

UPROWADZENIE DZIECKA ZA GRANICĘ I KONWENCJA HASKA
Sprawy rodzinne z natury obarczone są dużym ładunkiem emocjonalnym. Dotyczy to szczególnie spraw związanych z dziećmi. Sprawy dotyczące opieki nad dziećmi i miejsca ich zamieszkania, kontaktów z nimi są istotne nie tylko ze względu na relacje między ich rodzicami, ale wpływają na całe ich późniejsze życie. Zdarza się, że jedno z rodziców wywozi dziecko za granicę. Może to oznaczać dramat nie tylko dla tego dziecka, ale i dla drugiego rodzica, który może być brutalnie pozbawiony kontaktu z dzieckiem.
Wywiezienie dziecka za granicę
W sytuacjach konfliktowych dotyczących opieki nad dzieckiem zdarza się, że jeden z rodziców decyduje się na wywiezienie dziecka za granicę, sądząc, że takie posunięcie stanowi rozwiązanie problemu i zapewni mu przewagę w sporze. Stawia drugiego przed faktem dokonanym i uważa, że wygrał tę walkę. Że jest to szach-mat. Jednak takie działanie, choć może przynieść chwilową korzyść, często prowadzi do eskalacji konfliktu oraz negatywnie wpływa na dobro dziecka, które staje się ofiarą sporu między rodzicami.
W takich przypadkach z pomocą przychodzi Konwencja Haska dotycząca cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę, której celem jest zapewnienie szybkiego powrotu dziecka do kraju jego stałego zamieszkania i przeciwdziałanie skutkom bezprawnego przemieszczenia.
Uprowadzenie dziecka. Jak działa Konwencja Haska?
Postaram się teraz wyjaśnić, jak wygląda procedura powrotu dziecka w ramach Konwencji Haskiej. Każde państwo będące stroną Konwencji jest zobowiązane do ustanowienia organu centralnego, który odpowiada za pomoc w takich sprawach. W Polsce rolę tę pełni Minister Sprawiedliwości, przed którym postępowanie może dotyczyć uprowadzenia dziecka z Polski do innego kraju oraz uprowadzenia dziecka do Polski z zagranicy.
Uprowadzenie dziecka z Polski do innego kraju
W pierwszym przypadku, wnioskodawca składa wniosek do organu centralnego w państwie, w którym dziecko przebywa. Wniosek taki może zostać złożony, gdy miejsce pobytu dziecka jest znane lub istnieją uzasadnione przypuszczenia co do jego przebywania. Wymaga on złożenia pisemnego dokumentu w języku polskim oraz języku urzędowym państwa, w którym dziecko się znajduje.
Następnie Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do odpowiednich władz w kraju, w którym dziecko się znajduje. Jeżeli uprowadzenie miało miejsce w ciągu ostatniego roku, władze tego państwa mają obowiązek niezwłocznie wydać dziecko.
Po upływie roku, decyzja o powrocie dziecka zależy od oceny, czy dziecko zdążyło się zaaklimatyzować w nowym środowisku. Samo badanie tego może zająć w praktyce sporo czasu. Wiemy, ile trwa opiniowanie w sprawach rodzinnych, w których nie ma aspektów międzynarodowych. Oczywiście, w różnych państwach może to wyglądać odmiennie.
Państwa – strony Konwencji mają obowiązek udzielić wszelkiej pomocy w uzyskaniu orzeczenia potwierdzającego bezprawność zatrzymania dziecka. Władze państwa, do którego kierowany jest wniosek, zobowiązane są do podjęcia działań mających na celu powrót dziecka w terminie sześciu tygodni od otrzymania wniosku.
Uprowadzenie dziecka z innego kraju do Polski
W przypadku uprowadzenia dziecka do Polski, wniosek o pomoc może być złożony bezpośrednio do polskiego Ministra Sprawiedliwości lub przez zagraniczny organ centralny. Wniosek powinien zawierać te same informacje, co w przypadku uprowadzenia dziecka z Polski. Jeśli wniosek jest niekompletny, Minister Sprawiedliwości może wezwać wnioskodawcę do jego uzupełnienia, a w przypadku dalszych braków, może odmówić przyjęcia wniosku.
Należy pamiętać, że w postępowaniu przed Ministrem Sprawiedliwości wnioskodawcę mogą reprezentować pełnomocnicy, w tym adwokaci, radcowie prawni, a także członkowie rodziny.
Co, jeśli miejsce pobytu dziecka nie jest znane?
Jeśli miejsce pobytu dziecka lub osób, które się nim opiekują, nie jest znane lub nie zostało wskazane w treści wniosku, organ centralny w Polsce podejmuje działania mające na celu ustalenie tego miejsca. Może zwrócić się do Policji lub zlecić takie ustalenia innym odpowiednim służbom.
Dalsze postępowanie wg Konwencji Haskiej
Po przeprowadzeniu wyjaśniającego postępowania, Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do właściwego sądu okręgowego. Sąd może zlecić przeprowadzenie wywiadu środowiskowego w miejscu pobytu dziecka.
Odpowiedź na wniosek musi zostać przekazana Ministrowi Sprawiedliwości w ciągu trzech tygodni, a jeśli sąd zlecił wywiad środowiskowy lub zwrócił się o pomoc do innych instytucji, termin ten może zostać przedłużony do czterech tygodni. Minister może również zażądać dodatkowych informacji lub uzupełnienia odpowiedzi od sądu.
Warto zaznaczyć, że wniosek o nakazanie powrotu dziecka może być złożony bezpośrednio do sądu okręgowego, bez pośrednictwa organu centralnego. Sąd ma obowiązek wydać orzeczenie w ciągu sześciu tygodni od dnia wniesienia wniosku. Oczywiście orzeczenie rozstrzygające co do istoty sprawy może zostać wydane tylko po przeprowadzeniu rozprawy.
W sprawach dotyczących odebrania osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką w oparciu o Konwencję Haską, obowiązuje przymus adwokacko-radcowski. Zasada ta nie dotyczy uczestników postępowania będących sędzią, prokuratorem, notariuszem, profesorem lub doktorem habilitowanym nauk prawnych, adwokatem lub radca prawnym.
Cel postępowania wg Konwencji Haskiej
W czasie trwania postępowania o odebranie osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką toczącego się na podstawie Konwencji haskiej przed sądem, nie można rozstrzygać w przedmiocie władzy rodzicielskiej lub opieki nad tą osobą. Postępowanie w tych sprawach sąd zawiesza z urzędu z chwilą otrzymania takiej informacji.
Konwencja Haska podkreśla, że nadrzędnym celem wszystkich działań jest ochrona dobra dziecka. Dziecko, które zostaje nagle wyrwane ze swojego środowiska, odczuwa ogromny stres, niepewność i zagubienie. Dlatego tak ważne jest, aby wszelkie działania podejmowane w ramach Konwencji były szybkie i skuteczne.
Uprowadzenie dziecka – podsumowanie
Wywiezienie dziecka za granicę nie rozwiąże “problemu”. W rzeczywistości takie działanie zwykle prowadzi do trudnych emocji dla wszystkich zaangażowanych stron oraz potencjalnej traumy dla dziecka.
Dorośli muszą pamiętać, że konflikt między rodzicami czy opiekunami nie powinien obciążać dziecka. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach warto szukać rozwiązań, które minimalizują negatywny wpływ na najmłodszych.
Konwencja Haska nie tylko umożliwia odzyskanie dziecka, ale także zapewnia, że sprawa zostanie rozpatrzona w sposób uwzględniający dobro dziecka, a nie wyłącznie interesy dorosłych.
Rozwiązywanie sporów rodzinnych, zwłaszcza tych z międzynarodowym kontekstem, wymaga nie tylko znajomości prawa, ale również wrażliwości, empatii i gotowości do współpracy. Pamiętajmy, że dzieci mają prawo do stabilności, bezpieczeństwa i miłości – niezależnie od sytuacji, w której znaleźli się ich rodzice.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE, CZYLI JAK POKOCHAŁEM MEDIACJĘ?
Gdy pierwszy raz usłyszałem o mediacji, byłem do niej nastawiony negatywnie. Pomyślałem sobie, że to jakieś dziwne rozwiązanie, które nie opiera się na poszukiwaniu racji, ani na znajomości prawa, a w dodatku sprawi, że prawnicy będą mieli mniej zleceń prowadzenia spraw w sądach, a więc na koniec dnia – że będzie to oznaczało spadek jakości rozwiązywania sporów, a także spadek zarobków prawników. Bądźmy szczerzy – jako młody adwokat szukałem raczej rozwiązań zmierzających w przeciwnym kierunku… Jednakże w takiej ocenie mediacji bardzo się myliłem. By zrozumieć zalety mediacji, musiałem wpierw zdać sobie sprawę, do czego służą sądy? A od tego powinny się zaczynać studia prawnicze.
Czym w ogóle jest mediacja?
Mediacja to sposób rozwiązywania sporów przy udziale bezstronnego mediatora. Mediator jest neutralny, nie ma osobistego interesu w forsowaniu żadnego rozwiązania, ani w narzucaniu własnego zdania. Mediator nie wydaje żadnego wyroku, a jedynie dba o przestrzeganie zasad komunikacji przez strony. Udział w mediacji jest całkowicie dobrowolny. Nikt nie może być do niej zmuszony. A po wyrażeniu zgody i tak w każdej chwili można z niej się wycofać. Podobnie, jak w Vegas – co było na mediacji, pozostaje na mediacji, a więc strony mogą sobie powiedzieć wszystko, ale pozostaje to poufne i nic, co powiedzą nie może być użyte przeciwko nim. Celem mediacji jest umożliwienie stronom aktywnego poszukiwania rozwiązania ich wspólnego problemu. W mediacji nie ma wygranych, ani przegranych: strony mogą dojść do porozumienia, lub do niego dojść, ale sukces osiągają wspólnie lub też wspólnie ponoszą porażkę, którą jest brak porozumienia.
W trakcie mediacji strony być może pierwszy raz będą mogły w bezpiecznych warunkach, w atmosferze szacunku i poufności opowiedzieć swoją historię i punkt widzenia. Być może nigdy wcześniej nie miały takiej możliwości, nie dostały takiej szansy. Takiej szansy nie dostaną też w sądzie, który nie jest zainteresowany całym ich konfliktem, a jedynie tym jego fragmentem, który został opisany w pozwie lub wniosku. Poza tym, sądy są zawalone tysiącami spraw, cierpią na braki kadrowe i lokalowe i przez to zwyczajnie nie mają możliwości, by każdemu zapewnić tyle czasu, ile kto go potrzebuje. W mediacji ten czas jest.
Do czego służą sądy? Porównanie z mediacją
Banalne pytanie! Przecież każdy to wie! Jeśli jednak się nad tym zastanowimy, zrozumiemy (lub nie), że sądy nie są od wymierzania sprawiedliwości (nazwa Wymiar Sprawiedliwości wprowadza w błąd). Nie mają ze sprawiedliwością wiele wspólnego. Sądy wydają miliony wyroków i postanowień rocznie, w których nie wymierzają sprawiedliwości, a stosują prawo. Możecie powiedzieć, że to jest to samo. Nie, to nie jest to samo. Idea sprawiedliwości jest mityczna i można ją rozumieć na wiele sposobów. To co dla mnie jest sprawiedliwe, może nie być sprawiedliwe dla Was.
Sądy natomiast stosują prawo, czyli konkretne sprawy rozstrzygają według ogólnych reguł. To tak, jakbyście mieli rozwiązywać dziesiątki zadań matematycznych. Umiecie dodawać i odejmować, mnożyć i dzielić, wiec macie tu 100 zadań i proszę je rozwiązać do jutra! Po co to robią? Po co sądy funkcjonują? Żebyśmy się wszyscy nie pozabijali. Gdyby ich nie było, każdy szukałby ochrony i sprawiedliwości z siekierą w ręku na chodniku. Świat bez prawa i aparatu jego stosowania oraz egzekwowania to świat anarchii i wojny każdego z każdym – dosłownie. Dzięki temu, że istnieje prawo i system jego stosowania (przy wszystkich swoich absurdach i ułomnościach) daje nam szansę spokojnego życia.
Sądy rozstrzygają spory
Jest jednak ogromna różnica, o której niewiele się mówi – między tym co robią sądy – rozstrzyganiem sporów, a ich rozwiązywaniem. Powtórzę raz jeszcze: sądy są od rozstrzygania sporów, a nie od ich rozwiązywania. Różnica jest kolosalna. Zapytacie, na czym ta różnica polega?
Co czuje wygrany?
Rozstrzygniecie jest arbitralne: ktoś ważniejszy od Was – na podstawie różnych dziwnych, niezbyt logicznych i niezrozumiałych zasad – mocą swojego autorytetu w podniosłej atmosferze oznajmia: Rację ma Kowalski! Wtedy Kowalski się cieszy! Nie do końca rozumie, dlaczego to on ma rację, ale się cieszy, że wygrał! Patrzy na drugą stronę sali na tego… Nowaka. Na twarzy Kowalskiego rysuje się triumf, szczęście! Przypomnijcie sobie Gerarda Depardieu grającego Kolumba. I ta podniosła muzyka Vangelisa, gdy dopływa do Ameryki! Nie tylko uzyskał potwierdzenie argumentów, które przedstawiał wynajęty przez niego prawnik (których Kowalski, ani często również jego prawnik nie rozumiał do końca), ale uzyskał triumf nad swoim wrogiem, którego pokonał. Nowak został pokonany. Niech żyje Sąd! Niech żyje Sędzia!
