![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/najlepszy-adwokat-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O TYM SIĘ NIE MÓWI – NEGOCJACJE NIEWERBALNE
Bardzo lubię film “13 dni” o kryzysie kubańskim. Przedstawia on percepcję tej sytuacji przez otoczenie prezydenta Kennedy’ego oraz przebieg negocjacji z sowietami. Najlepsze jest to, że te intensywne negocjacje odbywają się niemal bez słów. Owszem, dochodzi chyba do jednego spotkania z radzieckim dyplomatą i wymiany kilku depesz. Ale to tylko fragment rozmowy, która toczy się bez słów. Jak zatem strony negocjowały, skoro nie rozmawiały ze sobą? Nie mam tu bynajmniej na myśli komunikacji niewerbalnej polegającej na umiejętności przekazywania i odbierania sygnałów z postawy ciała, mimiki, ubioru czy nawet zapachu rozmówcy. Mam na myśli kształtowanie percepcji drugiej strony i osób trzecich poprzez metodę faktów dokonanych i operowanie w przestrzeni, która jest istotna dla negocjacji.
To język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczów ze sobą rozmawiają!
We wspomnianym wcześniej filmie 13 dni jest świetna scena, w której doradca prezydenta – chyba McNamara (ale mogę się mylić) odwiedza jakieś pomieszczenie (pewnie w Pentagonie), gdzie na ścianie wisi wielka tablica. Są na niej zaznaczone amerykańskie i radzieckie okręty nawodne, zidentyfikowane i namierzone okręty podwodne, bazy, zasięgi rakiet i samolotów, wreszcie – możliwe ich cele. Wiele z tych obiektów jest w ruchu. Wojskowi widzą to, co jest na tablicy i działają tak, jak ich wyszkolono: chcą zniszczyć zagrożenie. Prezydenta pyta ich w pewnym momencie: co widzicie na tej tablicy? Nikt nie jest w stanie udzielić jakiejś sensownej odpowiedzi – przecież to oczywiste, co tam jest! Doradca Prezydenta tłumaczy im: to nie są okręty, samoloty i rakiety! To jest język, którym prezydent Kennedy i sekretarz Chruszczow ze sobą rozmawiają.
Czy da się rozmawiać bez słów?
Zapytacie, co to za rozmowa, w której się nie mówi, nie pisze, nie wysyła maili, ani choćby emotikonek. Zacznijmy więc od tego, że komunikacja werbalna (którą rozumiem tutaj znacznie szerzej niż ustną – będę tu tym mianem określał komun akację za pomocą języka, a więc ustną, ale także pisaną – znów w dowolnej formie), jest tylko jedną z form komunikacji. Jest to forma świetna, ale wciąż nie jest doskonała. Miłośnicy listów mogą utyskiwać, że przecież kiedyś można było popisywać się sztuką kaligrafii, by na pięknej papeterii napisać setki słów, by odbiorca miał szansę się domyślić, że chcemy mu zakomunikować, że jesteśmy wkurzeni. Dzisiaj wystarczy wysłać emotikonkę i wszystko jasne. Upadek? Nie, jest to ciekawa cecha, która wbrew wszystkim miłośnikom sztuki epistolarnej czyni, ale nikt nie jest w stanie jej zaprzeczyć, że te proste rysunki często lepiej oddają nasze emocje lub postawy, niż 100 słów.
Kształtowanie rzeczywistości jako sposób prowadzenia negocjacji
Ale przecież Kennedy i Chruszczow nie wysyłali sobie emotikonek. Oni korzystali z innej jeszcze formy komunikacji. Dla jednych będzie ona bardziej prymitywna, a dla innych bardziej wysublimowana od komunikacji werbalnej. Oni komunikowali się poprzez stawianie żądań (których nie należało odczytywać wprost), ale i przede wszystkim poprzez kształtowanie rzeczywistości. Czym jest to kształtowanie rzeczywistości?
Rozumiem je jako działania realne w każdej możliwej sferze, które zmieniają 1) dotychczasowy układ sił; 2) percepcję szans i zagrożeń; 3) oczekiwania stron. Wpływ na te sfery stanowi język, którym rozmawiają ze sobą nie tylko mocarstwa nuklearne, ale i dzieci z rodzicami, zakochani i wspólnicy. Ale niczym bohaterowie Moliera, nie wiedzą, że mówią prozą.
Negocjacje mają rozwiązać problem
Nikt nie powiedział, że negocjacje muszą polegać na tradycyjnej rozmowie. Są one z pewnością procesem, w który zaangażowane są co najmniej dwie strony, a który ma je skłonić do wyrażenia zgody na nowe ukształtowanie reguł między nimi. Potrzeba tej zmiany reguł wynika 1) ze zmiany w otaczającej je rzeczywistości, która sprawia, że dotychczasowe reguły nie są już adekwatne; 2) zmiany postrzegania relacji dotychczasowych reguł i rzeczywistości, którą kształtują i w której obowiązują; 3) zmiany oceny tych reguł – uznajemy, że nie są one uczciwe (i nigdy nie były!).
Ta rzeczywistość może odnosić się do przestrzeni, zasobów, danych, wartości, opinii, emocji i innych domen. Najczęściej jest ich kilka i są ze sobą powiązane. Jeśli po jednej ze stron zachodzi proces, w wyniku którego czuje ona potrzebę zmiany, przez pewien czas będzie ona żyła samotnie z tym poczuciem. Do czasu, aż zamanifestuje ona drugiej stronie, że potrzebuje zmiany. Druga strona może w takiej sytuacji: 1) wyrazić zgodę; 2) odmówić rozmów; 3) zacząć rozmowy o zasadach rządzących rozmowami – poziom meta (kwestie procedur i wartości); 4) odmówić zgody oraz 5) przystąpić do działania. Punkt 5 jest o tyle specyficzny, że może wystąpić samodzielnie, ale również przy okazji każdego z wcześniejszych zachowań.
Zgoda i działanie
Jak to? Jak możemy działać (pkt 5), gdy wyrażamy zgodę na żądanie drugiej strony? Może to być działanie, które potwierdza naszą gotowość i przyjazne nastawienie (wzmacnia nasz przekaz) albo mówi naszemu partnerowi: ok, na to się godzimy, ale nawet nie próbuj żądać więcej, bo tu jest nasza czerwona linia. Na tym to polega, że nie mówi, że to czerwona linia, a kształtujemy “przestrzeń” wokół tak, żeby to było widoczne dla naszego partnera. Przykład? Proszę bardzo.
Rozwiedzeni rodzice negocjują sposób spędzania czasu z dzieckiem w czasie najbliższych świąt. Jedno z nich mówi, że bardzo mu zależy na tym, żeby pojechać z synkiem jeszcze do swoich kuzynów i czy w takim razie może przywieźć go jutro rano zamiast dzisiaj wieczorem. Drugi rodzic godzi się na to, ale nie chce, żeby rano przesunęło się na popołudnie. Co robi? Kupuje bilety do kina na jutro na godz. 11 na film, na który dziecko bardzo chciało z nim pójść i odpisuje: “Dobrze, przyjedźcie prosto do kina na 10.30″ i wysyła zdjęcia biletów”. Jaki to jest komunikat? Godzę się na Twoją prośbę, ale nie próbuj grać o więcej. Właśnie podniosłem stawkę i jeśli się spóźnisz, możesz być pewien awantury (słusznej!).
Odmówienie rozmów i działanie
Działanie doskonale wzmacnia (lub też jeśli tego chcemy – osłabia) stanowisko zwerbalizowane. Milczenie – wbrew pozorom – też jest stanowiskiem. To samo dotyczy jasnego komunikatu, że żadnych rozmów nie będzie. Nie będę z Tobą rozmawiał, bo: 1) nie ufam Ci; 2) boje się Ciebie; 3) nie chcę stwarzać precedensu; 4) czuję się dotknięty Twoim poprzednim zachowaniem; 5) pokazuję w ten sposób wyższość i przywiązanie do obecnych reguł. Pisałem o każdej z tych postaw w tekście, do którego link jest pod artykułem. Pisałem też w kolejnych jego częściach o tym, jak przełamywać niechęć do rozmów.
Bez względu na to, jaka jest przyczyny odmówienia rozmów, to działanie w sferze realnej może ten przekaz pięknie wzmocnić lub też – przeciwnie – osłabić. A wszystko zależy pod tego, jakie są nasze intencje. Może nam zależeć na tym, żeby pokazać drugiej stronie, że będziemy włączyć do końca. Przysłowiowe zabicie posłańca jest tego najlepszym przykładem. Jeśli dodamy do tego spalenie mostów za nami (a więc nie tylko obraźliwy gest wobec drugiej strony, ale wyłączenie sobie możliwości uniknięcia walki – ucieczki) są bardzo wyraźnym gestem, że będziemy walczyć do samego końca. Jak to się może skończyć? Druga strona musi się liczyć z bardzo poważnymi stratami. Wie, że to nie będzie łatwe. Wie, że pewnie wygra, ale czy będzie co zbierać? Paradoksalnie może zrezygnować i odpuścić.
Jednakże w innej sytuacji strona odmawiająca rozmów może wykonać odwrotny gest – przyjazny – który pokaże stronie inicjującej, że w tym momencie nie ma przestrzeni do rozmów (jakże ważne jest tu odgadniecie przyczyny takie stanu rzeczy!) ale nie wykluczamy tego, jak tylko sytuacja się zmieni. W sprawie dotyczącej zwiększenia alimentów ojciec może nie chcieć rozmawiać z matką swojego dziecka na ten temat. Dlaczego? Może czuć się upokorzony swoją sytuacją, może być mu wstyd, że mało zarabia, może być na nią zły za wiele różnych spraw. Przyczyn braku gotowości do rozmów na ten temat może być wiele i naprawdę nie każda musi wynikać z jego złej woli. Co robi? Żądanie wystosowane przez nią wyrywa go z impasu, w którym znalazł się po utracie pracy. Jest bodźcem do tego, by dokonać zmian we własnym życiu. Zaczyna udzielać się na grupach w mediach społecznościowych, odzywa się do znajomych, w tym wspólnych z pytaniem, czy ktoś nie potrzebuje zatrudnić na stałe pracownika z jego doświadczeniem. Wiadomość o tym dociera do jego byłej partnerki, matki ich dziecka. Będzie to przekaz mocniejszy, niż tysiąc słów. Bardzo pozytywny. W 9 przypadkach na 10, będzie mu ona kibicować i poczeka, zanim złoży pozew do sądu. Tak długo, jak będzie widziała, że jego wysiłki są realne, silne i szczere, nie podejmie działań ofensywnych.
Ustalmy najpierw pewne zasady, czyli działanie w czasie rozmów o rozmowach
Nie! Wbrew temu, co nie którym z Czytelników się teraz wydaje, rozmowy o rozmowach nie są zwodzeniem drugiej strony, nie są odwlekaniem, nie są uciekaniem od problemu (co do zasady oczywiście). Są one kwestią fundamentalną wszelkich negocjacji. Czasami nie są one potrzebne, jeśli rozmowy są prowadzone w ramach pewnego formatu, w którym reguły zostały ustalone już wcześniej. W przeciwnym razie, bardzo istotne będzie ustalenie reguł, na jakich będziemy rozmawiać. Te kwestie proceduralne są elementem równie istotnym, jak samo porozumienie. A czasem nawet ważniejszym. Nie czas i miejsce, żeby się nad tym rozwodzić, ale czasami gorsze porozumienie wypracowane w atmosferze szacunku, bezpieczeństwa i otwartości na perspektywę drugiej strony, będzie lepiej odebrane, zaakceptowane i przestrzegane, niż warunki obiektywnie lepsze, ale narzucone w sposób protekcjonalny i bez potraktowania drugiej strony uczciwie i po partnersku, w sposób uznający jej podmiotowość.
Myślę, że wyobrażacie sobie już, jak istotne mogą być w tej sytuacji równoległe działania w przestrzeni realnej. Rozmawiamy o tym, jak będziemy rozmawiać. W tym czasie ja mogę np.: 1) wstrzymać egzekucję; 2) zaskarżyć uchwałę; 3) złożyć pozew; 4) uwolnić zakładnika; 5) zawieźć dziecko do Twoich rodziców, z którymi dawno się nie widziało; 6) skasować złośliwy post w social mediach itd. Każdy z tych gestów będzie pokazywał moje nastawienie, sprawi, że druga strona powinna się do niego odnieść, może dać mi alternatywę dla porozumienia. Możliwości jest mnóstwo, ode mnie będzie zależało, co chcę osiągnąć, ale także, czy będę w stanie odpowiednio dobrać środek do celu. Jest to kluczowy element w każdej sytuacji negocjacji niewerbalnych – czy druga strona odczyta mój gest w sposób, w jaki ja chcę, żeby ona go zrozumiała i czy to skłoni ją do zachowania, którego chcę.
Odmawiam zgodnym, ale działam
To, że ktoś odrzuca naszą pierwszą ofertę, nie powinno nas dziwić, zniechęcać ani obrażać. Ważne jest bardzo, jak to robi, oraz – jeszcze ważniejsze – co robi w tym czasie realnie. Jeśli jedna ze stron na wojnie proponuje wstrzymanie ognia, a druga nie wyraża na to zgody, ale… wstrzymuje ogień (przyczyn może być mnóstwo: ewakuacja ludności cywilnej, pomoc rannym żołnierzom obu stron, wspólnie obchodzone święto itd.,), będzie to gest silniejszy od słów. Czemu tak się zdarzyło? Być może oficer dowodzący na danym odcinku nie miał zgody swoich przełożonych lub polityków na formalne zawieszenie broni z przyczyn politycznych, ale dowódcy odcinków po obu stronach chcą dogadać się w sposób nieformalny. Nie wierzycie? Na froncie zachodnim w czasie I Wojny Światowej tysiące żołnierzy niemieckich z jednej strony i francuskich z drugiej wyszło z okopów w Boże Narodzenie. Spotkali się w połowie drogi między swoimi liniami, wspólnie śpiewali kolędy, wymieniali się i obdarowywali, czym mogli. Nie było na to formalnej zgody z żadnej ze stron, a wyżsi oficerowie, jak się o tym dowiedzieli, byli wściekli i kazali natychmiast tę “haniebną fraternizację z wrogiem” przerwać. Nie zmienia to faktu, że chociaż miejscowi dowódcy formalnie nie wyrazili zgody na chwilowy choćby rozejm, to faktycznie się do niego przyczynili i wprowadzili w życie.
Działanie jako forma negocjacji
Wróćmy do specyficznych rozmów Kennedyego z Chruszczowem. Panowie prawdopodobnie niewiele rozmawiali bezpośrednio, jeśli w ogóle. Znacznie ważniejsze od jakichkolwiek słów były faktyczne działania. Obserwujemy to w wielkiej polityce, ale co najciekawsze – również w życiu codziennym – w sporach między małżonkami, między wspólnikami, w firmach rodzinnych, zakładach pracy itd. Wszędzie. Możecie zapytać, jak to możliwe? Otóż instynktownie jest to dla nas chyba pierwszy wybór. Negocjacji metodą faktów dokonanych lub gestów uczyliśmy się przez dziesiątki tysięcy lat, na długo zanim powstał język. Jakakolwiek kooperacja – która pojawiła się na długo przed komunikacją językową – byłaby niemożliwa bez umiejętności porozumiewania się i negocjowania. Przecież nie ma wątpliwości, że więzy społeczne ciągle trzeszczą do pewnego stopnia, a ich tworzenie i utrzymanie wymaga kooperacji, ta zaś to nic więcej, jak ciągłe i ciągłe negocjacje.
Macie dzieci? Obserwujcie je. Obserwujcie je, jak one instynktownie używają metody faktów dokonanych. Po co mam pytać mamę, czy mogę zjeść cukierka. Oceniam szansę uzyskania jej zgody na 7%. Co mam do wyboru? Prosić ją 15 razy (wydatek energetyczny wynikający z płaczu po mojej stronie, strata czasu, mama zdenerwowana na mnie i obrażona przez 2 godziny. Szanse dostania następnego cukierka spadają o 20% przez 6 godzin – nie opłaca się!) Co zrobię – a jestem w końcu sprytnym niemowlakiem? Zjem cukierka, jak mama nie widzi. Szanse, że się połapie – 30%, zwróci mi uwagę i będzie się dąsać przez pół minuty, ale potem w rozmowie z tatą mnie pochwali i powie, jaki jestem pomysłowy – myśli, że tego nie słyszę albo nie rozumiem. To jest klasyczny przykład działania i negocjowania metodą faktów dokonanych.
Myślicie, że to głupi przykład? Uważacie, że z tego wyrośliście? Być może Wy to już zatraciliście, ale Wasze żony, wspólnicy, pracownicy, przyjaciele, konkurenci, sąsiedzi i politycy, którzy Wami żądzą – z pewnością nie. Jak ocenić wojnę Rosji z Ukrainą w końcówce 3 roku jej trwania. Oficjalne rozmowy nie są prowadzone. Warunki wypuszczane do przestrzeni publicznej przez każdą ze stron są nie do zaakceptowania przez drugą stronę. Każda ze stron przyjęła nawet akty prawne (a Rosja nawet na gruncie swojej konstytucji), które uniemożliwiają formalnie albo samo podjęcie rozmów (obie strony) albo podjęcie rozmów z obecnym przywództwem drugiej strony (obie strony) albo zaakceptowaniem podstawowych żądań terytorialnych drugiej strony (Rosja). Czym są takie akty prawne? To są własnie komunikaty w przestrzeni prawnej, które mają pokazać drugiej stornie naszą determinację. Nie tylko mówimy, że czegoś nie zrobimy, ale nawet przyjmujemy sami prawo, które nam to uniemożliwia.
A czym są trwające ciągle walki w Donbasie, gdzie mieleni są tysiącami żołnierze obu stron. Wojna jest idealnym przykładem prowadzenia negocjacji bez słów. To są negocjacje rzeczowe, siłowe, z użyciem przemocy oraz niszczące zasoby demograficzne, ekonomiczne i moralne drugiej strony. Czemu to się robi? Żeby przekonać ją (i jej sojuszników), że lepiej teraz przyjąć nasze żądania, bo potem będzie tylko gorzej. W ten sposób wpływa się na percepcję drugiej strony i jej kierownictwa politycznego.
Czy to jest proste? Nie. Najlepiej pokazują to przykłady prowadzenia wojny powietrznej – nalotów strategicznych i – nazywajmy rzecz po imieniu – terrorystycznych prowadzonych przez strategiczne lotnictwo aliantów w czasie II wojny światowej przeciwko Niemcom i Japonii. Były to wielkie fale nalotów, które zniszczyły większość niemieckich i japońskich miast (w Japonii trwa to znacznie króciej, niż w III Rzeszy, więc i zniszczenia były jednak mniejsze, poza Tokio, Hiroszimią i Nagasaki oczywiście). Co było ich celem? Przecież nie zniszczenie samo w sobie. Było to działanie nakierowane na osiągniecie celów politycznych i skłonienie drugiej strony kapitulacji albo chociaż do rozpoczęcia rozmów ze słabszej strony wskutek czegoś, czego aliantom nie udało się osiągnąć – wzrostu społecznego niezadowolenia z powodu wojny w tych społeczeństwach, które nie chcąc dłużej doświadczać nalotów, miały obrócić się przeciwko swoim przywódcom i wymusić na nich ustępstwa polityczne. Tak się jednak – ku zdziwieniu i narastającej frustracji aliantów nie stało. Jak widać, negocjacje siłowe – przez fakty dokonane, ale przez projekcję zagrożeń, są znacznie skuteczniejsze, niż spełnianie tych gróźb i faktyczne szkodzenie drugiej stronie, która się wtedy może usztywnić i odnaleźć w sobie pokłady energii i wytrzymałości, o których wcześniej nawet nie myślała.
Jak to się ma do mojej pracy?
Tego nie uczą na studiach, ani na aplikacji. A jednak ma to fundamentalne znaczenie w prowadzeniu negocjacji, czy szerzej – zarządzania sporem. Proces sądowy albo szerzej – wykorzystanie jakiejkolwiek procedury prawnej – nie jest celem samym w sobie. Nie jest też całą przestrzenią, w której toczy się konflikt. Wszystkie narzędzia prawne, jakie istnieją, a także wszelkie ruchy poza tymi procedurami (nieważna jest ich kwalifikacja prawna) są właśnie działaniami w rzeczywistości – tymi działaniami faktycznymi, które przekaz wzmacniają lub nadają mu inne znaczenie. Często służą również osiągnięciu innych celów, niż te, którym są pierwotnie i nominalnie dedykowane. Proces sądowy nie jest całym sporem. On jest jedną z płaszczyzn, na których konflikt jest prowadzony. Często nie jest płaszczyzną decydującą, ani najważniejszą. Jest tym elementem przestrzeni, na którym prowadzi się dialog.
W tej logice, którą wyznaję, złożenie pozwu nie jest strzałem w głowę drugiej strony, ale przeniesieniem sporu na nową płaszczyznę, którego celem jest albo pokazanie determinacji, albo zmuszenie drugiej strony do ustosunkowania się do naszych twierdzeń, albo przerwanie biegu przedawnienia, albo wreszcie, podbicie stawki. Tak trzeba czytać użycie procedur sądowych. Ale również wszystkie inne działania faktyczne. Często słowa są niesłyszane albo nie mogą przejść przez gardło. Często działanie z pozoru agresywne, jest wołaniem o pomoc albo próbą wykrzyczenia: zależy mi na Tobie, ale czuje się skrzywdzony i chcę coś z tym zrobić.
Zależy mi bardzo, byśmy w Polsce nauczyli się czytać kontekst zdarzeń i wypowiedzi, byśmy w końcu uczyli się rozmawiać i czytać komunikaty również tam, gdzie nie są nam podane pod nos i napisane wielką czcionką wprost. Bardzo bym chciał, żebyśmy nauczyli się rozwiązywać nasze problemy poprzez analizę rzeczywistości i realną ocenę szans i racji, a nie przez odwoływanie się do sądów lu zewnętrznych autorytetów, które wysiłek taki podejmą za nas. Jeśli sami podejmiemy wysiłek, by załatwiać nasze sprawy konstruktywnie, z pewnością wszyscy na tym zyskamy!
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/dobry-mediator-lodz-1-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE, CZYLI JAK POKOCHAŁEM MEDIACJĘ?
Gdy pierwszy raz usłyszałem o mediacji, byłem do niej nastawiony negatywnie. Pomyślałem sobie, że to jakieś dziwne rozwiązanie, które nie opiera się na poszukiwaniu racji, ani na znajomości prawa, a w dodatku sprawi, że prawnicy będą mieli mniej zleceń prowadzenia spraw w sądach, a więc na koniec dnia – że będzie to oznaczało spadek jakości rozwiązywania sporów, a także spadek zarobków prawników. Bądźmy szczerzy – jako młody adwokat szukałem raczej rozwiązań zmierzających w przeciwnym kierunku… Jednakże w takiej ocenie mediacji bardzo się myliłem. By zrozumieć zalety mediacji, musiałem wpierw zdać sobie sprawę, do czego służą sądy? A od tego powinny się zaczynać studia prawnicze.
Czym w ogóle jest mediacja?
Mediacja to sposób rozwiązywania sporów przy udziale bezstronnego mediatora. Mediator jest neutralny, nie ma osobistego interesu w forsowaniu żadnego rozwiązania, ani w narzucaniu własnego zdania. Mediator nie wydaje żadnego wyroku, a jedynie dba o przestrzeganie zasad komunikacji przez strony. Udział w mediacji jest całkowicie dobrowolny. Nikt nie może być do niej zmuszony. A po wyrażeniu zgody i tak w każdej chwili można z niej się wycofać. Podobnie, jak w Vegas – co było na mediacji, pozostaje na mediacji, a więc strony mogą sobie powiedzieć wszystko, ale pozostaje to poufne i nic, co powiedzą nie może być użyte przeciwko nim. Celem mediacji jest umożliwienie stronom aktywnego poszukiwania rozwiązania ich wspólnego problemu. W mediacji nie ma wygranych, ani przegranych: strony mogą dojść do porozumienia, lub do niego dojść, ale sukces osiągają wspólnie lub też wspólnie ponoszą porażkę, którą jest brak porozumienia.
W trakcie mediacji strony być może pierwszy raz będą mogły w bezpiecznych warunkach, w atmosferze szacunku i poufności opowiedzieć swoją historię i punkt widzenia. Być może nigdy wcześniej nie miały takiej możliwości, nie dostały takiej szansy. Takiej szansy nie dostaną też w sądzie, który nie jest zainteresowany całym ich konfliktem, a jedynie tym jego fragmentem, który został opisany w pozwie lub wniosku. Poza tym, sądy są zawalone tysiącami spraw, cierpią na braki kadrowe i lokalowe i przez to zwyczajnie nie mają możliwości, by każdemu zapewnić tyle czasu, ile kto go potrzebuje. W mediacji ten czas jest.
Do czego służą sądy? Porównanie z mediacją
Banalne pytanie! Przecież każdy to wie! Jeśli jednak się nad tym zastanowimy, zrozumiemy (lub nie), że sądy nie są od wymierzania sprawiedliwości (nazwa Wymiar Sprawiedliwości wprowadza w błąd). Nie mają ze sprawiedliwością wiele wspólnego. Sądy wydają miliony wyroków i postanowień rocznie, w których nie wymierzają sprawiedliwości, a stosują prawo. Możecie powiedzieć, że to jest to samo. Nie, to nie jest to samo. Idea sprawiedliwości jest mityczna i można ją rozumieć na wiele sposobów. To co dla mnie jest sprawiedliwe, może nie być sprawiedliwe dla Was.
Sądy natomiast stosują prawo, czyli konkretne sprawy rozstrzygają według ogólnych reguł. To tak, jakbyście mieli rozwiązywać dziesiątki zadań matematycznych. Umiecie dodawać i odejmować, mnożyć i dzielić, wiec macie tu 100 zadań i proszę je rozwiązać do jutra! Po co to robią? Po co sądy funkcjonują? Żebyśmy się wszyscy nie pozabijali. Gdyby ich nie było, każdy szukałby ochrony i sprawiedliwości z siekierą w ręku na chodniku. Świat bez prawa i aparatu jego stosowania oraz egzekwowania to świat anarchii i wojny każdego z każdym – dosłownie. Dzięki temu, że istnieje prawo i system jego stosowania (przy wszystkich swoich absurdach i ułomnościach) daje nam szansę spokojnego życia.
Sądy rozstrzygają spory
Jest jednak ogromna różnica, o której niewiele się mówi – między tym co robią sądy – rozstrzyganiem sporów, a ich rozwiązywaniem. Powtórzę raz jeszcze: sądy są od rozstrzygania sporów, a nie od ich rozwiązywania. Różnica jest kolosalna. Zapytacie, na czym ta różnica polega?
Co czuje wygrany?
Rozstrzygniecie jest arbitralne: ktoś ważniejszy od Was – na podstawie różnych dziwnych, niezbyt logicznych i niezrozumiałych zasad – mocą swojego autorytetu w podniosłej atmosferze oznajmia: Rację ma Kowalski! Wtedy Kowalski się cieszy! Nie do końca rozumie, dlaczego to on ma rację, ale się cieszy, że wygrał! Patrzy na drugą stronę sali na tego… Nowaka. Na twarzy Kowalskiego rysuje się triumf, szczęście! Przypomnijcie sobie Gerarda Depardieu grającego Kolumba. I ta podniosła muzyka Vangelisa, gdy dopływa do Ameryki! Nie tylko uzyskał potwierdzenie argumentów, które przedstawiał wynajęty przez niego prawnik (których Kowalski, ani często również jego prawnik nie rozumiał do końca), ale uzyskał triumf nad swoim wrogiem, którego pokonał. Nowak został pokonany. Niech żyje Sąd! Niech żyje Sędzia!
Co czuje przegrany?
A Nowak? A Nowak niech zdycha… Nowak czuje się rozdarty: nie wie, czy to pomyłka?! Czy niekompetentny okazał się prawnik, którego wynajął Nowak, czy też może głupi jest sędzia? A może przekupiony? W najlepszym razie to wina świadków, którzy kłamali, albo biegłych, którzy się wymądrzali, albo tego czy innego rządu lub ministra, który wprowadził takie głupie przepisy. Nowak czuje się oszukany lub w najlepszym razie niezrozumiany. Odczuwa frustracje, zawód i przygnębienie. Często nie rozumie, dlaczego przegrał. To co łączy nie strony, to myślenie w kategoriach wygrany / przegrany i niezrozumienie, dlaczego wyrok jest taki, a nie inny. Nowak czuje się pokrzywdzony. Stracił zaufanie do sądu, do prawników, do państwa, do prawa. Traci zaufanie do ludzi. A Kowalskiego nie chce widzieć na oczy. Nie jest gotowy na podanie mu ręki i zaakceptowanie porażki. Będzie szukał rewanżu: w sądzie lub poza nim. Przez rewanż poza sądem rozumiem znacznie więcej, niż zastrzelenie Kowalskiego, jak na starych filmach… Mam na myśli obmawianie go, godziny rozmów z przyjaciółmi, znajomymi, klientami, sąsiadami, w których będzie opowiadał o tym, jaki sędzia był głupi, a jaki Kowalski jest cwany, a jego prawnik to już w ogóle… Jaki tego jest skutek? Wzrost antagonizmu między tymi dwoma i osłabienie więzi społecznych między wszystkimi pośrednio zaangażowanymi.
Czego uczy nas arbitralny wyrok? Jak wyglądają jego rujnujące skutki?
W każdym razie, wyrok taki nie tylko nie usuwa sporu, który istniał u podłoża sprawy sądowej, on go potęguje! Zamiast przywracać harmonię do relacji międzyludzkich, wyrok sądu z wdziękiem szarżującego nosorożca ustawia strony w nowym układzie, w którym jedna ze stron najcześciej jest niezasadnie wywyższona, a druga cierpi z powodu swojego poniżenia. Czy to przywraca harmonię? Nie! To prowadzi do rewanżyzmu. Czy to usuwa przyczyny konfliktu? Nie, to tworzy nowy konflikt, którego efektem jest utrata zaufania do struktur państwowych, prawa i sądów. Czy to sprawia, że uczymy się rozmawiać? Nie, to uczy nas jedynie posługiwania się argumentami, które mają pokazać drugą stronę w jak najgorszym świetle, ale nie uczy nas komunikacji opartej na szacunku, asertywności i rzeczowym współdziałaniu w poszukiwaniu rozwiązań. Czy to nas uczy postawy obywatelskiej odpowiedzialności za swoje życie? Nie, to uczy nas histerii, podejrzliwości i cwaniactwa.
Czy zatem sądy są potrzebne? Tak, mediacja nie załatwi wszystkich spraw
Tak! Są absolutnie konieczne i niezbędne do funkcjonowania każdego normalne społeczeństwa. Czemu? Bo ich zadaniem powinno być rozstrzyganie tych spraw, których nie udało się rozwiązać poza sądami! Powtórzę. Sądy powinny być od tego, by zajmować się tymi tylko przypadkami, których strony same ni rozwiązały w sposób polubowny, czyli taki, który nie angażuje bezpośrednio aparaty państwowego, który myśli za strony, ale pozwala im wziąć odpowiedzialność za własne życie i szukać rozwiązania sporu samodzielnie lub jedynie pod nadzorem państwa. Jednym z takich trybów rozwiązywania sporów jest właśnie mediacja.
W mediacji nie rozstrzyga się kto ma rację, ale wspólnie szuka rozwiązania i wyjścia z sytuacji, w której strony się znalazły
Co robią strony w sądzie?
W sądzie wysiłek intelektualny niezbędny do rozstrzygnięcia spoczywa jednak na barkach sędziego. Wiem, że w procesie kontradyktoryjnym jest położony nacisk na aktywność stron, ale w odczuciu ludzi, to wciąż sąd i sędzia bada sprawę i rozstrzyga wg tego, co doskonale ustalił. Innymi słowy, w odczuciu przeciętnego człowieka to sąd jest od tego, żeby zbadać sprawę i wydać mądry, sprawiedliwy wyrok. Jaki ma to skutek? Ludzie czują się zwolnieni z obowiązku aktywnego uczestniczenia w procesie – od tego mają prawników – ale… ich aktywność nie jest nakierowana na szukanie rozwiązania problemu, ale na przekonanie sędziego do tego, że te drugi jest zły, a mój klient jest tym dobrym. Cały wysiłek procesu sądowego jest ukierunkowany na konfrontację i przekonanie sądu, że ja mam rację, a więc na dążeniem do pokonania przeciwnika.
A do czego strony dążą w mediacji?
W mediacji jest inaczej. Tutaj nacisk położony jest nie na wysiłek wynajętych prawników, chociaż ich pomoc bywa bardzo przydatna, ale na wysiłek samych zaangażowanych stron, które zamiast włączyć ze sobą – wspólnie działają na rzecz rozwiązania wspólnego problemu. Jest to ogromna różnica w porównaniu z procesem sądowym. Strony w mediacji uczą się rozwiązywać swoje problemy. Uczą się o nich rozmawiać. Uczą się analizować swoją sytuację, uczą się postrzegać punkt widzenia drugiej strony, uczą się empatii i konstruktywnego myślenia.
Mediacja sprawia, że strony wspólnie przełamują problemy, które ich dotknęły, wychodzą z mediacji silniejsze – każda z osobna, ale i wzmocnione wspólnie – z przekonaniem, że pokonały trudności, uprzedzenia. Każda ze stron w mediacji została wysłuchana, każdej zapewniono tyle czasu, ile potrzebowała. Strony poczuły bezpieczeństwo, ale i szacunek. Zapewniono im równe traktowanie i tzw. poczucie sprawiedliwości proceduralnej opartej na prostych i zrozumiałych zasadach (w przeciwieństwie do całkowicie odklejonych od rzeczywistości procedur sądowych).
Mediacja jest szybsza i tańsza od procesu sądowego. Jest przy tym łatwiejsza i nie ma w niej miejsca na prawnicze kruczki i triki. O ile wyrok sądowy uszczęśliwia jedną ze stron, a sprawia, że druga najczęściej czuje się pokrzywdzona i traci zaufanie do państwa i prawa, to porozumienie wypracowane wspólnie przez strony w mediacji skutkuje tym, że strony widzą w nim efekt wspólnej pracy i będą gotowe go bronić, jako wspólnego osiągnięcia. Jak bardzo różni się to od arbitralnego wyroku, który strona przegrana chce od razu zaskarżyć!
Mediacja pomaga budować wspólnotę, stawia na rozwijacie relacji i szacunek dla każdego z uczestników, uczy ich rozwiązywać ich sprawy w sposób bezpośredni i zaangażowany, przez co sprawia, że myślą kreatywnie i empatycznie. Co więcej, osoby biorące udział w mediacji zużywają na nią znacznie mniej swoich zasobów energetycznych, emocjonalnych i finansowych, niż w wieloletnim i kosztownym procesie sądowym, który na koniec i tak jedynie te strony antagonizuje faworyzując tego, kto lepiej potrafił walczyć lub cwaniakować.
Wady mediacji?
Mediacja ma jedną, jedyną wadę… Nie daje odczucia totalnego triumfu nad pokonanym przeciwnikiem. Nie pozwala go upokorzyć, ani narzucić mu swojego zdania. Nie pozwala wreszcie przerzucać finansowych i organizacyjnych kosztów sporu między stronami na całą wspólnotę, ani nie pozwala zrzucić brudnej roboty na sąd i adwokatów. Jeśli tego szukacie, nie korzystajcie z mediacji. Jeśli jednak szukacie sposobu, by uczynić Wasze życie lepszym, by się rozwijać, budować relację i uczyć się rozwiązywać problemy, które nie będą się za Wami ciągnąć latami, wybierzcie ją.
Kiedy zatem iść do sądu?
Kiedy zatem iść do sądu? Uważam, że sądy powinny być zarezerowane dla tych spraw, które do mediacji się nie nadają: do najpoważniejszych spraw kryminalnych, do spraw dotyczących krzywdzenia i wykorzystywania dzieci lub osób nieporadnych, niesamodzielnych, do tych wreszcie poważnych spraw, w których stronom nie udało się dojść do porozumienia, a ich i wspólnoty interes wymaga, by ich spór w końcu rozstrzygnąć – skoro nie udało się go rozwiązać. Wreszcie wszystkie te sprawy, gdzie nie ma dobrej woli i gotowości do współpracy w drobnej wierze. Ale zasadą powinno być pierwszeństwo mediacji przed sprawami sądowymi.
Pamiętajmy, że sąd jest urzędem, w którym pracują urzędnicy – specyficzni i bardzo wykwalifikowani, ale jednak urzędnicy. Oni reprezentują państwo. Ich praca kosztuje i obciąża nas wszystkich. Niech zarabiają jak najwięcej (i wszyscy inni pracownicy wymiaru sprawiedliwości!), ale korzystajmy z sądów i z sędziów w sprawach, które tego wymagają. W przeciwnym razie urządzamy sobie igrzyska na koszt państwa w sprawie, która naprawdę nie jest często tego warta, a sąd – jak to wyżej opisałem – problemu nie rozwiąże, a jedynie sprawę rozstrzygnie.
Mamy więc wybór: albo jak dorośli i odpowiedzialni za swoje życie ludzie postaramy się rozwiązywać nasze problemy, albo z postawą roszczeniową będziemy oczekiwać, że obcy człowiek z orłem na łańcuchu powie, że ja mam rację, a Nowak to świnia.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/dobry-prawnik-sprawy-rodzinne-lodz-1.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
WYSŁUCHANIE DZIECKA W SPRAWACH RODZINNYCH
Przepisy dotyczące wysłuchania dziecka budzą sporo kontrowersji. Szeroko dyskutuje się zasadność jego wysłuchania w każdej sytuacji, a także tryb i formę takiej czynności. Pozostaje otwarte pytanie, czy rzeczywiście zawsze wysłuchanie dziecka leży w jego interesie. W tym artykule postaram się przybliżyć kilka kwestii z tym związanych.
Czym jest wysłuchanie dziecka?
W polskim systemie prawnym wysłuchanie dziecka stanowi istotny element postępowania w sprawach dotyczących jego osoby, w szczególności w sprawach opiekuńczych i rozwodowych.
Zgodnie z artykułem 216 (1) Kodeksu postępowania cywilnego, sąd w sprawach dotyczących dziecka ma obowiązek wysłuchać jego zdania, o ile pozwalają na to jego rozwój umysłowy, stan zdrowia i dojrzałość. Pomimo tego, że głos dziecka jest ważnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji przez sąd, nie zawsze odzwierciedla ono jego rzeczywiste dobro.
Zgodnie z przepisami, sąd wysłuchuje dziecko, jeśli jego rozwój intelektualny i emocjonalny pozwala na zrozumienie pytania i wyrażenie własnego zdania. Dziecko, zależnie od stopnia jego rozwoju, może mieć zdolność rozważenia konsekwencji swoich wyborów i odpowiedzialności, a także wyrażenia swojego życzenia. W niektórych przypadkach, jeśli dziecko odmawia udziału w wysłuchaniu, sąd może odstąpić od tej czynności. Wysłuchanie dziecka nie jest jednak obowiązkowe, a decyzja sądu zależy od indywidualnej sytuacji małoletniego.
Wątpliwości
Warto jednak zauważyć, że nie każde dziecko, niezależnie od wieku, ma taką samą zdolność oceny sytuacji czy dostrzegania konsekwencji swoich decyzji. Dlatego też, chociaż sąd wysłucha zdania dziecka, to decyzje podejmowane w oparciu wyłącznie o jego zdanie nie zawsze byłyby najlepsze.
Często bywa, że dziecko wybiera rozwiązania, które wydają się dla niego najdogodniejsze w danym momencie, jednak mogą prowadzić do długofalowych negatywnych skutków. Może to dotyczyć zarówno kwestii związanych z wyborem miejsca zamieszkania po rozwodzie rodziców, jak i kontaktów.
Przykładem może być sytuacja, w której dziecko wybiera rodzica, z którym ma większy kontakt, choć w danej chwili może to oznaczać większą dozę niestabilności, a także brak zapewnienia mu odpowiedniego wsparcia emocjonalnego lub materialnego. Dziecko, zwłaszcza w młodszym wieku, nie zawsze rozumie konsekwencje swoich decyzji, takich jak częste zmiany miejsca zamieszkania, czy brak stabilności w życiu codziennym.
Czy dziecko powinno decydować?
Dziecko, w wyniku braku doświadczenia życiowego, nie jest w stanie przewidzieć długofalowych skutków wyboru jednego z rodziców, zwłaszcza gdy ten rodzic jest mniej zaangażowany wychowawczo lub prowadzi niestabilny tryb życia. Często takie decyzje mogą wynikać z emocji – chęci bycia blisko rodzica, z którym spędza więcej czasu lub który daje mu więcej swobody.
Manipulacje jednego z rodziców mogą mieć wpływ na treść tego, co dziecko powie w trakcie wysłuchania
W jednej ze spraw rozwodowych dotyczących opieki nad 10-letnim dzieckiem, chłopiec podczas wysłuchania przed sądem zdecydowanie wskazywał, że chce zamieszkać z ojcem. Uzasadniał to stwierdzeniami, że „tata jest fajny”, „z tatą jest super”, oraz że „mama jest zła, krzywdzi mnie, i jej nienawidzę”. Jednakże, na pytania o szczegóły, dziecko nie potrafiło precyzyjnie wyjaśnić, na czym miałoby polegać krzywdzenie przez matkę ani dlaczego uważa ją za „złą”.
W toku analizy sytuacji przez biegłego psychologa ujawniono, że wypowiedzi dziecka były wynikiem manipulacji ze strony ojca. Ojciec zapewniał chłopcu pełną swobodę, nie wymagał od niego wykonywania obowiązków domowych ani nauki, pozwalał na nieograniczone korzystanie z gier komputerowych, a także obiecywał mu atrakcyjne prezenty. Jednocześnie, ojciec wielokrotnie przedstawiał matkę w negatywnym świetle, używając określeń takich jak: „twoja mama jest okropna, zawsze wszystko psuje” czy „z mamą tylko będą kłopoty”. Biegli zauważyli, że chłopiec powtarzał zasłyszane od ojca wyrażenia, takie jak „ona jest toksyczna” czy „manipuluje wszystkimi”, mimo że nie rozumiał ich znaczenia, co wskazywało na brak samodzielnej oceny sytuacji przez dziecko.
Analiza wykazała również, że chłopiec nie rozumiał konsekwencji swojego wyboru. Ojciec, pomimo przyjaznego wizerunku, miał historię niestabilnych relacji, częstych zmian miejsca zamieszkania oraz brak odpowiedzialności rodzicielskiej w przeszłości. Natomiast matka zapewniała dziecku stabilność, strukturę i wsparcie emocjonalne, co miało kluczowe znaczenie dla jego rozwoju.
Rola biegłego psychologa w ocenie i interpretacji wypowiedzi dziecka
Opinia biegłego jednoznacznie wskazała, że decyzje i wypowiedzi dziecka były w znacznej mierze ukształtowane przez manipulacyjny wpływ ojca, a nie wynik samodzielnej refleksji. Biegły uznał, że zamieszkanie z matką byłoby zgodne z dobrem dziecka, ponieważ zapewniała ona odpowiednie warunki do jego rozwoju, stabilne środowisko oraz niezbędne wsparcie emocjonalne. Sąd, kierując się opinią biegłego, orzekł o zamieszkaniu chłopca z matką. Jednocześnie, w trosce o dobro dziecka, sąd zobowiązał oboje rodziców do uczestnictwa w mediacjach rodzinnych oraz terapii, mającej na celu poprawę relacji między członkami rodziny i ograniczenie manipulacyjnych działań ojca.
Ten przykład pokazuje, jak ważną rolę odgrywają opinie biegłych. Biegli są w stanie ocenić, czy decyzje podejmowane przez dziecko są wyważone i oparte na zdrowym rozsądku, czy też wynikają z chwilowych emocji, które mogą być niekorzystne w długoterminowej perspektywie. Ich opinia jest pomocna w przypadku, gdy zdanie dziecka może nie być zgodne z jego dobrem – tak jak było to w przypadku tego chłopca.
Podsumowanie
Choć zdanie dziecka jest ważnym elementem w postępowaniu sądowym, jak widać nie zawsze jest zgodne z jego dobrem. Dziecko, z powodu braku doświadczenia życiowego i emocjonalnej niestabilności, może podejmować decyzje, które są dla niego w danej chwili wygodne, ale w dłuższej perspektywie mogą prowadzić do negatywnych konsekwencji. Dlatego też opinie biegłych, odgrywają kluczową rolę w ochronie jego interesów. Wysłuchanie dziecka jest ważnym krokiem, ale zawsze powinno być oceniane z uwzględnieniem jego rzeczywistych potrzeb i zdolności do oceny sytuacji. Decyzja sądu powinna być w pełni zgodna z dobrem dziecka, co czasem wymaga od sędziego podjęcia decyzji, które mogą różnić się od jego początkowego zdania.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty: