylko w odniesieniu do działań podejmowanych w czasie naszej współpracy). Jeśli mówimy o działaniach konkurencyjnych po zakończeniu współpracy, mamy na myśli tylko działania konkurencyjne odnoszące się do tej samej branży (i co do zasady klienteli).
Dla przykładu: jeśli prowadzę pizzerię, mogę sobie nie życzyć, żeby szef kuchni po godzinach pracował w pizzerii po drugiej stronie ulicy, ani tym bardziej, by był jej właścicielem klub wspólnikiem. Mogę sobie również nie życzyć, by przez jakiś czas po zakończeniu pracy u mnie nie “przeszedł do konkurencji”, ani nie założył własnej pizzerii. Mogę również nie chcieć, by w czasie pracy u mnie prowadził warsztat samochodowy. Ale nie mogę mu zakazać prowadzenia warsztatu lub zatrudnienia się jako mechanik w jakimś warsztacie, gdy już zakończymy współpracę. To byłoby całkowicie bez sensu, mnie nie przyniosłoby żadnych korzyści, a szefa kuchni pozbawiłoby możliwości zarabiania na życie.
Nie trzeba być świetnym adwokatem w sprawach gospodarczych, ani specjalistą z prawa spółek, działalności gospodarczej, prawa pracy albo konkurencji, by wiedzieć, że zupełnie inne są możliwości i reguły określenia zakazu konkurencji w różnych typach i ramach prawnych współpracy. Inaczej będzie to wyglądało w prawie pracy, a inaczej w umowach b2b. W spółkach handlowych mamy często zupełnie sprzeczne regulacje. W jednych zasadą jest zakaz działalności, w innych jej całkowita swoboda. Nawet w prawie spółek inaczej będziemy patrzyli na działania konkurencyjne akcjonariusza mniejszościowego, a inaczej ocenimy taką działalność prezesa zarządu. W kolejnych wpisach będę rozwijał i przedstawiał te kwestie.
Obraz autorstwa wayhomestudio na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-prawo-spolek-lodz-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ODPOWIEDZIALNOŚĆ CZŁONKÓW ZARZĄDU SP. Z O.O. CZ. VI
W poprzednim wpisie o odpowiedzialności członków zarządu spółki z o.o. przedstawiłem ogólnie pojęcie przesłanek egzoneracyjnych – czyli takich okoliczności, których udowodnienie pozwala pozwanym zwolnić się z odpowiedzialności. Zwróćmy jednak uwagę, że niektóre z tych przesłanek będą działać wobec wszystkich pozwanych (jak np. udowodnienie, że we właściwym czasie złożono wniosek o ogłoszenie upadłości spółki), inne będą zaś “środkami obrony indywidualnej” i będą zwalniały konkretną osobę (lub osoby), ale nie rozciągają się automatem na wszystkich (jak wykazanie, że niezłożenie ww. wniosku o ogłoszenie upadłości we właściwym czasie nastąpiło wskutek okoliczności, za które dany członek zarządu nie ponosi winy). Przyjrzyjmy się im bliżej.
Pierwszą, podstawową przesłanką egzoneracyjną jest złożenie wniosku o ogłoszenie upadłości we właściwym czasie. Kodeks spółek handlowych nie jest jednak na tyle uprzejmy, żeby nam wytłumaczyć, co ma na myśli. Każdy z nas czuje, że pojęcie “właściwego czasu” jest jednak chyba nieco zbyt rozmyte, żeby je zostawić same sobie. W związku z tym zarówno orzecznictwo sądowe, jak i literatura fachowa w znacznej i wystarczającej większości przyjmują zgodnie, że chodzi o dochowanie terminu do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości, który jest przewidziany przez art. 21 ustawy prawo upadłościowe. Przepis ten stanowi, że dłużnik jest zobowiązany złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości w terminie 30 dni od dnia, w którym wystąpiły podstawy ogłoszenia upadłości.
Brzmi prosto? Niestety, to pułapka! Swoją drogą różne ustawy mają tendencję do tego, by pod płaszczykiem bardzo prostych zdań skrywać bardzo skomplikowane konstrukcje, o których można napisać biblioteki książek i nie wyczerpać tematu (np. art. 415 k.c.: Kto z winy swojej wyrządził drugiemu szkodę zobowiązany jest do jej naprawienia. – jakie to proste! 😉
Wróćmy jednak do podstaw ogłoszenia upadłości. Art. 10 tej samej ustawy informuje nas, że upadłość ogłasza się w stosunku do dłużnika, który stał się niewypłacalny. Ktoś mógłby powiedzieć – no tak wszystko jasne. Jeśli spółka stała się niewypłacalna, to należy w ciągu 30 dni złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości. Tak, to prawda. Tylko co to znaczy “niewypłacalna”? I tu zaczynają się schody. Dla wszystkich członków zarządu spółek z o.o., którzy są pewni, że to wszystko jest proste i wiedzą, jak pokierować spółką, żeby nie płacić do końca życia za jej zobowiązania – mam jedną radę: uciekajcie! albo nieco mniej drastycznie: nie róbcie tego w domu 😉 Każdy adwokat wie, że art. 299 k.s.h. jest jednym z najtrudniejszych przepisów prawa spółek.
Czym więc jest niewypłacalność w rozumieniu prawa upadłościowego? Przed Państwem art. 11. Zapnijcie pasy! Zastanawiałem się, czy kopiować i podawać tu treść całego przepisu. Ale wtedy bym Państwa zanudził. Możecie nawet dla sportu sami go znaleźć i przeczytać. Zwrócę tylko uwagę na jest ust. 1: Dłużnik jest niewypłacalny, jeżeli utracił zdolność do wykonywania swoich wymagalnych zobowiązań pieniężnych.
Jak to czytać? W uproszczeniu tak: jak nie możesz na bieżąco wszystkiego płacić, jesteś niewypłacalny. A tak się dziwnie składa, że ponad 90% polskich firm ma jakieś opóźnienia w realizacji swoich płatności. Czujecie o co chodzi? W rozumieniu tego przepisu ogromna większość polskich firm jest… niewypłacalna. A więc w spółkach z o.o., w których były jakieś zaległości płatnicze, nawet systematycznie – lecz z opóźnieniem – realizowane, powstały przesłanki do uznania ich niewypłacalności. Powinny więc już dawno złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości, a w związku z tym członkowie zarządu nie zwolnią się z odpowiedzialności za ich zobowiązania.
Bardzo rzadko zdarza się, że adwokatom i radcom prawnym reprezentującym członków zarządu udaje się udowodnić w sądzie, że ci złożyli ten wniosek na czas. Warto o tym pamiętać.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-negocjacje-spolki-rozwod-podzial-majatku-wspolnicy.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
NEGOCJACJE: KTO WYGRAŁ, A KTO PRZEGRAŁ?
Nasza Kancelaria specjalizuje się w negocjacjach. Chciałem podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami dotyczącymi negocjacji, które zrodziły się na podstawie analizy moich własnych doświadczeń jako adwokata, jak i obserwacji konfliktów i negocjacji na poziomie wyższym, niż biznesowy – na poziomie międzynarodowym. Jeśli negocjacje służą rozwiązaniu jakiegoś problemu, konfliktu, to wynik negocjacji jest jego rozwiązaniem. A w odniesieniu do konfliktu niemal naturalnie używamy pojęć wygrany i przegrany (jak w procesie sądowym). Robimy to naturalnie, wręcz bezrefleksyjnie. A ja zacząłem się zastanawiać, co znaczy wygrać lub przegrać konflikt. Wyszedłem z założenia chyba nieznanego nauce prawa, ale powszechnie przyjmowanego w ekonomii i socjologii, że konflikt ma podobną strukturę bez względu na wielkość stron, których dotyczy. Ostrzegam, to będzie dłuższy wpis.
Z punktu widzenia strukturalnego, konflikty między małżonkami (rozwody, opieka nad dziećmi, podział majątku, widzenia z dziećmi), wspólnikami (o podział zysków, udział w stratach, zakres odpowiedzialności i kompetencji, wizja rozwoju firmy lub warunki wyjścia wspólnika ze spółki, warunki przystąpienia nowego wspólnika lub inwestora), firmami (konkurencja, o zapłatę, o realizację umowy, o prawa własności intelektualnej, przemysłowej, know -how), państwami i blokami państw przebiegają niemal tak samo. Ta obserwacja pozwala na ostrożne przeniesienie – i krytyczną tego ocenę – wniosków z teorii konfliktów przyjmowanych powszechnie w analizie konfliktów na poziomie politycznym i międzynarodowym, do poziomu konfliktów międzyludzkich i między małymi organizacjami. Zdaję sobie sprawę, że metodologicznie kierunek powinien być oddolny, jednak mam nieodparte wrażenie, że nauki ekonomiczne, politologia i socjologia daleko prześcignęły nauki próbujące badać konfliktu na tym najniższym szczeblu. Dlatego – będąc świadomym wielu ograniczeń – spróbuję kilka związanych z tym kwestii przeanalizować i poddać pod luźną popularną dyskusję. Zdaję sobie sprawę, że adwokaci i radcowie prawnie rzadko patrzą na konflikt w ten sposób, ale cóż: nikt nie kazał mi płynąć z prądem.
Zacznijmy od kwestii oczywistej. Konflikty na różnych poziomach podlegają różnym reżimom prawnym i co do zasady, swoboda jednostek jest w tym zakresie znacznie bardziej ograniczona od swobody państw. Dotyczy to choćby monopolu państwa na stosowanie przemocy. Nawet przy zastosowaniu skali, analogiczne uprawnienia jednostek pod tym względem są nie tylko znacznie mniejsze, co najczęściej wręcz nie istnieją.
Niezależnie od tego, sam mechanizm konfliktu jest co do zasady identyczny. Jeśli spojrzymy, o co walczą między sobą ludzie (małżonkowie, sąsiedzi, wspólnicy itd) i państwa, to zobaczymy, że jest to niemal to samo tylko w innej skali. Bo o co walczą? O władzę, o “sprawczość”, o pieniądze, o przestrzeń, o zasoby, o możliwość narzucania swoich wartości oraz “obiektywnych” zasad, które bardziej zaspokajają ich interesy, o niezależność, o prawo do decydowania o sobie itp. Konflikt jest naturalną cechą każdej współzależności, jest wpisany w relacje jednostek lub grup, które mają wspólne płaszczyzny (obojętnie w jakiej domenie). W konfliktach małych i dużych jesteśmy w stanie określić ich przyczyny, przebieg, eskalację, sięganie po inne środki i argumenty, ocenę sytuacji i podejmowanie decyzji w oparciu o dążenie do osiągnięcia określonych celów, dostosowanie do nich środków i analizę ryzyka, a także przewidywanie możliwych ruchów przeciwnika i prognozowanie konsekwencji naszych i jego ruchów. W obu przypadkach powinniśmy zakładać, że coś może wymknąć się spod kontroli. W obu przypadkach musimy liczyć się z opinią innych itp. W obu przypadkach wreszcie – jak już wcześniej wspomniałem – mówimy, że ktoś wygrał, a ktoś przegrał. Jest to jednak punkt widzenia typowy dla prawników, którzy niewiele wiedzą o negocjacjach. Sprawa jest bowiem znacznie bardziej skomplikowana.
No właśnie. Co oznacza wygranie w konflikcie (czyli finalnie wynegocjowanie warunków prowadzących do osiągnięcia naszych celów lub też równych tym celom)? Otóż rozstrzygnięcie, kto wygrał, a kto przegrał, jest znacznie trudniejsze, niż nam się powszechnie wydaje. Więcej! Tylko w skrajnych przypadkach będziemy w stanie jednoznacznie wskazać wygranego. By tę tezę udowodnić sięgnę do kilku konfliktów między państwami. I podam przykłady powszechnie znane, jednakże zdaję sobie sprawę z tego, że moja ich ocena może wydawać się wielu Czytelnikom kontrowersyjna.
Jako pierwszy przykład weźmy II Wojnę Światową. Kto ją wygrał, a kto przegrał? W szkole jesteśmy uczeni, że Polska ją wygrała (nie mam na myśli oczywiście kampanii wrześniowej, ale wynik całej wojny). Czy to jest prawda? Uważam, że – owszem – znaleźliśmy się w obozie zwycięzców i mieliśmy całkiem duży wkład w to zwycięstwo (z pewnością znacznie większy, niż Francja), ale mimo to wojnę nie tylko przegraliśmy, ale pod każdym względem: politycznym, wojskowym, społecznym, ekonomicznym, kulturowym, ludzkim – pod każdym -z kretesem przegraliśmy i była to największa klęska w historii naszego kraju. I udział w zdobyciu Berlina przez Armię Czerwoną 4 pancernych i nawet psa w niczym tego nie przekreśla. Jedynym plusem jest znacznie bardziej normalny kształt nowego państwa. Jest to jakieś pocieszenie, bo poprzedni był tak odjechany, że nie sposób go było bronić. Trzeba być jednak szaleńcem, by twierdzić, że Polska tę wojnę wygrała. Straciliśmy 6 milionów obywateli, w tym kolosalne straty stały się udziałem polskiej inteligencji i ogólnie – klasy średniej, w gruzy zamieniono naszą stolicę i wiele innych miast, Polska cywilizacyjnie cofnęła się o dziesięcioletnia, by dostać się pod sowiecki but, szary, siermiężny, ciężki i brutalny.
A co z Niemcami i Japonią? Oba rewizjonistyczne mocarstwa, które rzuciły wyzwanie anglosaskiemu prymatowi zostały zrównane z ziemią, zdeptane i wykastrowane przez Amerykanów, którzy po bezwarunkowej kapitulacji każdego z nich ulepili ich z gliny (bo nic innego tam nie zostało) na swój obraz i podobieństwo i uczynili z leżących, bezbronnych, poniżonych i pokonanych Niemców i Japończyków – trzecią i drugą gospodarkę świata, jedne z najbogatszych, najbardziej praworządnych i najbardziej liberalnych społeczeństw na świecie. Jeszcze raz: Niemcy i Japonia zostały zmiażdżone i zmielone (głównie rękami Sowietów i Chińczyków – a Amerykanów w znacznie mniejszym stopniu), a USA postanowiły wyciągnąć je na wyżyny rozwoju cywilizacyjnego, o których Hitlerowi się nawet nie śniło, czego nie wyobrażał sobie ani cesarz Hirohito, ani premier Hideki Tojo).
O czym to świadczy? Uważajcie: polityczna albo sądowa porażka – nawet bardzo bolesna i spektakularna – jest czym innym, niż rzeczywistość, która się po niej ukształtuje. To samo dotyczy analogicznego zwycięstwa. Wszystko zależy od tego, jaki jest horyzont czasowy, w perspektywie którego oceniamy skutki takiej wygranej lub przegranej. Twierdzę bowiem, że po klęsce w II Wojnie Światowej długofalowe perspektywy Niemiec były znacznie lepsze, od tych po I Wojnie Światowej właśnie dlatego, że porażka drugowojenna była o wiele większa i dotkliwsza i Niemcy upadły tak bardzo, że to zwycięzcy je poukładali na nowo, a nie pozostawili tego samym Niemcom, jak w Traktacie Wersalskim. Jak inny był los przegranych Niemiec (Zachodnich) od losu zwycięskiej Polski? Aż się chce przegrywać! Byle z Amerykanami. Tak samo w sądzie. Można wygrać proces, ale przez sam fakt zaangażowania się w spór, można przegrać znacznie więcej. Zwycięstwo taktyczne okaże się przyczyna klęski w większym wymiarze.
Idźmy dalej. Obecna woja między Rosją, a Ukrainą jest niesamowitą lekcją konfliktu jako takiego. Zwróćcie uwagę, jakich używa się argumentów. Mówi się, że Rosja przegra, bo nie jest w stanie osiągnąć swoich pierwotnych celów. Jak krótkowzrocznym trzeba być, by oceniać wygraną lub przegraną z punktu widzenia jedynie subiektywnego postrzegania celów przez jedną ze stron. Zacznijmy od tego, że raczej nigdy nikomu nie udało się osiągnąć wszystkich pierwotnych celów. One zawsze ulegają modyfikacji w miarę rozwoju wypadków. Ale chwila! Przecież jest jeszcze druga strona – napadnięta, która również ma swoje cele. I one wcale nie muszą być alter ego – zaprzeczeniem celów agresora. Tzn: Rosja chciała zająć całą Ukrainę. To nie znaczy, że jeśli Rosji nie uda się zająć całej Ukrainy, to Ukraina wygrała. Przecież, jeśli Rosja by nie wygrała (w swoim rozumieniu – zajęcie całej Ukrainy) i zajęła prawie całą Ukrainę (a więc nie całą), obsadziła Kijów marionetkowym rządem, dokonała demilitaryzacji Ukrainy i uczyniła jej resztki czymś na kształt Białorusi, to trudno byłoby mówić, o wielkim ukraińskim zwycięstwie. I dalej: przecież celem Ukrainy nie było to, by Rosja nie zajęła całego jej terytorium, ale chciała odbić to, co straciła 8 lat wcześniej, a poza tym chciała wejść w struktury NATO i EU. Cele jednej strony nie są anty celami drugiej. I odwrotnie. (Tak, wiem, że cele Rosji po pierwsze nie są jasno wyrażone i są różne ich interpretacje. To tylko przykład). Pewną analogię dostrzegamy w sądzie, a konkretnie w zasadach rozliczania kosztów procesu. Jeśli będę żądał od kogoś 100 tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych, a sąd przyzna mi rację stwierdzając, że doszło do ich naruszenia, jednak uzna, że kwota 100 tysięcy złotych jest za duża i przyzna mi tylko 30 tysięcy, to z punktu widzenia zasad rozliczania kosztów ja przegrałem sprawę w 70%! Dlaczego, bo osiągnąłem tylko 30% tego, co zamierzałem. Przecież to jest bzdura!
I teraz przeskok: dokładnie tak samo będziemy oceniać potencjalny sukces rozwodu i podziału majątku, opieki nad dziećmi, jak i negocjacje dotyczące wyjścia wspólnika ze spółki lub jej nowego kształtu po wejściu inwestora. Mechanizmy myślenia są dokładnie te same. Przykładów politycznych używam teraz tylko dlatego, że są większości odbiorców lepiej znane (co do faktów, niekoniecznie zaś co do prawidłowej ich interpretacji). Czy fakt, że jedna ze stron nie osiągnęła wszystkich planowanych celów oznacza, że konflikt wygrała? Czy to znaczy, że druga strona go przegrała? Nie! A czemu?
Dlatego, że płaszczyzny interesów stron konfliktu nie są najczęściej takie same. Mam na myśli to, że jedna strona może myśleć jedynie lokalnie, a horyzonty i cele drugiej są znacznie szersze. Dla przykładu, jeden z małżonków, którzy się rozwodzą myśli tylko o sobie i dzieciach, a drugi dodatkowo również o swojej firmie lub dzieciach z innego związku oraz liczy się dla niego bezpieczeństwo i byt pracowników tej firmy, z którymi jest związany, zna ich rodziny i czuje się za nich odpowiedzialny. Chodzi o to, że schemat współzależności jest po pierwsze wielowymiarowy, a po drugie, to co dla jednej ze stron jest ostatecznym celem albo odwrotnie – okolicznością bez znaczenia – dla drugiej może być jedynie środkiem do osiągnięcia innego celu albo warunkiem wręcz egzystencjonalnym.
Udało mi się rozwiązać wiele konfliktów, których stronami byli moi Klienci, właśnie dlatego, że udało mi się znaleźć taką przestrzeń, w której niewielkie ustępstwo jednej strony było bezcenne dla drugiej. Punkt ciężkości lub inaczej jądro interesów poszczególnych stron konfliktu nie są ani symetryczne, ani nie są swoim zaprzeczeniem, ani często nie znajdują się na analogicznej płaszczyźnie. Co więcej: bywa, że podlegają efektowi synergii! To samo dotyczy ich głównych silnych i mocnych stron. Można to pięknie wykorzystać przy budowie dobrego dla obu stron porozumienia, albo też wykorzystać do uderzenia drugiej strony w to, co zaboli ją najbardziej. I – żeby to podkreślić – to najczęściej nie będzie to, co najbardziej zabolałoby nas.
Jakiś banalny przykład dla wytchnienia? Proszę bardzo. Wyobraźmy sobie, że statek kosmitów ląduje w Egipcie. Przybysze mówią, że potrzebują koniecznie paliwa na dalszą podróż, inaczej wszytko wokół rozwalą. Egipska armia się mobilizuje, USA wysyłają lotniskowce itd. Dochodzi do rozmów. I co? Otóż kosmici potrzebują paliwa w postaci 2 ton piasku, a w zamian przekażą dokładną mapę galaktyki, którą zna u nich każde dziecko i przedstawia dla nich taką wartość, jak dla nas atlas samochodowy do kupienia w kiosku za 10 złotych. Warto się bić? Ja widzę okazję do zrobienia dobrego interesu i jeszcze zaprosiłbym ich na wystawną kolację pod Sfinksem.
Wróćmy do poprzedniego wątku. Jednym z czynników napędzających konflikt jest zrozumiała głównie dla psychiatrów gotowość do cierpień i samookaleczeń byle tylko nie dać drugiej stronie poczucia satysfakcji, wygranej. Jesteśmy więc w stanie godzić się na daleko większe pogorszenie własnej sytuacji tylko po to, żeby nie pozwolić drugiej stronie osiągnąć jej celów. Jest to działanie zrozumiałe tylko wówczas, gdy: istnieje realny konflikt, którego inaczej rozwiązać się nie da oraz jednocześnie gdy mamy zasoby znacząco większe i idziemy na wymianę, jak w szachach, ale po niej nasza przewaga proporcjonalnie się zwiększy. W przeciwnym razie (a tak jest najczęściej) jest to zwyczajnie bez sensu. Wygraną konfliktu należy rozpatrywać nie z punktu widzenia poczucia drugiej strony, czy osiągnęła pierwotne cele. Przecież mogły one być niedoszacowane, przeszacowane, ukierunkowane błędnie, nierealne, oczywiste. Co więcej, ich osiągnięcie wbrew naszej woli mogłoby nam przynieść długofalowo więcej korzyści, niż gdyby udało się nam temu zapobiec (przykład Niemiec i Japonii, które z pewnością chciały wygrać wojnę z USA, ale „niestety” im się nie udało).
Idźmy dalej, ocena czy wygrałem, czy przegrałem negocjacje, nie powinno być zależne od stopnia subiektywnego poczucia sukcesu drugiej strony. Przecież dobre porozumienie to takie, które oknu stronom daje pożucie realizacji ich interesów. Czy to znaczy, że obie strony przegrały? Czy zatem zasadne jest mówienie, że konflikt wygrała ta strona, której w większym stopniu udało się zrealizować jej cele? Nie. Ponieważ druga strona też tutaj jest.
A fakt, że Rosji udało się póki co osiągnąć tylko jeden cel (wybicie korytarza na Krym) nie oznacza samo przez siebie, że mi się udało osiągnąć moje. A to nie jest – powtarzam – przeciąganie jednej liny, gdy zaczynamy pośrodku i wynik jest oczywisty i prosty do ustalenia. Tak samo, gdy drapieżnik ściga zająca: ma jeden cel – najeść się. Zabicie zająca jest jedynie środkiem zmierzającym do jego osiągnięcia. Czy cel drapieżnika jest sprzeczny z celem zająca? Moim zdaniem sprzeczny z nim jest jedynie sposób jego osiągnięcia, a zając nie miałby nic przeciwko temu, żeby drapieżnik był najedzony, najlepiej przez cały czas i do syta, byle nie nim.
Jak więc ocenić, kto wygrał negocjacje? Nowy Inwestor, czy dotychczasowi wspólnicy? Rosja, czy Ukraina? Mąż, czy żona? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Ale wydaje mi się, że można pokusić się o próbę kompilacji. Możemy przyjąć, że konflikt wygrała ta strona, której zmiana sytuacji wywołana konfliktem pozwala w większym stopniu realizować jej podstawowe cele (konflikt i wojna są jedynie celami do ich osiągnięcia dla strony, która do nich daży lub przeszkodami, dla strony, która woli zachować dotychczasowy układ). Oznacza to, co ponownie podkreślam, że patrzeć należy na długą perspektywę i zrozumieć, że „jutro też jest dzień”, a świat nie kończy się z wydaniem wyroku lub zawarciem ugody (porozumienia, pokoju itp.). Zawsze będzie nowa rzeczywistość i chodzi o to, żeby pozorna wygrana nie okazała się porażką.
Jeszcze jeden banalny przykład? Dwoje ludzi zamkniętych w szczelnym pomieszczeniu. Mają tlenu na 30 minut. Mogą albo współpracować, żeby się wydostać, albo walczyć, by zabić drugiego i mieć przez to więcej tlenu dla siebie, co przełoży się na to, że pomoc z zewnątrz będzie mieć więcej czasu, by zwycięzcę uratować. Domyślamy się, że pozorna wygrana może przynieść odwrotny skutek, gdyż w walce nasi bohaterowi zużyją cały tlen. Może się łatwo okazać, że wygrana w bezpośrednim starciu przysporzy w efekcie znacznie gorsze konsekwencje, niż bezczynność.
Dokładnie tak samo jest w konfliktach między małżonkami, wspólnikami, spółkami, państwami. Podlegają one tym samym prawom. I w każdym przypadku użycie siły, tzn: wojna, sprawa w sądzie, złożenie zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, czarny PR itp., stanowią przedłużenie polityki (to oczywiście za Clausewitzem) albo w skali mikro: użycie środków ochrony prawnej lub skorzystanie z własnych uprawnień zawsze czemuś służy. Dla strony działającej racjonalnie nie jest raczej celem samym w sobie. Oczywiście można drugą stronę wprowadzać w błąd co do braku własnej racjonalności, ale to już temat na inny artykuł.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-prawo-gospodarcze-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ODPOWIEDZIALNOŚĆ CZŁONKÓW ZARZĄDU SP. Z O.O. CZĘŚĆ V
KIEDY NIE PŁACĄ? POCZUCIE ULGI. W tej części napiszę, kiedy członkowie zarządu spółki z o.o. mogą zwolnić się z odpowiedzialności za zobowiązania spółki. Zacznijmy jednak od podstaw, których niestety często nie rozumieją nawet adwokaci lub radcowie prawni prowadzący sprawy z art. 299 k.s.h. w tle.
Odpowiedzialność ta powstaje wtedy, gdy egzekucja z majątku spółki okazała się bezskuteczna (jak to rozumieć? – wpis II z tej serii). Natomiast nie jest rolą wierzyciela (powoda w postępowaniu przeciwko członkom zarządu) udowadniać, że nie zaistniała żadna z przesłanek zwalniających ich z odpowiedzialności. Podkreślę, bo to bardzo ważne: jeśli członkowie zarządu chcą się zwolnić z odpowiedzialności – to oni muszą wykazać, że zaszła któraś z przesłanek egzoneracyjnych, czyli okoliczności zwalniających. To nie wierzyciel musi udowodnić, że ich nie ma, ale pozwani muszą udowodnić, że są. Chyba że chcą płacić 🙂
Niestety, często czytamy w pismach pełnomocników pozwanych członków zarządu, że np.: “wierzyciel nie wykazał materialnoprawnych podstaw roszczenia i nie udowodnił, że wniosek o ogłoszenie upadłości nie został złożony we właściwym czasie.” No właśnie 🙂 Nie na tym to polega. Powód nie musi tego udowadniać. To członkowie zarządu powinni to zrobić, gdy podejmują aktywną obronę.
No dobrze, to teraz przejdźmy dalej. Jakie te tajemnicze “przesłanki egzoneracyjnej”? Mówi o nich art. 299 § 2 k.s.h. Zgodnie z tym przepisem członek zarządu zwolni się z odpowiedzialności, jeżeli wykaże, że:
- we właściwym czasie złożono wniosek o ogłoszenie upadłości spółki;
- w tym samym czasie wydano postanowienie o otwarciu postępowania restrukturyzacyjnego albo o zatwierdzeniu układu;
- niezgłoszenie wniosku o ogłoszeni upadłości nastąpiło nie z jego winy;
- a) pomimo niezgłoszenia wniosku o ogłoszenie upadłości oraz b) niewydania postanowienia o otwarciu postępowania restrukturyzacyjnego albo c) niezatwierdzenia układu w postępowaniu o zatwierdzenie układu – wierzyciel nie poniósł szkody.
Jasne jest, że członek zarządu zwolni się z odpowiedzialności, jeśli wykaże chociaż jedną z tych przesłanek. Nie musi wykazywać wszystkich (swoją drogą one się częściowo wykluczają).
W kolejnych wpisach o odpowiedzialności członków zarządu omówię poszczególne przesłanki egzoneracyjne. Zapewniam, że to nie z lenistwa, tylko z troski o Czytelnika. One są naprawdę skomplikowane i dobrze jest zająć się nimi osobno i porządnie. W tym momencie proszę mi jedynie uwierzyć, że sprawa jest skomplikowana, ale bardzo ciekawa i praktyczna.
Obraz autorstwa drobotdean na Freepik
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/12/adwokat-rozwod-podzial-majatku-negocjacje-3-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
ROZWÓD I FIRMA RODZINNA. PRZYGOTOWANIE
Musicie przyznać, że zestawienie rozwodu z firmą rodzinną zapowiada niezłe emocje. W końcu sam rozwód jest już dość stresującym przeżyciem. Jeśli do tego dochodzi podział majątku, może być burzliwie. Gdy natomiast mówimy o firmie rodzinnej – wchodzimy na wyższy poziom i komplikacji prawnych, i negocjacyjnych, ale przede wszystkich emocjonalnych, finansowych i organizacyjnych. Jednym słowem adwokat lub radca prawny, który zamierza taką sprawę poprowadzić musi mieć dobre rozeznanie nie tylko w prawie rodzinnym, ale i w gospodarczym, handlowym, cały cywilnym, podatkowym i administracyjnym. Musi mieć też wyczucie psychologiczne i być dobrym negocjatorem.
Zacznijmy od tego, że w tym wpisie zajmę się tylko przypadkiem rozwodu między małżonkami, którzy wspólnie firmę tworzyli. Pomijam więc rozwód np. syna właściciela firmy, który to syn razem ze swoją żoną mogli w tej firmie pracować.
W pierwszej kolejności musimy zwrócić uwagę na formę prawną tej firmy. Inaczej wygląda sytuacja, gdy mamy do czynienia ze spółką z o.o., inaczej, gdy jest to spółka cywilna lub np. jawna albo komandytowa. Jeszce inaczej, gdy firma działa w postaci jednoosobowej działalności jednego z małżonków, mimo że była założona i budowana przez oboje. Bądźmy szczerzy – ta ostatnia sytuacja występuje najczęściej. Często mamy również do czynienia z takim układem, w którym jeden z małżonków założył działalność na siebie, a następnie przekształcił się albo wniósł ją aportem do spółki z o.o. Ustalenie, kto jest formalnie właścicielem firmy jest kluczowe. W drugim etapie idziemy krok dalej, i ustalamy, czy małżonek, który nie widnieje nigdzie jako właściciel, przypadkiem nie ma ku temu żadnych podstaw. A doświadczenie uczy, że często ma.
W dalszej kolejności ustalamy, czy wszystkie elementy, w oparciu o które firma prowadzi działalność należą do tej samej masy majątkowej, co sama firma. Brzmi dziwnie? I słusznie. Tutaj dzieją się cuda, ale pozwólcie, że nie będę o tym pisał na forum.
W tej pierwszej fazie prowadzimy również całościowy dokładny audyt, który pozwoli nam ocenić składniki majątku prywatnego i firmowego każdego z małżonków oraz sprawdzamy, czy granice między nimi są wyraźne. Nie, najczęściej nie są.
Mając ogólne rozeznanie w strukturze majątkowej, dobrze, abyśmy przeszli do badania kondycji gospodarczej i finansowej samej firmy i ustalili: 1) czy jest się o co bić? 2) kto dokładnie odpowiada za zobowiązania wynikające z prowadzonej działalności. Szczególnie w tym ostatnim punkcie wychodzą rzeczy, o których nie śniło się filozofom, ani małżonkom.
Teraz możemy przystąpić z Klientem / Klientką do ustalenia celów, jakie zamierzamy osiągnąć. Precyzujemy je, konkretyzujemy i spisujemy. A to dopiero początek. Więcej – w kolejnych wpisach. Budujemy również konkretne scenariusze alternatywne. Musimy być przygotowani na to że nie wiemy wszystkiego, druga strona może nas czymś zaskoczyć. Bardzo ważne jest, byśmy poza celem negocjacyjnym mieli cel alternatywny, tj. BATNA (Best Alternativie to a Negotiated Agreement), czyli Najlepszą Alternatywę dla Negocjowanego Porozumienia. O tym i wielu innych kwestiach będę pisał już niedługo.