Co czuje przegrany?
A Nowak? A Nowak niech zdycha… Nowak czuje się rozdarty: nie wie, czy to pomyłka?! Czy niekompetentny okazał się prawnik, którego wynajął Nowak, czy też może głupi jest sędzia? A może przekupiony? W najlepszym razie to wina świadków, którzy kłamali, albo biegłych, którzy się wymądrzali, albo tego czy innego rządu lub ministra, który wprowadził takie głupie przepisy. Nowak czuje się oszukany lub w najlepszym razie niezrozumiany. Odczuwa frustracje, zawód i przygnębienie. Często nie rozumie, dlaczego przegrał. To co łączy nie strony, to myślenie w kategoriach wygrany / przegrany i niezrozumienie, dlaczego wyrok jest taki, a nie inny. Nowak czuje się pokrzywdzony. Stracił zaufanie do sądu, do prawników, do państwa, do prawa. Traci zaufanie do ludzi. A Kowalskiego nie chce widzieć na oczy. Nie jest gotowy na podanie mu ręki i zaakceptowanie porażki. Będzie szukał rewanżu: w sądzie lub poza nim. Przez rewanż poza sądem rozumiem znacznie więcej, niż zastrzelenie Kowalskiego, jak na starych filmach… Mam na myśli obmawianie go, godziny rozmów z przyjaciółmi, znajomymi, klientami, sąsiadami, w których będzie opowiadał o tym, jaki sędzia był głupi, a jaki Kowalski jest cwany, a jego prawnik to już w ogóle… Jaki tego jest skutek? Wzrost antagonizmu między tymi dwoma i osłabienie więzi społecznych między wszystkimi pośrednio zaangażowanymi.
Czego uczy nas arbitralny wyrok? Jak wyglądają jego rujnujące skutki?
W każdym razie, wyrok taki nie tylko nie usuwa sporu, który istniał u podłoża sprawy sądowej, on go potęguje! Zamiast przywracać harmonię do relacji międzyludzkich, wyrok sądu z wdziękiem szarżującego nosorożca ustawia strony w nowym układzie, w którym jedna ze stron najcześciej jest niezasadnie wywyższona, a druga cierpi z powodu swojego poniżenia. Czy to przywraca harmonię? Nie! To prowadzi do rewanżyzmu. Czy to usuwa przyczyny konfliktu? Nie, to tworzy nowy konflikt, którego efektem jest utrata zaufania do struktur państwowych, prawa i sądów. Czy to sprawia, że uczymy się rozmawiać? Nie, to uczy nas jedynie posługiwania się argumentami, które mają pokazać drugą stronę w jak najgorszym świetle, ale nie uczy nas komunikacji opartej na szacunku, asertywności i rzeczowym współdziałaniu w poszukiwaniu rozwiązań. Czy to nas uczy postawy obywatelskiej odpowiedzialności za swoje życie? Nie, to uczy nas histerii, podejrzliwości i cwaniactwa.
Czy zatem sądy są potrzebne? Tak, mediacja nie załatwi wszystkich spraw
Tak! Są absolutnie konieczne i niezbędne do funkcjonowania każdego normalne społeczeństwa. Czemu? Bo ich zadaniem powinno być rozstrzyganie tych spraw, których nie udało się rozwiązać poza sądami! Powtórzę. Sądy powinny być od tego, by zajmować się tymi tylko przypadkami, których strony same ni rozwiązały w sposób polubowny, czyli taki, który nie angażuje bezpośrednio aparaty państwowego, który myśli za strony, ale pozwala im wziąć odpowiedzialność za własne życie i szukać rozwiązania sporu samodzielnie lub jedynie pod nadzorem państwa. Jednym z takich trybów rozwiązywania sporów jest właśnie mediacja.
W mediacji nie rozstrzyga się kto ma rację, ale wspólnie szuka rozwiązania i wyjścia z sytuacji, w której strony się znalazły
Co robią strony w sądzie?
W sądzie wysiłek intelektualny niezbędny do rozstrzygnięcia spoczywa jednak na barkach sędziego. Wiem, że w procesie kontradyktoryjnym jest położony nacisk na aktywność stron, ale w odczuciu ludzi, to wciąż sąd i sędzia bada sprawę i rozstrzyga wg tego, co doskonale ustalił. Innymi słowy, w odczuciu przeciętnego człowieka to sąd jest od tego, żeby zbadać sprawę i wydać mądry, sprawiedliwy wyrok. Jaki ma to skutek? Ludzie czują się zwolnieni z obowiązku aktywnego uczestniczenia w procesie – od tego mają prawników – ale… ich aktywność nie jest nakierowana na szukanie rozwiązania problemu, ale na przekonanie sędziego do tego, że te drugi jest zły, a mój klient jest tym dobrym. Cały wysiłek procesu sądowego jest ukierunkowany na konfrontację i przekonanie sądu, że ja mam rację, a więc na dążeniem do pokonania przeciwnika.
A do czego strony dążą w mediacji?
W mediacji jest inaczej. Tutaj nacisk położony jest nie na wysiłek wynajętych prawników, chociaż ich pomoc bywa bardzo przydatna, ale na wysiłek samych zaangażowanych stron, które zamiast włączyć ze sobą – wspólnie działają na rzecz rozwiązania wspólnego problemu. Jest to ogromna różnica w porównaniu z procesem sądowym. Strony w mediacji uczą się rozwiązywać swoje problemy. Uczą się o nich rozmawiać. Uczą się analizować swoją sytuację, uczą się postrzegać punkt widzenia drugiej strony, uczą się empatii i konstruktywnego myślenia.
Mediacja sprawia, że strony wspólnie przełamują problemy, które ich dotknęły, wychodzą z mediacji silniejsze – każda z osobna, ale i wzmocnione wspólnie – z przekonaniem, że pokonały trudności, uprzedzenia. Każda ze stron w mediacji została wysłuchana, każdej zapewniono tyle czasu, ile potrzebowała. Strony poczuły bezpieczeństwo, ale i szacunek. Zapewniono im równe traktowanie i tzw. poczucie sprawiedliwości proceduralnej opartej na prostych i zrozumiałych zasadach (w przeciwieństwie do całkowicie odklejonych od rzeczywistości procedur sądowych).
Mediacja jest szybsza i tańsza od procesu sądowego. Jest przy tym łatwiejsza i nie ma w niej miejsca na prawnicze kruczki i triki. O ile wyrok sądowy uszczęśliwia jedną ze stron, a sprawia, że druga najczęściej czuje się pokrzywdzona i traci zaufanie do państwa i prawa, to porozumienie wypracowane wspólnie przez strony w mediacji skutkuje tym, że strony widzą w nim efekt wspólnej pracy i będą gotowe go bronić, jako wspólnego osiągnięcia. Jak bardzo różni się to od arbitralnego wyroku, który strona przegrana chce od razu zaskarżyć!
Mediacja pomaga budować wspólnotę, stawia na rozwijacie relacji i szacunek dla każdego z uczestników, uczy ich rozwiązywać ich sprawy w sposób bezpośredni i zaangażowany, przez co sprawia, że myślą kreatywnie i empatycznie. Co więcej, osoby biorące udział w mediacji zużywają na nią znacznie mniej swoich zasobów energetycznych, emocjonalnych i finansowych, niż w wieloletnim i kosztownym procesie sądowym, który na koniec i tak jedynie te strony antagonizuje faworyzując tego, kto lepiej potrafił walczyć lub cwaniakować.
Wady mediacji?
Mediacja ma jedną, jedyną wadę… Nie daje odczucia totalnego triumfu nad pokonanym przeciwnikiem. Nie pozwala go upokorzyć, ani narzucić mu swojego zdania. Nie pozwala wreszcie przerzucać finansowych i organizacyjnych kosztów sporu między stronami na całą wspólnotę, ani nie pozwala zrzucić brudnej roboty na sąd i adwokatów. Jeśli tego szukacie, nie korzystajcie z mediacji. Jeśli jednak szukacie sposobu, by uczynić Wasze życie lepszym, by się rozwijać, budować relację i uczyć się rozwiązywać problemy, które nie będą się za Wami ciągnąć latami, wybierzcie ją.
Kiedy zatem iść do sądu?
Kiedy zatem iść do sądu? Uważam, że sądy powinny być zarezerowane dla tych spraw, które do mediacji się nie nadają: do najpoważniejszych spraw kryminalnych, do spraw dotyczących krzywdzenia i wykorzystywania dzieci lub osób nieporadnych, niesamodzielnych, do tych wreszcie poważnych spraw, w których stronom nie udało się dojść do porozumienia, a ich i wspólnoty interes wymaga, by ich spór w końcu rozstrzygnąć – skoro nie udało się go rozwiązać. Wreszcie wszystkie te sprawy, gdzie nie ma dobrej woli i gotowości do współpracy w drobnej wierze. Ale zasadą powinno być pierwszeństwo mediacji przed sprawami sądowymi.
Pamiętajmy, że sąd jest urzędem, w którym pracują urzędnicy – specyficzni i bardzo wykwalifikowani, ale jednak urzędnicy. Oni reprezentują państwo. Ich praca kosztuje i obciąża nas wszystkich. Niech zarabiają jak najwięcej (i wszyscy inni pracownicy wymiaru sprawiedliwości!), ale korzystajmy z sądów i z sędziów w sprawach, które tego wymagają. W przeciwnym razie urządzamy sobie igrzyska na koszt państwa w sprawie, która naprawdę nie jest często tego warta, a sąd – jak to wyżej opisałem – problemu nie rozwiąże, a jedynie sprawę rozstrzygnie.
Mamy więc wybór: albo jak dorośli i odpowiedzialni za swoje życie ludzie postaramy się rozwiązywać nasze problemy, albo z postawą roszczeniową będziemy oczekiwać, że obcy człowiek z orłem na łańcuchu powie, że ja mam rację, a Nowak to świnia.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


WYSŁUCHANIE DZIECKA W SPRAWACH RODZINNYCH
Przepisy dotyczące wysłuchania dziecka budzą sporo kontrowersji. Szeroko dyskutuje się zasadność jego wysłuchania w każdej sytuacji, a także tryb i formę takiej czynności. Pozostaje otwarte pytanie, czy rzeczywiście zawsze wysłuchanie dziecka leży w jego interesie. W tym artykule postaram się przybliżyć kilka kwestii z tym związanych.
Czym jest wysłuchanie dziecka?
W polskim systemie prawnym wysłuchanie dziecka stanowi istotny element postępowania w sprawach dotyczących jego osoby, w szczególności w sprawach opiekuńczych i rozwodowych.
Zgodnie z artykułem 216 (1) Kodeksu postępowania cywilnego, sąd w sprawach dotyczących dziecka ma obowiązek wysłuchać jego zdania, o ile pozwalają na to jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i dojrzałość. Pomimo tego, że głos dziecka jest ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji przez sąd, nie zawsze odzwierciedla ono jego rzeczywiste dobro.
Zgodnie z przepisami, sąd wysłuchuje dziecko, jeśli jego rozwój intelektualny i emocjonalny pozwala na zrozumienie pytania i wyrażenie własnego zdania. Dziecko, zależnie od stopnia jego rozwoju, może mieć zdolność rozważenia konsekwencji swoich wyborów i odpowiedzialności, a także wyrażenia swojego życzenia. W niektórych przypadkach, jeśli dziecko odmawia udziału w wysłuchaniu, sąd może odstąpić od tej czynności. Wysłuchanie dziecka nie jest jednak obowiązkowe, a decyzja sądu zależy od indywidualnej sytuacji małoletniego.
Wątpliwości
Warto jednak zauważyć, że nie każde dziecko, niezależnie od wieku, ma taką samą zdolność oceny sytuacji czy dostrzegania konsekwencji swoich decyzji. Dlatego też, chociaż sąd wysłucha zdania dziecka, to decyzje podejmowane w oparciu wyłącznie o jego zdanie nie zawsze byłyby najlepsze.
Często bywa, że dziecko wybiera rozwiązania, które wydają się dla niego najdogodniejsze w danym momencie, jednak mogą prowadzić do długofalowych negatywnych skutków. Może to dotyczyć zarówno kwestii związanych z wyborem miejsca zamieszkania po rozwodzie rodziców, jak i kontaktów.
Przykładem może być sytuacja, w której dziecko wybiera rodzica, z którym ma większy kontakt, choć w danej chwili może to oznaczać większą dozę niestabilności, a także brak zapewnienia mu odpowiedniego wsparcia emocjonalnego lub materialnego. Dziecko, zwłaszcza w młodszym wieku, nie zawsze rozumie konsekwencje swoich decyzji, takich jak częste zmiany miejsca zamieszkania, czy brak stabilności w życiu codziennym.
Czy dziecko powinno decydować?
Dziecko, w wyniku braku doświadczenia życiowego, nie jest w stanie przewidzieć długofalowych skutków wyboru jednego z rodziców, zwłaszcza gdy ten rodzic jest mniej zaangażowany wychowawczo lub prowadzi niestabilny tryb życia. Często takie decyzje mogą wynikać z emocji – chęci bycia blisko rodzica, z którym spędza więcej czasu lub który daje mu więcej swobody.
Manipulacje jednego z rodziców mogą mieć wpływ na treść tego, co dziecko powie w trakcie wysłuchania
W jednej ze spraw rozwodowych dotyczących opieki nad 10-letnim dzieckiem, chłopiec podczas wysłuchania przed sądem zdecydowanie wskazywał, że chce zamieszkać z ojcem. Uzasadniał to stwierdzeniami, że „tata jest fajny”, „z tatą jest super”, oraz że „mama jest zła, krzywdzi mnie, i jej nienawidzę”. Jednakże, na pytania o szczegóły, dziecko nie potrafiło precyzyjnie wyjaśnić, na czym miałoby polegać krzywdzenie przez matkę ani dlaczego uważa ją za „złą”.
W toku analizy sytuacji przez biegłego psychologa ujawniono, że wypowiedzi dziecka były wynikiem manipulacji ze strony ojca. Ojciec zapewniał chłopcu pełną swobodę, nie wymagał od niego wykonywania obowiązków domowych ani nauki, pozwalał na nieograniczone korzystanie z gier komputerowych, a także obiecywał mu atrakcyjne prezenty. Jednocześnie, ojciec wielokrotnie przedstawiał matkę w negatywnym świetle, używając określeń takich jak: „twoja mama jest okropna, zawsze wszystko psuje” czy „z mamą tylko będą kłopoty”. Biegli zauważyli, że chłopiec powtarzał zasłyszane od ojca wyrażenia, takie jak „ona jest toksyczna” czy „manipuluje wszystkimi”, mimo że nie rozumiał ich znaczenia, co wskazywało na brak samodzielnej oceny sytuacji przez dziecko.
Analiza wykazała również, że chłopiec nie rozumiał konsekwencji swojego wyboru. Ojciec, pomimo przyjaznego wizerunku, miał historię niestabilnych relacji, częstych zmian miejsca zamieszkania oraz brak odpowiedzialności rodzicielskiej w przeszłości. Natomiast matka zapewniała dziecku stabilność, strukturę i wsparcie emocjonalne, co miało kluczowe znaczenie dla jego rozwoju.
Rola biegłego psychologa w ocenie i interpretacji wypowiedzi dziecka
Opinia biegłego jednoznacznie wskazała, że decyzje i wypowiedzi dziecka były w znacznej mierze ukształtowane przez manipulacyjny wpływ ojca, a nie wynik samodzielnej refleksji. Biegły uznał, że zamieszkanie z matką byłoby zgodne z dobrem dziecka, ponieważ zapewniała ona odpowiednie warunki do jego rozwoju, stabilne środowisko oraz niezbędne wsparcie emocjonalne. Sąd, kierując się opinią biegłego, orzekł o zamieszkaniu chłopca z matką. Jednocześnie, w trosce o dobro dziecka, sąd zobowiązał oboje rodziców do uczestnictwa w mediacjach rodzinnych oraz terapii, mającej na celu poprawę relacji między członkami rodziny i ograniczenie manipulacyjnych działań ojca.
Ten przykład pokazuje, jak ważną rolę odgrywają opinie biegłych. Biegli są w stanie ocenić, czy decyzje podejmowane przez dziecko są wyważone i oparte na zdrowym rozsądku, czy też wynikają z chwilowych emocji, które mogą być niekorzystne w długoterminowej perspektywie. Ich opinia jest pomocna w przypadku, gdy zdanie dziecka może nie być zgodne z jego dobrem – tak jak było to w przypadku tego chłopca.
Podsumowanie
Choć zdanie dziecka jest ważnym elementem w postępowaniu sądowym, jak widać nie zawsze jest zgodne z jego dobrem. Dziecko, z powodu braku doświadczenia życiowego i emocjonalnej niestabilności, może podejmować decyzje, które są dla niego w danej chwili wygodne, ale w dłuższej perspektywie mogą prowadzić do negatywnych konsekwencji. Dlatego też opinie biegłych, odgrywają kluczową rolę w ochronie jego interesów. Wysłuchanie dziecka jest ważnym krokiem, ale zawsze powinno być oceniane z uwzględnieniem jego rzeczywistych potrzeb i zdolności do oceny sytuacji. Decyzja sądu powinna być w pełni zgodna z dobrem dziecka, co czasem wymaga od sędziego podjęcia decyzji, które mogą różnić się od jego początkowego zdania.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


PIECZA NAPRZEMIENNA – ZALETY I WADY TEGO ROZWIĄZANIA
Piecza naprzemienna polega na równym podziale opieki nad dzieckiem między oboje rodziców. Jest coraz częściej stosowanym modelem wykonywania władzy rodzicielskiej. Ma ona wiele zalet, ale również pewne wady, które należy brać pod uwagę, szczególnie w sytuacjach, gdy jeden z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia. Przyjrzyjmy się jej bliżej.
Zalety pieczy naprzemiennej
Taki model opieki umożliwia dziecku utrzymanie bliskiej relacji z obojgiem rodziców, co jest niezwykle ważne dla jego emocjonalnego i społecznego rozwoju. Dziecko ma możliwość spędzania porównywalnej ilości czasu z każdym z rodziców, co pomaga unikać alienacji jednego z opiekunów i pozwala na równowagę wychowawczą. Dzięki zaangażowaniu obu stron w proces wychowania dziecko może korzystać z różnorodnych stylów wychowawczych, które wspólnie wspierają jego rozwój. Jest to bardzo ważne, gdyż pozwala dziecku obserwować i uczyć się zarówno męskiej, jak i kobiecej formy opiekuńczości, wzorców, ról i form. Co więcej, równy podział czasu opieki często prowadzi do większego poczucia sprawiedliwości między rodzicami i zmniejsza ryzyko konfliktów związanych z nierównym podziałem obowiązków. Każde z rodziców ma podobną ilość czasu z dzieckiem, ale i dla siebie. Jest to aspekt, o którym wiele osób woli głośno nie mówić, by nie zyskać łatki “złego rodzica”, ale przecież czas dla siebie samego / samej, ale także taki, który można spędzić z własnym partnerem / partnerką jest bardzo ważny i daje nam energię, pozwala zachować równowagę. Rodzic, który w sądzie walczył przez lata, żeby zyskać całość władzy nad dzieckiem i wypchnąć z jego życia tego drugiego często jest później sfrustrowany, zmęczony i przekłada te nastroje na relacje z dzieckiem. A mógł mieć wsparcie, jednak walczył sam, by się go pozbawić… Dodatkowo, piecza naprzemienna bywa korzystna również finansowo, gdyż łatwiej dzielić koszty związane z wychowaniem dziecka, które najczęściej również odpowiadają równemu podziałowi.
Wady pieczy naprzemiennej
Mimo wielu zalet, piecza naprzemienna wiąże się również z pewnymi wadami. Wprowadza ryzyko destabilizacji życia dziecka, szczególnie gdy zasady i rutyny w obu domach różnią się od siebie. Dziecko może mieć trudności z adaptacją do życia w dwóch różnych środowiskach, co może prowadzić do napięć i problemów emocjonalnych. Taki model opieki wymaga także bardzo dobrej komunikacji między rodzicami, co po rozstaniu bywa trudne do osiągnięcia. Dla dziecka szczególnie męczące mogą być wyzwania logistyczne – konieczność przemieszczania się między domami, co może utrudniać naukę, zajęcia dodatkowe czy utrzymanie relacji z rówieśnikami. To są wyzwania, które nie przekreślają omawianego rozwiązania, jednakże trzeba koniecznie zdawać sobie z nich sprawę.
W szczególności należy uwzględnić sytuacje, gdy jedno z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia. Jeżeli rodzic często zmienia miejsce zamieszkania, partnerów lub prowadzi styl życia, który charakteryzuje się brakiem przewidywalności, piecza naprzemienna może (nie musi) przynieść dziecku więcej szkody niż pożytku. Stabilność jest kluczowa dla zdrowego rozwoju dziecka, a chaos wprowadzany przez niestabilne życie jednego z rodziców powoduje, że dziecko traci poczucie bezpieczeństwa. Częste zmiany partnerów przez jednego z rodziców utrudniają mu budowanie trwałych relacji i mogą prowadzić do emocjonalnego zamętu. Nomadyczny tryb życia rodzica dezorganizuje codzienne funkcjonowanie dziecka, które potrzebuje stałego miejsca zamieszkania i przewidywalności w codziennych zajęciach.
Dziecko, w modelu pieczy naprzemiennej w sytuacji, gdy jeden z rodziców prowadzi nomadyczny tryb życia, może manifestować różnorodne problemy emocjonalne, społeczne i fizyczne. Przykładem są objawy lękowe i niepokój – dziecko często odczuwa lęk przed nieznanym lub nieprzewidywalnym, obawiając się, kto tym razem pojawi się w życiu rodzica, z kim będzie mieszkać i jakie będą zasady w nowym miejscu. Taki stan prowadzi do chronicznego napięcia emocjonalnego, które może objawić się płaczliwością, a nawet odmową przejścia pod opiekę tego rodzica. Problemy z adaptacją stają się kolejnym wyzwaniem – dziecko może mieć trudności z przystosowaniem się do zmieniających się środowisk, takich miejsca zamieszkania czy relacje z kolejnymi partnerami rodzica. To może skutkować problemami z nauką oraz poczuciem wyobcowania w obu środowiskach.
Dziecko może także okazywać zaburzenia emocjonalne, takie jak nadmierna drażliwość, płaczliwość czy wybuchy złości. Dodatkowo pojawiają się fizyczne dolegliwości psychosomatyczne, np. bóle brzucha, które często występują przed zmianą miejsca zamieszkania lub w trakcie opieki u rodzica prowadzącego niestabilne życie.
Długotrwałe życie w niestabilnych warunkach może również wpłynąć na poczucie własnej wartości dziecka. Często ma ono wrażenie, że jego potrzeby są drugorzędne wobec życia dorosłych. Jeśli rodzic koncentruje się na swoich relacjach czy zmianach otoczenia, dziecko może uznać, że nie jest wystarczająco ważne, co prowadzi do niskiej samooceny. Taki brak stabilności może także wywoływać unikanie rutyny i obowiązków.
Takie zachowania jasno pokazują, jak destrukcyjny wpływ na dziecko może mieć niestabilność w jednym z domów. W takich przypadkach kluczowe jest wsparcie specjalistów, takich jak psychologowie dziecięcy, którzy pomogą dziecku zrozumieć i przepracować trudności.
Równie ważna jest rola sądu, który musi dokładnie ocenić, czy model pieczy naprzemiennej rzeczywiście służy dobru dziecka, czy rodzic prowadzący niestabilny tryb życia rzeczywiście kieruje się dobrem dziecka, czy raczej stawia swoje potrzeby na pierwszym miejscu. W tego typu sprawach opinie biegłych również odgrywają kluczowe znacznie, pod kątem ceny wpływ trybu życia rodzica na dobrostan dziecka.
W takich przypadkach sąd powinien dokładnie rozważyć, czy piecza naprzemienna jest zgodna z dobrem dziecka. Jeżeli jeden z rodziców nie jest w stanie zapewnić stabilnych warunków wychowawczych, sąd może uznać, iż piecza naprzemienna nie będzie zgodna z dobrem dziecka i przyznać większy zakres opieki rodzicowi prowadzącemu bardziej uregulowane życie.
Podsumowanie
Jak widać, piecza naprzemienna, mimo swoich zalet, wymaga stabilności, przewidywalności i harmonijnej współpracy między rodzicami. W sytuacjach, gdy jeden z rodziców prowadzi niestabilny tryb życia, może ona nie spełniać potrzeb dziecka i prowadzić do poważnych problemów emocjonalnych i społecznych. Dlatego decyzje dotyczące opieki naprzemiennej powinny być podejmowane z najwyższą starannością, zawsze z myślą o dobru dziecka.
Nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, czy to jest dobre rozwiązanie. Może być świetne, jeśli rodzice dobrze współpracują, a dziecko nie cierpi na tym, że mieszka w dwóch domach. Jeśli jednak w jednym z nich panuje chaos, może to przełożyć się na problemy dziecka. Część z nich może się uwidocznić od razu, a część nawet po latach. Nie jest moim celem zniechęcanie do pieczy naprzemiennej, gdyż są sytuacje, w których sprawdza się ona świetnie. Zwracam jedynie uwagę, kiedy może wiązać się pewnymi niebezpieczeństwami mimo widocznych zalet.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


ALIENACJA RODZICIELSKA – FORMA SKRAJNA
W poprzednim artykule poruszyłam subtelne i mniej widoczne formy alienacji, które niszczą więź dziecka z drugim rodzicem. Teraz jednak chcę skupić się na najbardziej dramatycznym przejawie tego zjawiska – sytuacji, gdy dziecko zostaje całkowicie odseparowane od jednego z rodziców. Ten ekstremalny scenariusz ma katastrofalne konsekwencje nie tylko dla relacji rodzinnych, ale przede wszystkim dla psychiki dziecka, które musi radzić sobie z niewyobrażalnym ciężarem emocjonalnym.
Alienacja rodzicielska poprzez separację – trauma na całe życie
Całkowite odcięcie dziecka od jednego z rodziców to proces, który często zaczyna się od manipulacji emocjonalnej i potrafi eskalować nawet poprzez użycie instytucji prawnych, takich jak prokurator czy sąd rodzinny. Rodzic alienujący nie tylko buduje w dziecku obraz drugiego opiekuna jako osoby niegodnej zaufania, ale często posuwa się dalej, składając zawiadomienia o rzekomym znęcaniu się nad dzieckiem czy molestowaniu seksualnym. Takie fałszywe oskarżenia, choć zazwyczaj kończą się umorzeniem wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego, niosą ze sobą dramatyczne konsekwencje. Wyobraźmy sobie sytuację, w której dziecko jest przesłuchiwane w tzw. “niebieskim pokoju” i jest pytane o szczegóły rzekomej przemocy czy molestowania, z którą nigdy nie miało styczności. Takie przesłuchanie staje się dla dziecka źródłem ogromnego stresu, poczucia winy i zagubienia.
Fałszywe oskarżenia – jak rodzic sam krzywdzi swoje dziecko?
Przykładem takiej historii jest dziesięcioletnia dziewczynka, która została odseparowana od swojego ojca przez matkę. Matka najpierw subtelnie sugerowała, że ojciec nie jest dobrym człowiekiem – wskazywała na jego rzekomą obojętność, brak zainteresowania sprawami dziecka, a nawet brak odpowiedzialności za jej wychowanie. Następnie zaczęła składać zawiadomienia o znęcaniu się psychicznym, a w pewnym momencie oskarżyła ojca o molestowanie seksualne. Obok postępowania karnego toczyła się sprawa rodzinna, w której to sąd – na czas toczącego się postępowania – zakazał kontaktów ojca z córką. Dziecko podczas przesłuchania w “niebieskim pokoju” konsekwentnie zaprzeczało krzywdzącym zachowaniom, a prokurator umorzył sprawę wobec braku dowodów.
Szereg okoliczności związanych z toczącymi się sprawami oraz brak kontaktów z ojcem, były dla dziewczynki doświadczeniami traumatycznymi. Mimo że matka próbowała stworzyć córce pozory normalności, dziewczynka czuła ogromną pustkę i wewnętrzny konflikt lojalnościowy. Tęskniła za ojcem, czuła miłość i jednocześnie narastający wstyd – bo przecież matka mówiła, że ojciec jest złym człowiekiem. Te emocje zaczęły się kumulować. Dziewczynka coraz bardziej się izolowała, stawała się apatyczna, aż w końcu zaczęła się samookaleczać. Wybierała momenty, gdy była sama, i raniła swoje ręce ostrymi przedmiotami. Robiła to nie dlatego, że chciała zwrócić na siebie uwagę, ale by „uwolnić” się od napięcia i bólu, których nie rozumiała. Każde cięcie przynosiło jej chwilową ulgę – ból fizyczny był łatwiejszy do zniesienia niż emocjonalne cierpienie.
Dramatyzm tej sytuacji polega na tym, że dziewczynka przez długi czas nie wiedziała, dlaczego tak się czuje. Nie potrafiła powiedzieć matce o swoim bólu, bo przecież to właśnie matka była źródłem jej wewnętrznego konfliktu. Kiedy jednak trafiła do psychologa, proces terapeutyczny ujawnił głęboko skrywane emocje. Podczas pracy z psychologiem udało się odkryć, że dziewczynka wciąż myśli o ojcu i tęskni za nim, ale boi się o tym mówić, żeby nie sprawić matce przykrości. Dziewczynka zrozumiała, że jej wewnętrzne napięcie i poczucie winy za „zdradę” matki wyrażały się w formie autodestrukcji. To była jedyna droga, jaką znała, by poradzić sobie z sytuacją, której nie rozumiała i na którą nie miała wpływu.
Alienacja – gdy dziecko staje się narzędziem w walce rodziców
Alienacja rodzicielska to dramat, który dotyka nie tylko dziecko, ale również rodzica odciętego od swojej pociechy. Alienowany rodzic staje się ofiarą systematycznego niszczenia więzi, którą budował przez lata, a każdy dzień izolacji jest dla niego jak cicha żałoba za żyjącym dzieckiem. Jednocześnie jest on często zmuszony do odpierania fałszywych oskarżeń. Przytoczę teraz słowa jednego z moich Klientów: „Pani Mecenas, ja się cieszę, że istnieje artykuł 207 kodeksu karnego, bo gdyby go nie było, moja była żona oskarżyłaby mnie o przestępstwo z art. 200 kk. Wiedziałaby, że takie zarzuty zniszczą mnie na zawsze.” Te słowa w pełni oddają tragedię rodzica, który nie tylko traci kontakt z dzieckiem, ale także musi bronić się przed oskarżeniami, które mogą na zawsze zniszczyć jego życie osobiste i zawodowe.
Nierzadko w tego typu sprawach media społecznościowe i tradycyjne odgrywają coraz większą rolę i są wykorzystywane jako arena walki, na której rodzice starają się przekonać opinię publiczną do swojej racji, zapominając o tym, jak bardzo takie działania krzywdzą dziecko.
Jednym z najczęstszych sposobów wykorzystania mediów przez rodzica alienującego jest publiczne oskarżanie drugiego rodzica o różne przewinienia. Posty na Facebooku, wpisy na forach internetowych czy nawet filmy na YouTube mogą zawierać bardzo osobiste informacje i oskarżenia, które mają na celu zniszczyć wizerunek drugiego rodzica w oczach innych. Działania rodzica alienującego przeradzają się w kampanie hejtu przeciwko drugiemu rodzicowi poprzez mobilizację znajomych, rodziny, a nawet obcych ludzi do atakowania go w komentarzach.
Rola (social) mediów
Wiele osób, chcąc udowodnić swoją rację, upublicznia prywatne wiadomości, zdjęcia czy nagrania, które mogą naruszać prywatność dziecka i drugiego rodzica.
W takich przypadkach media, zamiast pomagać, często potęgują konflikt, upraszczając złożone sytuacje rodzinne do jednoznacznych osądów. Rodzic, który decyduje się na upublicznienie konfliktu, zapomina, że dziecko jest tu osobą najbardziej poszkodowaną – i że każda medialna burza pozostawia ślad w jego psychice. Konflikty rodzinne powinny być rozwiązywane w sposób dyskretny i z poszanowaniem dobra dziecka, które przede wszystkim potrzebuje spokoju i stabilności, a nie medialnego rozgłosu.
Zdarza się, że alienacja prowadzi do ingerencji sądu rodzinnego w władzę rodzicielską rodzica, który dopuszcza się manipulacji dzieckiem, poprzez jej ograniczenie lub nawet pozbawienie. Bardzo często sądy, kierując się dobrem dziecka, zobowiązują zarówno rodzica, jak i dziecko do udziału w terapii lub pracy z psychologiem. Celem takich działań jest odbudowanie więzi z alienowanym rodzicem oraz przerwanie destrukcyjnych schematów emocjonalnych, które zagrażają prawidłowemu rozwojowi dziecka.
Dziecko trafia do rodziny zastępczej. Czy musiało do tego dojść?
W skrajnych przypadkach, gdy sąd uzna, że dalsze pozostawanie dziecka pod opieką alienującego rodzica poważnie zagraża jego dobrostanowi, może zdecydować o umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej albo placówce opiekuńczo-wychowawczej. Takie rozwiązania są jednak ostatecznością – często traumatyczną również dla dziecka, które traci poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Działania te mają jednak na celu przede wszystkim ochronę dziecka przed dalszym krzywdzeniem i stworzenie mu szansy na zbudowanie zdrowych relacji z obojgiem rodziców.
W przypadku alienacji rodzicielskiej, zwłaszcza gdy pojawiają się fałszywe oskarżenia, kluczowa jest pomoc doświadczonego prawnika, takiego jak adwokat czy radca prawny. Profesjonalna i szybka reakcja może nie tylko ochronić przed niesłusznymi zarzutami, ale także przywrócić prawo do kontaktu z dzieckiem. Oddając sprawę w ręce specjalisty możemy zyskać nie tylko wsparcie prawne, ale i strategiczne.
Alienacja – zakończenie
Bardzo często wizyta u adwokata lub radcy prawnego jest właśnie pierwszym krokiem do odzyskania więzi z dzieckiem. Pamiętajmy, że czas gra ogromną rolę. Niektórzy czekają, aż dziecko dorośnie i samo zrozumie. Dorośnie, ale oddając narrację drugiej stronie sprawiamy, że raczej nie zrozumie. A utraconego czasu i miłości już nie odzyskamy.
Mogę zwrócić się z apelem do wszystkich rodziców: macie prawo się kłócić, mieć pretensje do siebie, spierać się. Ale alienując dziecko od rodzica, robi się największą krzywdę właśnie dziecku. Każde dziecko ma prawo do tego, żeby mieć oboje rodziców. Pomijam sytuacje skrajne, ale najczęściej to wyłącznie złość i niedojrzałość lub chęć zemsty pchają ludzi do stosowania alienacji. W ten sposób największą krzywdę wyrządza się dziecku.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


KIM JEST I CO ROBI REPREZENTANT MAŁOLETNIEGO ?
Od kilku lat w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym znajdują się przepisy o reprezentancie małoletniego. Kim jest ten reprezentant? Jakie ma zadania? W czym działania interesie i przed kim odpowiada? Wbrew pozorom, odpowiedź na te pytania wcale nie jest łatwa. Wiele osób błędnie rozumie ideę i cele przepisów o reprezentancie małoletniego. Myli się go z pełnomocnikiem z urzędu jednego z rodziców dziecka. Tymczasem są to dwie różne instytucje, których zadania, tryb ustanowienia i zakres odpowiedzialności są całkowicie odmienne. Przyjrzyjmy się bliżej tej reprezentacji.
Czy reprezentant małoletniego jest tym samym, co pełnomocnik z urzędu?
Nie, to są dwie różne funkcje. Łączy je chyba tylko to, że najcześciej są to adwokaci lub radcowie prawni, a strona, która wnosi o ich ustanowienie nie płaci za nich. Przynajmniej na początku. Pełnomocnik – obojętne, czy zwykły, czy tzw. z urzędu – działa w interesie strony, swojego mocodawcy. Jest najczęściej stosunek zlecenia oparty na zaufaniu. Prawnik będący pełnomocnikiem działa wyłącznie w interesie swojego klienta. Nic nie stoi na przeszkodzie, by rodzic wynajął adwokata lub radcę prawnego, by ten reprezentował interesy dziecka w sprawie, w której stroną jest dziecko, a rodzic działa jako jego przedstawiciel ustawowy. Wówczas “partnerem” dla takiego adwokata jest właśnie rodzic.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja z reprezentantem małoletniego. Jest to adwokat lub radca prawny (w 99% przypadków), którego nie wynajmuje rodzic, ale ustanawia sąd opiekuńczy. Nawet, gdy sąd robi to na wniosek któregoś z rodziców, to rodzice są w takim przypadku osobami “obcymi” dla takiego reprezentanta. “Partnerem” do rozmowy, z którym prawnik będzie różne kwestie uzgadniał, będzie własne sąd opiekuńczy. I to bez względu na to, w jakim sądzie toczy się postępowanie, do którego go powołano.
W czyim działa interesie?
Jakkolwiek by to banalnie nie zabrzmiało, reprezentant małoletniego działa w interesie małoletniego. Jego celem i jedynym zadaniem jest zapewnienie ochrony i realizacji interesów dziecka. Celem działania reprezentanta małoletniego nie jest popieranie jakichkolwiek działań rodziców lub tym bardziej jednego ze zwaśnionych rodziców przeciwko drugiemu, jeżeli nie leży to bezpośrednio w interesie dziecka.Widać to, gdy jeden z rodziców wnosił do sądu opiekuńczego o ustanowienie reprezentanta. Następnie ten rodzic oczekuje od niego działania według własnych wskazówek. Chce wydawać mu polecenia. Oczekuje, że będzie popierał oskarżenia wytoczone przez niego przeciwko drugiemu z rodziców. I to nawet, jeśli w materiale dowodowym nie ma wiarygodnych dowodów świadczących o tym, że drugi rodzić rzeczywiście dopuścił się popełnienia przestępstwa przeciwko dziecku.
Jak w takiej sytuacji ma się zachować reprezentant małoletniego? Rodzic nagle jest w szoku, że reprezentant nie żali postanowienia prokuratora o umorzeniu lub odmowie wszczęcia postępowania i ma o to pretensje właśnie do reprezentanta. Tymczasem reprezentant działa wyłącznie w interesie dziecka i widzi sprawę w ten sposób: w interesie dziecka nie leży, by np. ojciec został niesłusznie skazany za przęstepstwo przeciwko dziecku, którego nie popełnił, czego chce matka, gdyż uznaje, że w ten sposób znacznie łatwiej pójdzie jej w rozwodzie i przy żądaniu alimentów. Do takich działań reprezentant małoletniego ręki nie przyłoży.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


ALIENACJA RODZICIELSKA – POTĘŻNA KRZYWDA DLA DZIECKA
Alienacja rodzicielska jest jednym z najbardziej bolesnych zjawisk, które mogą dotknąć dziecko i rodzinę. Jest to pojęcie, które odnosi się do sytuacji, gdy jedno z rodziców świadomie lub nieświadomie zniechęca dziecko do drugiego rodzica. Dąży do osłabienia więzi i kontaktów dziecka z drugim rodzicem. Może to powodować trwałe problemy emocjonalne oraz zaburzenia w relacjach dziecka z obojgiem rodziców. Wpłynie również na jego przyszłe relacje i to, jakim samo będzie rodzicem. Przyjrzymy się bliżej temu problemowi, analizując jego przejawy i skutki.
Alienacja rodzicielska – nieczysta gra, w której dziecko nie ma szans
Wyobraź sobie, że jedno z rodziców, w skrytej grze manipulacji, niepostrzeżenie zasiewa w umyśle dziecka ziarno niechęci i podejrzliwości wobec drugiego rodzica. Dziecko, które kochało i ufało obojgu rodzicom, nagle zaczyna czuć, że coś jest nie tak. W jego sercu rodzi się niezrozumiały konflikt lojalnościowy, który staje się jak rana, która nie chce się zagoić. To cierpienie – choć trudne do zauważenia – wypala się w psychice dziecka, jak ukryta blizna, która zostaje z nim na zawsze.
Najbardziej przerażające jest to, że alienacja często zaczyna się od pozornie niewinnych słów i drobnych sugestii. Na przykład, matka mówi: „Tata nie interesuje się tobą tak, jak powinien”. I choć może jej słowa brzmią troskliwie, to niosą ze sobą ciężar, którego dziecko nie jest w stanie udźwignąć. Takie sugestie niepostrzeżenie przenikają do świadomości dziecka. Zaczyna ono wierzyć, że jeden z jego rodziców je opuścił, że już go nie kocha. Każda taka „niewinna” uwaga wbija w serce dziecka kolejną drzazgę, oddzielając je od rodzica, którego wcześniej uwielbiało. Rodzic nie musi krzyczeć ani grozić – wystarczy szept, który powoli przekształca zaufanie dziecka w podejrzliwość.
Alienacja może mieć jeszcze bardziej podstępne oblicze. Dziecko zaczyna czuć niepokój i wahanie nawet gdy rodzic nie mówi nic wprost. Dziecko będzie cierpieć również wtedy, gdy rodzic czyni to subtelne gesty lub choćby mimikę. Każdy sposób pokazania niezadowolenia z relacji dziecka z drugim rodzicem będzie wbijał się jak cierń w serce dziecka. Wyobraźmy sobie, jak po powrocie od ojca, dziecko dostrzega w oczach matki lekką irytację, może grymas. Matka mówi: „Jedliście pizzę? Przecież wiesz, że chcę, żebyś jadł zdrowo”. Niby troska, a jednak brzmi to jak wyrzut. Dziecko zaczyna się zastanawiać – czy naprawdę zrobiło coś złego, spędzając czas z tatą? Czy jego radość z tego spotkania jest czymś, co powinno ukryć, jakby było czymś wstydliwym? W ten sposób poczucie winy staje się jego codziennym towarzyszem, rodząc lęk przed byciem sobą w relacjach z rodzicami.
Konflikt lojalności – rana w sercu i umyśle dziecka
Najbardziej bolesne formy alienacji to jednak te, które grają na najgłębszych emocjach dziecka. Wyobraźmy sobie sytuację, w której jedno z rodziców mówi: „Jak możesz chcieć jechać do taty, skoro wiesz, ile dla ciebie poświęcam?”. Dziecko staje wtedy przed dylematem, który przerasta jego możliwości. Jest zmuszone wybrać, choć przecież nikogo nie chciało zranić. Jak to możliwe, że dziecko musi stawać po stronie jednego z rodziców, odwracając się od drugiego, by nie sprawić mu bólu? To uczucie rozdzierającego konfliktu przesiąka je od środka, niszcząc jego naturalną zdolność do miłości i zaufania.
Innym przykładem może być sytuacja, w której dziecko wraca z zimowego spaceru z ojcem, a matka pyta z wyczuwalnym niezadowoleniem: “Naprawdę poszliście na spacer? Przecież jest tak zimno! Czy tata nie pomyślał, że możesz się przeziębić?” Choć nie jest to wprost wyrażona krytyka, dziecko może zacząć odczuwać, że mama nie aprobuje takich wspólnych aktywności z ojcem, co może prowadzić do ograniczania chęci na kolejne wyjścia.
Czasem alienacja przyjmuje postać delikatnych sugestii, że drugi rodzic „nie rozumie” potrzeb dziecka lub nie ma odpowiednich umiejętności wychowawczych. Przykładem może być komentarz w stylu: “Odwiedziłeś tatę i oglądaliście bajki do późna? Wiesz, ja zawsze pilnuję, żebyś był wyspany.” Takie uwagi mogą wytworzyć w dziecku przekonanie, że mama „bardziej dba” o jego potrzeby, a tata nie jest w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków.
Częstą formą alienacji jest również sytuacja, w której rodzic nie akceptuje cieszenia się dziecka z czasu spędzanego z drugim rodzicem. Wyobraźmy sobie, że dziecko ekscytująco opowiada matce o weekendzie spędzonym u taty, a matka odpowiada: “Tata ma więcej czasu na takie zabawy, ja mam na głowie cały dom i wasze potrzeby.” Dziecko może odebrać to jako sygnał, że jego radość ze spędzania czasu z tatą jest „zdradą” matki.
Alienacja rodzicielska przez wzbudzenie poczucia winy u dziecka
Alienujący rodzic nierzadko próbuje wzbudzić u dziecka poczucie winy za okazywanie sympatii drugiemu rodzicowi. Może to przybierać formę słów, jak np.: “Jak możesz chcieć jechać do taty, skoro mama cię tak bardzo kocha i wszystko dla ciebie robi”. Dziecko, pragnąc uniknąć konfliktu lub smutku jednego z rodziców, zaczyna rezygnować z kontaktu z drugim.
Alienacja niebezpośrednia może być bardziej niszcząca niż jawna krytyka, ponieważ dziecko często nie jest w stanie świadomie rozpoznać źródła swojego dyskomfortu. W subtelnych gestach, tonie głosu czy powtarzających się sugestiach, dziecko może podświadomie wyczuwać negatywne nastawienie wobec drugiego rodzica, co wpływa na jego emocje i poczucie bezpieczeństwa. W rezultacie, gdy podczas wysłuchania dziecka przez sąd w sprawie rodzinnej pada pytanie: „Czy mama mówi coś złego na temat taty?”, dziecko odpowiada przecząco, nie rozumiejąc, że jest pod wpływem niejawnej manipulacji. Taka forma alienacji emocjonalnej jest niezwykle trudna do wykazania przed sądem, co czyni ją jeszcze bardziej niebezpieczną – jej subtelność może powodować głębokie, długotrwałe rany, które dziecko ponosi, często nie zdając sobie sprawy z ich źródła.
Czasem alienacja przebiega tak cicho, że dziecko samo nie rozumie, dlaczego zaczyna niechętnie patrzeć na drugiego rodzica. Rodzic z jego życia wymazuje zdjęcia, prezenty, wspomnienia związane z drugim opiekunem. Odejmuje kawałek po kawałku wspólne chwile, jakby chciał usunąć go ze świata dziecka. W tym pustym miejscu pozostaje tylko lęk, niejasne przeczucie, że coś jest nie tak. Dziecko zaczyna się wycofywać, milknie. Zaczyna wierzyć, że jedyny świat, w którym jest bezpieczne, to ten wyznaczony przez jednego rodzica – ten drugi staje się kimś obcym, a przecież kiedyś był jego całym światem.
W skrajnych przypadkach alienacja rodzicielska może wywołać tak silne poczucie izolacji i wewnętrznego konfliktu, że dziecko zaczyna przeżywać głęboki ból psychiczny, którego nie umie inaczej wyrazić, co prowadzi do samookaleczania. Takie działania mogą być próbą fizycznego uwolnienia się od wewnętrznego napięcia lub wołaniem o pomoc, której dziecko nie potrafi wprost zasygnalizować. Niestety, samookaleczenia, będące formą autodestrukcji, niosą ogromne ryzyko, a ich skutki mogą pozostawić trwałe ślady, nie tylko na ciele, ale i na psychice młodej osoby.
Przyczyny alienacji rodzicielskiej
Obawy i chęć zagarniania dziecka często mają korzenie znacznie głębsze, niż może się wydawać. Rzeczywiście, ci rodzice kiedyś się kochali i postanowili wspólnie stworzyć rodzinę. Jednak rozstanie, szczególnie trudne i emocjonalnie bolesne, może sprawić, że pierwotna miłość zamienia się w gorycz, złość, a nawet potrzebę „odzyskania kontroli” nad sytuacją.
Jedną z głównych przyczyn takiego zachowania bywa wpływ osób trzecich – przyjaciół, rodziny, a czasem także nowych partnerów. Tacy „doradcy” niekiedy nieświadomie, a niekiedy celowo, podsycają obawy lub budują nieufność wobec drugiego rodzica. W trudnych emocjonalnie momentach wsparcie rodziny i przyjaciół jest potrzebne, ale ich rady mogą wprowadzać rodzica w spiralę negatywnych myśli, takich jak: „on cię zranił, teraz na pewno skrzywdzi twoje dziecko”. Wówczas pojawia się potrzeba „ochrony” dziecka, co staje się uzasadnieniem dla ograniczenia kontaktu z drugim rodzicem.
Innym powodem może być słaba samoocena rodzica, któremu wydaje się, że utrzymanie relacji dziecka z drugim opiekunem osłabi jego własną rolę. Taki rodzic może błędnie uważać, że jeśli dziecko ma dobry kontakt z obojgiem rodziców, to on sam stanie się mniej ważny. To potrzeba poczucia kontroli i strach przed byciem „mniej istotnym” w życiu dziecka powodują, że rodzic manipuluje jego lojalnością.
Do tego dochodzi jeszcze aspekt emocji, które mogą przekształcić się w pragnienie „wygranej”. Zdarza się, że alienacja jest formą zemsty – pragnieniem „ukarania” drugiego rodzica, który z jakiegoś powodu zawiódł lub zranił. W takiej sytuacji alienacja jest bardziej aktem rozgrywki niż troską o dobro dziecka, co oczywiście przynosi krzywdę i długofalowe skutki emocjonalne dla samego dziecka.
W końcu, problem leży także w braku dojrzałości emocjonalnej i umiejętności radzenia sobie z rozstaniem. Tego typu zachowania świadczą o słabej psychice rodzica, który nie potrafi oddzielić swoich osobistych emocji i konfliktów od dobra dziecka. Zamiast wspierać rozwój emocjonalny dziecka i budować stabilne więzi z obojgiem rodziców, taki rodzic koncentruje się na manipulowaniu dzieckiem, aby przysposobić je do własnych interesów.
Destrukcyjne skutki alienacji
Skutki alienacji rodzicielskiej to emocjonalna pustka, trudności w zaufaniu innym, a w końcu – roztrzaskana, na zawsze zmieniona psychika dziecka. Dziecko, które kiedyś miało zdolność do kochania obojga rodziców, zostaje nagle pozbawione tej miłości, która była jego naturalnym prawem. I nie potrafi już czuć, jak dawniej. Obawa, że jeśli przywiąże się do jednego rodzica, to zdradzi drugiego, rozbija je od środka.
Zjawisko alienacji rodzicielskiej nie dotyka wyłącznie relacji między dzieckiem a rodzicem, ale ma dalekosiężne konsekwencje, które wpływają na zdrowie psychiczne dziecka i jego przyszłe zdolności do budowania relacji. Dlatego tak ważne jest, by zidentyfikować i przeciwdziałać alienacji rodzicielskiej jak najwcześniej, aby zapobiec tragedii, jaką mogą być samookaleczenia oraz inne formy autodestrukcyjnego zachowania.
Alienacja rodzicielska może stanowić podstawę do ingerencji sądu we władzę rodzicielską. W sytuacjach, gdy jedno z rodziców uporczywie wpływa na dziecko, manipulując jego uczuciami i nastawiając je przeciwko drugiemu rodzicowi, sąd ma prawo wkroczyć i ocenić, czy takie działania zagrażają dobru dziecka.
W polskim prawie nadrzędnym celem postępowań rodzinnych jest ochrona dobra dziecka, co obejmuje jego prawo do kontaktu z obojgiem rodziców, jeśli oboje są w stanie zapewnić mu opiekę i wsparcie emocjonalne. Gdy jedno z rodziców świadomie wywołuje w dziecku niechęć lub strach wobec drugiego, prowadząc do trwałego odcięcia kontaktów, sąd może uznać, że działania te stanowią zagrożenie dla psychicznego rozwoju dziecka.
W takich przypadkach możliwe jest ograniczenie władzy rodzicielskiej tego rodzica, który dopuszcza się alienacji, a w skrajnych sytuacjach – nawet jej odebranie. Sąd może również nałożyć inne środki zaradcze, takie jak nadzór kuratora nad kontaktami dziecka z rodzicem lub terapia rodzinna, która pomoże odbudować relację z alienowanym rodzicem. Celem ingerencji sądu jest więc przywrócenie zdrowych, pełnych miłości więzi, które pozwolą dziecku na prawidłowy rozwój emocjonalny i zapewnią mu stabilność, jakiej potrzebuje do dorastania.
Jak walczyć z alienacją rodzicielską?
Przede wszystkim warto działać na rzecz edukacji rodziców, uświadamiając, jak ważne dla dziecka jest zachowanie relacji z obojgiem rodziców. Dobrym krokiem może być mediacja rodzinna, która pozwala zminimalizować konflikty i stworzyć bezpieczne środowisko dla dziecka. Skuteczne są również programy wsparcia psychologicznego dla rodziców oraz terapia rodzin. Wbrew pozorom, rodzic alienujący dziecko nie zawsze ma złe intencje. Często robi to nieświadomie lub z przekonaniem, że czyni dobrze. Zdarza się, że uważa, że tak należy, a nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo krzywdzi swoje dziecko. Alienacja rodzicielska często jest skutkiem zagubienia, potrzeb rewanżu, zaznaczenia moralnej przewagi lub wręcz autentycznej troski o dziecko. Często jest wynikiem niezrozumienia potrzeb dziecka, braku wyobraźni, kompetencji rodzicielskich. Bywają oczywiście sytuacje, gdy jest stosowana świadomie, z premedytacją, ale o tym napiszę kiedy indziej.
Alienacja rodzicielska jest niszcząca, ale nie jest nieodwracalna. Każdy rodzic, który zrozumie, jak ogromną krzywdę wyrządza dziecku, może przestać traktować je jak kartę przetargową i zamiast tego obdarzyć miłością, która będzie bezwarunkowa. Dzieci zasługują na miłość obojga rodziców – i nikt nie ma prawa im tego odbierać. W każdej sytuacji, kiedy zetkniecie się z alienacją rodzicielską warto skorzystać z pomocy prawnej kancelarii, w której pracują prawnicy specjalizujący się w prawie rodzinnym, ale i prowadzeniu negocjacji i mediacji. Ich dodatkowe przeszkolenie w zakresie psychologii oraz stosowne doświadczenie mogą okazać się bezcenne.
Czy istnieje jeden niezawodny sposób na walkę z alienacją rodzicielską? Nie. W każdej sytuacji należy jej przeciwdziałać w inny sposób. Trzeba uwzględnić wiek, dojrzałość oraz świadomość dziecka. Wziąć należy również pod uwagę poziom konfliktu między rodzicami, ich wiedzę i dojrzałość, a także istniejącą więź z dzieckiem lub dziećmi. W każdym razie jest to obszar do mediacji, gdyż ważne jest, by wypracować wspólnie porozumienie, które uwzględni słuszne interesy stron i przede wszystkim dobro dziecka. Rozwiązania “siłowe” najczęściej nie rozwiążą problemu alienacji rodzicielskiej.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


CO ROBIĆ, GDY DRUGA STRONA NIE CHCE ROZMAWIAĆ? CZĘŚĆ IV
W części III starałem się pokazać, że pewne zachowania mogą zachęcić drugą stronę do rozpoczęcia rozmów nawet, jeśli była temu niechętna. Napisałem też, że istotne jest zidentyfikowanie przyczyny takiej postawy. Jeśli będziemy wiedzieć, czemu dla drugiej strony negocjacje z nami są tak trudnym tematem, łatwiej będzie nam przekonać ją do zmiany podejścia. W części II pokazałem niektóre przyczyny braku gotowości do podjęcia rozmów. Opisałem w niej kilka z nich, ale nie napisałem nic o braku zaufania. O tym napiszę dzisiaj. Wg kolejności merytorycznej – powinna to więc być część IIa – i tak proszę ją potraktować. Dla porządku jedynie jeszcze wspomnę, że w części I przedstawiłem problem braku gotowości do podjęcia rozmów w ogóle oraz jego destrukcyjny wpływ na relację. Napisałem tam, że strona, której narzucane jest rozwiązanie, choćby nawet niezłe merytoryczne, będzie czuła się potraktowana protekcjonalnie, a szanse, że zaakceptuje je i będzie gotowa je przestrzegać, są niewielkie.
Zaufanie jest kluczowe
Zaufanie w naszej kulturze jest jednym z najważniejszych czynników określających jakość relacji. Jest wartością determinującą ich powstanie, przebieg i zakończenie. Zaufanie jest tym, na czym zależy nam najbardziej. Co ciekawe, w różnych kulturach, zaufanie ma różne pochodzenie. Są kultury oparte na zaufaniu relacyjnym, gdzie zaczynamy komuś ufać wskutek budowania relacji z nim i poznawania go. W innych kulturach zaufanie budowane jest wskutek wielokrotnego sprawdzania, jak druga strona wywiązuje się z przyjętych zobowiązań. Oczywiście, najczęściej mamy do czynienia z obecnością obu tych elementów, które występują w różnym nasileniu. Więcej na ten temat możecie przeczytać w świetnej książce Erin Meyer “Mapa kulturowa. Jak skutecznie radzić sobie z różnicami kulturowymi w biznesie.”.
Okazuje się, że to właśnie brak zaufania jest jednym z czynników, które wpływają na niechęć podjęcia negocjacji. Druga strona nie ufa nam i przez to nie jest gotowa do rozpoczęcia rozmów na temat, który dotyczy również jej. Efektem tego będzie broniła status quo, który może być daleki od optymalnego rozwiązania. Łatwo się domyśleć, że skutkiem takiej postawy będzie negatywne oddziaływanie na naszą sferę interesów, ale również na – o czym trzeba pamiętać – na jej sytuację. Strona staje się zależna od swojego negatywnego nastawienia, przez co oddziałuje na siebie, swojego partnera oraz na osoby trzecie.
Przyczyny braku zaufania
Przyczyn braku zaufania może być kilka. W tym miejscu przedstawię kilka z nich. Wybrałem je w oparciu o swoje doświadczenie, na które składają się sytuacje, w których znalazłem się sam lub te, o których czytałem lub słyszałem, ale które uznałem wartościowe. Moja lista z pewnością nie wyczerpuje wszystkich możliwości i nie jest to moim celem. Poprzez omówienie kilku przykładów chcę zilustrować istotę problemu.
Brak zaufania wobec obcych
Chyba najbardziej naturalnym przypadkiem braku zaufania jest sytuacja, w której kogoś nie znamy. Od razu zwracam uwagę, że brak znajomości sam w sobie nie wyklucza jakiegokolwiek zaufania. Jeśli w obcym mieście wsiadam do taksówki, zapewne nie znam kierowcy, ale ufam mu na tyle, by pozwolić mu zawieźć się do celu. Brak znajomości powinien być więc postrzegany, jako okoliczność, która nie wyklucza jakiejś interakcji, jednakże będzie wpływała na nasze sceptyczne podejście do innych, które jakiegoś zaufania jednak wymagają.
Czy będziemy chcieli zrobić z kierowcą inne interesy? Czy zwierzymy mu się z naszych problemów (paradoksalnie fakt, że go nie znamy i nigdy nie spotkamy może temu sprzyjać), ale czy kupimy od niego obcą walutę, którą wyjął z kieszeni? Oczywiście, od charakteru obu stron zależeć będzie, czy i jak zaufanie między nimi się nawiąże. Jednakże na samym początku jest ono dość ograniczone: ufamy mu na tyle, by wsiąść do taksówki, ale nie na tyle, by założyć z nim spółkę i prowadzić wspólnie biznes.
Brak zaufania wobec innych
Żyjemy i myślimy stadnie. Wskutek tego mamy tendencję do obdarzania zaufaniem tych, którzy reprezentują zbliżone do nas wartości. Co ciekawe, wywodzimy to często w sposób nielogiczny i podlegający skrajnym uproszczeniom. Jeśli zgubicie się w obcym mieście, dajmy na to w Kairze (powiedzieć o nim “dość tłoczny” to tak, jakby nie powiedzieć nic), będziecie może nieco zdenerwowani, a głośne zachowanie miejscowych, z których wielu będzie do Was krzyczeć (bez żadnych złych intencji), nie sprawi, że poczujecie się lepiej. Możecie zacząć się denerwować, czuć niepewnie w obcym miejscu, wśród zupełnie obcych ludzi. Część z Was może mieć problem z zaufaniem im.
Jeśli usłyszycie nagle język polski, to rodacy, których spotkaliście wydadzą się Wam godni zaufania, uczciwie i znacznie łatwiej im zaufacie, niż miejscowym. Czemu? Ponieważ zakładacie automatycznie, że mówienie tym samy językiem oznacza wyznawanie tych samych wartości. Poza tym czujecie z nimi pewną więź. Ponieważ macie o sobie dobre zdanie, to zakładacie, że ktoś mówiący po polsku będzie równie uczciwym i bezinteresownym człowiekiem, jak Wy. Fakt, że nie znaliście wcześnej tych rodaków nie będzie Wam przeszkadzał. Więź, o której pisałem, uwypukla się w okolicznościach kontrastu z innymi. Gdybyście tych samych ludzi spotkali na ulicy w Warszawie, nie bylibyście skłonni zaufać im w tym samym stopniu, albo w ogóle.
Brak zaufania wobec osób wyznających inne wartości
Wartości mają znaczenie. Są jednym z głównych czynników determinujących nasze wybory i postawy. W przeciwieństwie do twardych interesów, są jednak gorzej mierzalne. Wykorzystuje się je również często jako pretekst do realizacji tych interesów. Jednakże wobec osób wyznających inne wartości jesteśmy skłonni do przyjmowania postawy nieufnej, sceptycznej, obronnej.
To bardzo ciekawe, jak postrzegamy wyborców tej drugiej partii, której bardzo nie lubimy. Oni postrzegają nas podobnie. Jak ludzie Zachodu nie ufali komunistom (do których zaliczali Sowietów, ale również nas), jak my dzisiaj nie jesteśmy skłonni zaufać Rosjanom. Jak liberałowie nie ufają konserwatystom, konserwatyści socjalistom, socjaliści nie ufają ludowcom, a ludowcy liberałom. Ludzie wierzący nie ufają ateistom (jak można zaufać komuś, kto nie kieruje się żadnymi ideałami i w nic nie wierzy!), a ateiści nie ufają wierzącym (jak można zaufać komuś, kto nie myśli racjonalnie i wierzy w duchy?). I tak dalej. Wyznawanie innych wartości dla jednym będzie stanowiło okazję do fascynującej podróży intelektualnej lub emocjonalnej, ale dla wielu będzie przeszkodą, którą trzeba dopiero przezwyciężyć.
Różnica kompetencji
Bądźmy szczerzy – jeśli zakładamy, że ten drugi jest od nas o wiele mądrzejszy, skończył kursy negocjacji, ma większe doświadczenie zawodowe, sukcesy na koncie i doskonale zna temat, to możemy mieć problem z zaufaniem mu. Czemu? Ponieważ czujemy się niepewnie. Pamiętam, jak na początku aplikacji brałem udział w pewnych negocjacjach. Drugą stronę reprezentował bardzo doświadczony prawnik. Chociaż sprawa byłą dość prosta, a ja byłem do niej dobrze przygotowany, to czułem się bardzo niepewnie, a różnica kompetencji między nami – bardzo dużo różnica – sprawiała, że mu nie ufałem. W każdym słowie doszukiwałem się podstępu. W każdej jego propozycji widziałem próbę oszukania mnie lub zrobienia ze mnie durnia.
Oczywiście, on nie miał takich intencji. Jako doświadczony negocjator wiedział, że lepiej jest doprowadzić do zawarcia uczciwej umowy i budować szacunek i zaufanie na przyszłość. Dzisiaj ja również to wiem, ale wtedy nie wiedziałem. Sam spotykam się dzisiaj z tym, że druga strona podchodzi do mnie początkowo nieufnie. Moi negocjacyjni partnerzy mają czasem miny podobne do tej, jaką wówczas musiałem mieć ja. To widać. To normalne.
Różnica kompetencji może prowadzić do braku zaufania również w drugą stronę. Nisko oceniamy drugą stronę i zwyczajnie nie ufamy jej. Nie wierzymy, że będzie ona w stanie rzetelnie współpracować z nami w wypracowaniu porozumienia. Nie ufamy, że będzie zdolna do jego przestrzegania. Jak widać, różnica kompetencji – rzeczywista lub domniemana – działać może w obie strony.
Złe doświadczenia – nie ufamy tym, którzy nas oszukali
Niby oczywiste, a jednak nie do końca. Są bowiem sytuacje, że ufamy ludziom, którzy nas wykorzystują i oszukują całe życie. Przyczyn jest wiele, od skrajnej naiwności po odmianę syndromu sztokholmskiego. Kiedy indziej nie ufamy osobom, o których myślimy, że nas oszukały, chociaż one mogą tak tego nie odbierać. Dla nich była to uczciwa umowa, a my oceniamy ją zupełnie inaczej. Może to wynikać ze zmieniającej się różnicy w dostępnie do informacji, analiz, ze zmieniających się opinii, okoliczności, wpływu osób trzecich i tych życzliwych ludzi, którzy pytają Was rozbawieni, jak mogliście tyle dać za to mieszkanie? Faktycznie z czystymi oszustwami mamy do czynienia dość rzadko. Jesteśmy skłonni oceniać jako oszustów tych, którzy na umowie zyskali więcej, niż my. Zapominamy przy tym, że różne elementy układanki, jaką jest umowa, mają w istocie różną wartość wartość dla każdej ze stron. Dotychczasowe złe doświadczenia z drugą stroną są jednak jednym z fundamentów braku zaufania.
Sprzeczność interesów a brak zaufania
Wielu z nas nie ufa tym, z którymi mamy sprzeczne interesy. Ufają natomiast tym, z którymi mamy zbieżne interesy. Taka postawa na pierwszy rzut oka może wydawać się racjonalna. Problemem jest jednak to, że nie ma dwóch osób, które mają we wszystkim takie same interesy. Nawet najbliżsi sojusznicy, najbardziej kochający się małżonkowie i najwierniejsi przyjaciele mają strefy rozbieżnych interesów. Tak samo w drugą stronę. Nie ma dwóch wrogów, których interesy wykluczałyby się w ogóle. Co ciekawe, nawet jeśli wydaje się nam, że mamy konflikt 100% na jednej płaszczyźnie, może się okazać, że mamy wspólne interesy na innej. I tak toczy się życie. Kierując się wyłącznie sprzecznością interesów jako podstawą do nieufności, nie moglibyśmy zaufać nikomu. Różnica interesów niech będzie wyzwaniem, zachętą do osiągnięcia dobrego, optymalnego porozumienia mimo niej. Zawsze istnieje sprzeczność interesów albo też – jeśli wolimy – niepełna ich zgodność. Po to negocjujemy, żeby znaleźć rozwiązanie optymalne.
W kolejnym artykule przejdę do omówienia sposobów przełamania impasu w negocjacjach, w których dialog między stronami jest możliwy. Tekst ten ukaże się już niedługo.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


CO ROBIĆ, GDY DRUGA STRONA NIE CHCE ROZMAWIAĆ? CZĘŚĆ III
W poprzednim artykule przedstawiłem 5 powodów, dla których druga strona może odmawiać podjęcia negocjacji. Jak widzimy są one bardzo zróżnicowane. Ich wspólną cechą jest natomiast destruktywny wpływ na relację oraz tendencje eskalacyjne wynikające z rosnącej frustracji drugiej strony. W tej części postaram się przedstawić kilka sposobów na to, jak taki impas przełamać i uruchomić negocjacje. Może się okazać, że niechęć jednej z osób będzie tak silna, że w grę wejdą z początku wyłącznie komunikaty niewerbalne lub nawet pomoc pośredników.
Negocjacje. Jak połączyć kropki, czyli poszukiwania przyczyn impasu
Truizmem jest stwierdzenie, że każda sytuacja jest inna. Jednakże kluczowe będzie ustalenie przyczyn niechęci do podjęcia negocjacji u drugiej strony. Sprawa nie jest łatwa, gdyż jak już pisałem, takie osoby wysyłają często nieprawdziwe sygnały co do rzeczywistych przyczyn unikania rozmowy. Co więcej, zadania nie ułatwia również perspektywa. Gdy mamy do czynienia z kimś bardzo bliskim, jak dzieci z ojcem, trudno jest spojrzeć na sytuację chłodnym okiem. Czasami udaje się to dopiero po latach lub dekadach, natomiast wydaje się niemożliwe w trakcie samego konfliktu. Spojrzenie, które może być wystarczające wymaga dojrzałości, dystansu i czasu, a tych najczęściej brakuje między najbliższymi. Niestety, gdy próbujemy negocjować z kimś całkowicie obcym lub kogo znamy słabo, może się okazać, że mamy ten dystans, a nawet doświadczenie, ale brakuje nam informacji. Połączenie kropek może okazać się bardzo trudnym zadaniem.
Eliminacja przyczyn najmniej prawdopodobnych
Można spróbować jednak wykluczyć pewne przyczyny drogą eliminacji. Na przykład, jeśli nie jesteście śniadym i brodatym gentlemanem przetrzymującym amerykańskich zakładników w porwanym samolocie, możecie raczej wykluczyć jedną z przyczyn braku chęci do podjęcia negocjacji przez drugą stroną. Uzasadnienie strategii, że nie negocjujemy z […] – wiadomo kim, ale nie chcę tego słowa używać – opisałem w poprzednim artykule. Będzie tak samo, jeśli mamy do czynienia z relacją czysto biznesową. Możemy raczej założyć, że przyczyną milczenia nie są emocje, poczucie wstydu lub krzywdy, które tak często blokują podjęcie negocjacji w sporach rodzinnych. Czasem należy się jednak zastanowić, czy za sznurki po drugiej stronie nie pociąga osoba, której mocno kiedyś nadepnęliśmy na odcisk.
I tak też, jeśli rozwiązanie samo nie leży na stole, możemy spróbować myśleć, jak Mr Spock ze Star Treka. Mówił on, że jeśli spośród wszystkich możliwych rozwiązań wyeliminuje się te, które nie działają, to to, które pozostanie, choćby jakkolwiek nieprawdopodobne się wydawało, musi być prawdziwe. To rozumowanie czasem się sprawdza, ale musimy pamiętać, że nie znamy wszystkich faktów.
Pamiętajmy również, że przyczyna nie zawsze musi leżeć po drugiej stronie. Jej niechęć do negocjacji może wynikać z jej przekonania, że to my ich nie chcemy. Jeśli żadna ze stron nie wyjdzie z inicjatywą jako pierwsza, może się okazać, że impas nie zostanie przełamany. Jeśli żadna ze stron nie będzie chciała tego zrobić, żeby nie wyjść na tę “słabszą” i będzie czekać na pierwszy ruch drugiej, mogą spędzić tak resztę dnia albo życia. Dopóki nie spróbujemy, nie dowiemy się. Ale pamiętajmy, że okazanie gotowości do współpracy, otwartości na wysłuchanie argumentów i poznanie sposobu myślenia drugiej strony nie jest oznaką słabości. Jest przejawem otwartości, odwagi i dojrzałości. I nie zobowiązuje przecież do niczego, a tym bardziej do zaakceptowania tego, co usłyszycie. Wyrażając gotowość do słuchania możecie wyłącznie zyskać, bo dowiedziecie się wiele o drugiej stronie. Nawet jeśli będzie to wyłącznie informacja, czemu nie chce rozmawiać, będziecie znacznie bliżej rozwiązania.
Znaleźliśmy przyczynę. I co dalej?
Niestety, samo zidentyfikowanie przyczyny zachowania drugiej strony, która odmawia podjęcia negocjacji, nie stanowi gwarancji przełamania impasu. Ale jest pierwszym do tego krokiem. Spróbujmy więc wczuć się w sytuację drugiej strony. Czy jej stanowisko wynika z braku zaufania, czy z niechęci do zmian? Zrozumienie perspektywy drugiej strony i uznanie jej obaw pomaga zredukować napięcie oraz ułatwia przygotowanie przekonujących argumentów. Warto przy tym sięgnąć do teorii gier i konfliktów. Literatura im poświęcona opisuje sygnały wskazujące na gotowość do ustępstw lub sugerujące własną gotowość choćby do wysłuchania drugiej strony. Mogą one być odebrane jako zachęcające do podjęcia rozmów.
Jeśli druga strona odmawia podjęcia rozmów, może się okazać, że należy jej postawę interpretować dosłownie. Ona nie chce rozmawiać. Nie chce mówić. Nie chce prowadzić dialogu werbalnego. Prawie zawsze jednak jest gotowa na przyjmowanie komunikatów niewerbalnych. Więcej, ona nie może ich niezauważyć.
Negocjacje i komunikacja niewerbalna
Przez komunikację niewerbalną rozumiem tutaj nie tylko całe NLP, ale również fakty dokonane w obrębie pozazmysłowym. Doskonały tego przykład pokazany jest w film z Kevinem Costnerem “13 dni” o kryzysie kubańskim. W jednej ze scen jeden z doradców Kennedyego, chyba McNamara, wskazuje na wielką tablicę, na której są wyświetla obecne pozycje okrętów i samolotów, z których wiele może przenosić ładunki nuklearne. Widać na niej obiekty amerykańskie i radzieckie. Pyta wtedy obcych na sali wojskowych: Wiecie co to jest? Nie, to nie są okręty i samoloty. To jest język, za pomocą którego Prezydent Kennedy i Sekretarz Chruszczów rozmawiają ze sobą”. To jest rzecz jasna przykład skrajny.
Oczywiście, do prowadzenia rozmów za pomocą faktów dokonanych potrzeba jest po obu stronach osób, które będą w stanie te gesty dostrzec i poprawnie zinterpretować. Gestami przełamującymi niechęć mogą być drobne interakcje w mediach społecznościowych, wyrażenie o drugiej stronie dobrej opinii w rozmowie z osobą, która pewnie to przekaże, wycofanie pewnych akcji prawnych, zapłata części ceny, pomoc komuś, na kim osobie odmawiającej negocjacji zależy. Jeśli już dojdzie do kontaktu bezpośredniego, wejdzie w życie cała masa niewerbalnych gestów i zachowań, które pomogą przełamać impas. Czasem może to być uśmiech, kiedy indziej okazanie szacunku przez lekki ukłon. Ważne jest, by były to gesty szczere.
Odróżnijmy w tym momencie dwie sytuacje. Pierwszą: gdy nie dochodzi do spotkań między stronami w ogóle. Drugą: gdy dochodzi do spotkań bezpośrednich, a nawet rozmów, ale jedna ze stron nie chce negocjować na określony temat.
Przykłady zastosowania komunikacji niewerbalnej w przełamaniu impasu w negocjacjach, gdy nie ma bezpośredniego kontaktu między stronami
Wracamy więc do punktu wyjścia i pytamy, jak bez rozmowy zachęcić drugą stronę do nawiązania dialogu, rozpoczęcia negocjacji. Nawet, jeśli będą to to dopiero negocjacje o tym, jak mamy rozmawiać. Poniżej podaję kilka przykładów.
Negocjacje z porywaczami
Porwanie. Jednostronny gest dobrej woli może być punktem zwrotnym. W filmach jest często pokazywany przykład zwolnienia jednego z zakładników. Najczęściej będzie to dziecko, osoba chora lub starsza. Czy to wpływa negatywnie na pozycję porywaczy? Nie. Mają jeszcze wystarczająco dużo zakładników, by wywierać skuteczną presję na rząd. Co zyskują obie strony? Zakładnicy mają problem z głowy. Po co im w dość stresującej sytuacji na małej przestrzeni ktoś, kto wymaga więcej uwagi lub ciągle płacze? Po co im ktoś ciężko chory, kto może za chwilę umrzeć ze stresu, za co oni będą obwinieni?
Wypuszczając taką osobę pokazują drugiej stronie, ale i widowni (którą może być kilkaset milionów ludzi przed tv), że mają dobre intencje, nie chcą robić nikomu krzywdy, mają swoje cele polityczne, a do porwania posunęli się tylko dlatego, że nie są w stanie zrealizować ich w inny sposób. Od razu zyskują odrobinę sympatii, a przez to decyzja o ewentualnym szturmie staje się mniej popularna wśród publiki, a przez to mniej prawdopodobna.
Co zyskuje druga strona? Może się pochwalić, że bez jednego wystrzału doprowadziła do uwolnienia szczególnego zakładnika, który znosił porwanie najciężej. Zyskuje argumenty za tym, żeby jednak rozpocząć nieoficjalny dialog, tzn. łatwiej jest jej porzucić swoją oficjalną doktrynę nienegocjowania z przedstawicielami tej profesji. Może się okazać, że dzięki kolejnym drobnym gestom, jak dostawy jedzenia, picia, pomocy medycznej, doprowadzi do uwolnienia kolejnych osób, na tyle licznych, że pozycja przetargowa porywaczy spadnie. Mamy do czynienia z sytuacją win-win.
Negocjacje między wspólnikami
Spór korporacyjny. Dwóch skłóconych wspólników nie rozmawia ze sobą od dawna. Firma cierpi na ich sporze, ale żaden nie chce ustąpić. Ponieważ obaj posiadają po 50% udziałów, żaden z nich nie jest w stanie przeforsować żadnej decyzji. Przez jakiś czas spółka działa siłą rozpędu, ale widać już wyraźnie nawarstwiające się problemy. Obaj podejmowali próby rozmowy, ale za każdym razem adresat (którykolwiek by to akurat nie był) odmawiał rozmów, powołując się na mniej czy bardziej wydumane powody. Każdy z nich złożył do sądu pozwy i wnioski o zabezpieczenie, przez co sytuacja w firmie stała się jeszcze bardziej napięta. Nie tylko nie ma już zaufania między nimi. Obaj publicznie formułują wzajemne oskarżenia o działanie na szkodę spółki, brak zaangażowania, złą wolę i brak kompetencji. Atmosfera jest tak gęsta, że można ją kroić nożem.
Pewnego dnia jeden z nich widzi zamieszczony przez drugiego wpis na portalu społecznościowym, że pilnie potrzebna jest krew rzadkiej grupy dla jego syna, który miał w nocy wypadek samochodowy. Nie komentuje jej, nie lajkuje, nie podaje dalej. Zakłada buty, wychodzi z domu i jedzie prosto do szpitala. Ma tę samą grupę krwi. Ratuje chłopakowi życie. Czy to automatycznie załatwi ich problemu? Nie. Ale radykalnie zmieni nastawienie obu do rozmów. Ten gest rozwali niczym taran mur nieufności i niechęci. Nie wiadomo, czy i jak rozwiążą wszystkie kwestie sporne, ale z pewnością będą gotowi, by wysłuchać się wzajemnie z szacunkiem.
Negocjacje między małżonkami
Spór rodzinny. Te wszyscy znamy najlepiej. Nie chodzi tylko o rozwody. Konflikty między małżonkami, rodzicami, a dziećmi, lub między rodzeństwem są przecież czymś zupełnie naturalnym. Może się okazać, że trwają one długo. Często nawet dochodzi do tego stopnia, że małżonkowie przez jakiś czas ze sobą nie rozmawiają. Bardzo łatwo wtedy porozumiewać się gestami. One mają to do siebie, że nie mogą zostać niezauważone. Mogą nie wywołać od razu reakcji, ale będą dostrzeżone. Może to być kartka zostawiona na lodówce. Bukiet kwiatów lub posprzątany stos książek lub narzędzi, który drażnił drugą osobę.
Ponieważ w rodzinie mamy najczęściej wiele płaszczyzn współpracy, wspólnych zdań, interesów lub trosk, zawsze można wykonać gest dobrej woli na innej płaszczyźnie, niż ta objęta konfliktem. Chodzi o to, żeby taki gest był szczery i wyważony. Może nieść informację: “nie zgadzam się z Tobą w tej kwestii, ale: 1) zależy mi na Tobie; 2) możesz na mnie liczyć; 3) zakończmy to z godnością; 4) ustąpię; 5) jestem już zmęczony” i wiele innych jak choćby 6) nie ustąpię.
Wykorzystanie pośrednika
Zaangażowanie pośrednika. Czasem spór i niechęć do jakichkolwiek kontaktów jest tak silna, że strony nie są w stanie jej pokonać. Jednocześnie ich wspólne interesy są na tyle istotne, że odczuwają potrzebę załatwienia pilnych spraw. W takiej sytuacji idealnie może sprawdzić się pośrednik / mediator. Są przecież formy komunikacji, które nie wymagają bezpośrednich rozmów, których żadna ze stron nie chce. Przykładów jest mnóstwo. W czasie II Wojny Światowej miedzy Niemcami, a Sowietami pośredniczył szwedzki hrabia Bernadotte. Dzisiaj, jak się wydaje rolę pośrednika w rozmowach miedzy Zachodem, a Rosją odgrywa turecki prezydent Erdogan, a wkrótce może to być również indyjski premier Modi. Czy to sprawdza się w konfliktach codziennych? Oczywiście.
W kolejnym artykule przejdę do technik przełamania impasu w nieco prostszych sytuacjach, kiedy miedzy stronami toczy się jakiś dialog, ale jedna z nich odmawia podjęcia rozmów na dany temat.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:


CO ROBIĆ, GDY DRUGA STRONA NIE CHCE ROZMAWIAĆ? CZĘŚĆ II
Co robić, gdy druga strona nie chce rozmawiać i odmawia negocjacji? W poprzednim wpisie na ten temat (link poniżej) opisałem krótko konsekwencje odmowy negocjacji i narzucania swojego zdania drugiej osobie. Napisałem, że nie utożsamia się ona z rozwiązaniem, w wypracowaniu którego nie mogła brać udziału. Osoba taka odczuwa przykrość, żal, cierpi na tym jej poczucie własnej wartości i godności. Ewentualne korzyści płynące z narzuconego rozwiązania nie rekompensują w długim czasie tych kosztów. Porozumienie lub rozwiązanie narzucone w sposób, który odmawia drugiej stronie uznania jej za partnera źle wpłynie na relacje stron. W tym miejscu postaram się odpowiedzieć na pytanie, z czego wynika ta destrukcyjna postawa.
Dlaczego ktoś nie chce negocjować?
Negocjacje są optymalnym sposobem rozwiązywania problemów. Z czego wynika odmowa podjęcia negocjacji? Przyczyn braku gotowości do rozmów jest wiele. Każdy z nas z pewnością znalazł się w sytuacji, kiedy druga strona w ogóle nie zamierzała z nim dyskutować. Narzucała swoje zdanie, rozwiązanie, ogłaszała decyzję i uważała, że sprawa powinna być załatwiona. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być kilka, jednakże rzadko są one komunikowane wprost. Oznacza to, że najczęściej nie znamy żadnych, lub też prawdziwych przyczyn takiej postawy. Przyczyn może więc być wiele. Postaram się wymienić i omówić kilka z nich. Z niektórymi z nich zetknąłem się osobiście jako adwokat prowadzący negocjacji, o innych uczyłem się lub czytałem w fachowej literaturze.
Negocjacje, gdy mieszkasz z Ludwikiem XIV…?
Pierwszym z przykładów niech będzie cechujące kogoś poczucie władzy nad pewną zbiorowością, którą “władca” utożsamia z własną osobą. Ludwik XIV mawiał “Państwo to ja”. Tak samo wielu niezbyt mądrych mężczyzn określa się mianem “głowy rodziny”, przez co rozumie, że tę rodzinę utożsamia. W odczuciu takich osób, niepodważalność ich decyzji wynika wprost ze spójności rodziny. Harmonia i porządek rozumiany jako owoc domowej dyktatury to wartości święte. Włączenie kogoś do współdecydowania będzie równoznaczne z zaburzeniem tego porządku, a na końcu z upadkiem autorytetu takiej osoby. Nie trzeba dodawać, że tego scenariusza boi się najbardziej.
Wynika to nie tylko z konserwatywnych poglądów, ale często i strachu przed utratą pozycji. Jest przejawem postawy lękowej którą stara się zamaskować jej przeciwnością, przez którą rozumie nie odwagę i odpowiedzialność, ale niekwestionowaną władzę. Taka osoba nie będzie chciała, by jej dziecinauczyły się identyfikować problemy, budować alternatywna rozwiązania i analizować ich skutki. Nie zechce, by osoby takie czuły się współautorami rozwiązania i brały współodpowiedzialność za jego realizację. Boi się tak bardzo utraty pozycji, że woli wymusić złe rozwiązanie, niż dopuścić do precedensu, gdy ktoś bierze udział w podejmowaniu decyzji.
Nie negocjujemy z… wiadomo kim
Jako drugi weźmy przykład z wielkiej polityki, czyli istniejącą (teraz już głównie na filmach) postawę rządu USA, że nie negocjuje z pewną grupą zawodową, której nie chcę tu nazywać wprost, żeby nie narazić się algorytmom wyszukiwarki, ale każdy się domyśla, że chodzi o “bardzo złych ludzi”, którzy kogoś porywają i coś w zamian chcą. W takiej sytuacji, odmowa podjęcia negocjacji jest świadomą decyzją, przez którą rząd godzi się na śmierć zakładników, ale przesyła w ten sposób jedną bardzo mocną wiadomość do wszystkich innych potencjalnych i przyszłych przedstawicieli tej grupy zawodowej: “to wam się nie opłaca. Godzimy się na te straty, ale wy i tak nic nie osiągniecie i nie spełnimy żądań ani waszych, ani waszych potencjalnych następców. A wy i tak zginiecie.”
Trzeba przyznać, że w takiej sytuacji jest to postawa, która ma racjonalne przesłanki. Chodzi o to, by zminimalizować ryzyko podobnych sytuacji w przyszłości poprzez pokazanie, że są one bezcelowe. W końcu przedstawiciele tej profesji nie robią tego z nudów, tylko traktują użycie tej metody jako narzędzia do osiągnięcia określonych celów. Jeśli więc narzędzie jest nieskuteczne, to nie ma sensu z niego korzystać, gdyż ponosi się koszty (koszty przygotowania, rekrutacji, planowania, zakupu materiałów, spalenia siatek łączności i kontaktów), a na koniec ktoś nie chce z nami nawet rozmawiać. To musi być frustrujące, ale i zniechęcające do podejmowania podobnych prób przez innych.
Poza tym taka postawa rządu, który wyklucza z góry negocjacje, oznacza wg. teorii Schellinga publiczne zobowiązanie się do określonego działania. Oznacza to, że jeśli publicznie głoszę, że w takiej a takiej sytuacji zachowam się w określony sposób, to znacząco zwiększam po swojej stronie koszty ewentualnego złamania obietnicy. Skutkiem tego mój przeciwnik musiałby się znacznie bardziej postarać, by skłonić mnie do działania, przez które stracę twarz. Oznacza to z góry znacznie większy wysiłek dla tych “złych ludzi”, przez co ich przedsięwzięcie będzie znacznie trudniejsze, a przez to mniej opłacalne, w wyniku czego jest bardziej prawdopodobne, że w ogóle z niego zrezygnują.
Nie negocjuję, bo jestem moralnym zwycięzcą
Jako trzeci weźmy przypadek, w którym ktoś odmawia podjęcia negocjacji z nami z powodu silnego wzburzenia emocjonalnego. Widzę to często jako adwokat w konfliktach rodzinnych, rozwodach, sprawach dotyczących władzy rodzicielskiej, kontaktów z dziećmi i alimentów. W takich sytuacjach obserwujemy zranione uczucia, zdeptane poczucie własnej wartości, poczucie krzywdy i chęć rewanżu. Odmowa podjęcia negocjacji ma być karą samą w sobie, boleśniejszą od warunków końcowego porozumienia.
Jest to przeniesienie konfliktu z poziomu problemów na poziom interpersonalny z w czystej postaci. Osoba, która nie chce podjąć rozmów uważa, że w ten sposób okazuje swoją moralną wyższość, odgrywa się na drugiej stronie. Robi to w sposób odmawiający uznania drugiej osoby za partnera w trudnych rozmowach. Wyklucza negocjacje, gdyż w ten sposób chce pokazać, że czuje się skrzywdzona lub też bardzo drugą stroną. Chce uniknąć jakiejkolwiek współpracy, nawet w zakresie porozumienia co do spraw, które są im wspólne. Możemy sobie wyobrazić, że taka “alienacja” drugiej strony rodzi jej frustrację, a przez to sprzyja eskalacji sporu, gdyż osoba ta będzie podejmować coraz silniejsze środki, by w skłonić w ogóle “partnera” do rozmów.
Negocjacje, a gra na wyniszczenie
Czwartym przykładem będzie przypadek, w którym jedna ze skonfliktowanych stron wie, że obecny stan rzeczy jest dla niej korzystny. Upływ czasu będzie tylko pogłębiał istniejącą dysproporcję. Jest więc gotowa do walki na wyczerpanie, na zmęczenie przeciwnika. Może on próbować wszystkiego. Ale jak skończą mu się zasoby: pieniądze, siły, czas, pomysły, doradcy, to wróci z podkulonym ogonem i poprosi o łaskę. Jest to postawa racjonalna z punktu widzenia walki z wrogiem, ale kompletnie destrukcyjna dla budowy relacji. Osoba, która stosuje taką taktykę może komunikować: “mam większe zasoby finansowe, organizacyjne, informacyjne. Mam więcej czasu. Możesz robić wszystko, co chcesz, ale nie zaszkodzisz mi bardziej, niż sobie. Godzę się na to, że spełnisz swoje groźby, ja i tak nie ustąpię.”
Strona, która spotyka się z taką postawą ma tendencje do jej przetestowania, ale w miarę wyczerpywania się jej zasobów, słabe jej entuzjazm dla konkretnych działań. Jest to szczególnie widoczne, gdy warunki stawiane przez drugą stronę są ciągle takie same: przykre, ale możliwe do przyjęcia. Może to doprowadzić do złamania ducha i chęci współuczestniczenia w procesie decyzyjnym w zamian “za byt”. Należy zwrócić uwagę, że czasem prowadzi to do wstrzymania “gry” przez stronę dysponującą taką przewagą, gdyż jej celem jest właśnie pozostawanie w przewadze, a nie zawarcie porozumienia.
Negocjacje? Dziękuję, ale boję się zmian.
Jako piąty podam przykład, w którym osoba odmawiająca podjęcia rozmów boi się podjąć rozmowy. Czemu tak jest? Nie ma żadnych atutów, albo są one bardzo słabe. Wie, że rozmowy doprowadzą do zmiany status quo, w którym odnajduje się dobrze. Obecny stan zapewnia obsługę jej interesów w stopniu większym, niż odzwierciedlający realny układ sił, środków, zasług, pracy, nakładów. Innymi słowy, osoba taka nie chce podjąć rozmów, gdyż boi się, że każde nowe porozumienie będzie służyło jej gorzej, niż stan obecny. Wynajduje więc rozmaite przyczyny, dla których w ogóle nie chce rozmawiać. Odwołuje się najczęściej do rzekomych przyczyn istniejących obiektywnie, chociaż trudnych do zweryfikowania. Często będą to wartości, wola osób zmarłych, bliżej nieokreślone plany lub zobowiązania. Kiedy indziej, będzie unikać rozmów w ogóle.
W następnych odcinkach…
Na koniec można wskazać, że odmowa negocjacji może przynieść korzyści krótkoterminowe, jest szkodliwa w kontekście długoterminowych relacji. Nawiązując do teorii gier, można pokazać, że sytuacje, w których druga strona nie chce rozmawiać, często prowadzą do nieoptymalnych rezultatów (wynik „Pareto inefficient”) i eskalacji konfliktu. Ale o tym będę pisał dopiero później.
W kolejnym artykule zajmę się negocjacjami o negocjacje. Opowiem o tym, że odmowa grania w grę jest sama grą, tylko przeniesioną na inny poziom. Odmowa podjęcia rozmów sama jest komunikatem. Poruszę również problemy związane z próbami przekonania drugiej strony, by jednak z nami rozmawiała.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty: