
MEDIACJA RODZINNA A PSYCHOTERAPIA LUB TERAPIA PAR
Wczoraj miałem przyjemność długo rozmawiać z jednym Klientem. Zapytał mnie, czy w ramach mediacji lub negocjacji mógłbym pomóc mu w rozmowach z żoną. Państwo przechodzą przez poważny kryzys relacji. Szybko okazało się, że nie potrzebuje on mojej pomocy, jakiej mógłbym mu udzielić jako adwokat lub mediator. On potrzebował wsparcia na poziomie psychologicznym, terapeutycznym. Jego celem była praca nad uratowaniem tego związku. W pewnym momencie zapytał mnie, czy mediacje rodzinne i terapia par nie są tym samym. To bardzo ważne pytanie, na które postaram się odpowiedzieć również tutaj.
Mediacja i psychoterapia są tym samym?
Mediacja i psychoterapia nie są tym samym. Od tego ważnego stwierdzenia należy zacząć. Są to zupełnie różne „procedury” prowadzone przez kogo innego, w innym celu na podstawie innego warsztatu. Obie mogą skończyć się w ten sposób, że zakończy się kryzys w małżeństwie. Dojdą do tego skutku – o ile tak się stanie – z innego miejsca, inną drogą, za pomocą innych środków. Ta zbieżność będzie niemal… przypadkowa.
Przeczytajcie znacznie więcej tutaj: Mediation and Psychotherapy – Distinguishing the Differences (JB Kelly) – dostęp przez stronę National Criminal Justice Reference Service (NCJRS): „In therapy, conflict itself is explored … in mediation, too much conflict can obstruct progress …” Office of Justice Programs Link: https://www.ojp.gov/ncjrs/virtual-library/abstracts/mediation-and-psychotherapy-distinguishing-differences oraz nieco lżejszy tekst: „Family therapy vs family mediation – what is best for my family?” Herrington Carmichael
Skoro więc mediacja nie jest psychoterapią, to warto zapytać, kim jest mediator.
Czy mediator jest psychologiem?
Mediator może być z wykształcenia psychologiem. Może być też prawnikiem, socjologiem, ekonomistą, filozofem, marketingowcem, operatorem koparki lub kierowcą autobusu. Jego wykształcenie nie ma znaczenia. Owszem, przed mediatorami sądowymi stawia się warunek wyższego wykształcenia, ale nie musi być ono kierunkowe. Ważne jest, by wchodząc w rolę mediatora skupić się na mediacji, a nie próbować wtłoczyć w nią tego, co wiąże się z wykształceniem lub drugim zawodem.
Ja jako adwokat mógłbym mieć naturalną tendencję do tego, żeby przyglądać się sprawom od strony prawnej i udawać sędziego, który mówi, kto ma rację. Byłby to karygodny błąd, bo mediacja nie polega na arbitralnym rozstrzyganiu sprawy, ale na zapewnieniu stronom przestrzeni i warunków do szukania rozwiązania. Tak samo mediator będący psychologiem lub psychoterapeutą nie powinien przysłowiowo kłaść stron na kozetce i zaczynać psychoterapii, ale ma to samo zadanie, co mediator z wykształceniem prawniczym. To zadanie jest jedno i niezmienne – bez względu na wykształcenie mediatora.
Kiedy sprawa nie nadaje się do mediacji, a do terapii?
Są sytuacje, w których sprawa nie nadaje się do mediacji. Jedną z nich są wskazania terapeutyczne. Mam na myśli, że jedna lub dwie osoby pozostające w sporze, powinny najpierw skorzystać z terapii, psychoterapii, terapii par. Dzieje się tak, gdy podłożem problemów nie jest różnica interesów.
Innymi słowy, do mediacji rodzinnej nadają się pary, które np. chcą się rozejść i omówić warunki rozstania: podział majątku, zasady wychowywania wspólnych dzieci, ponoszenie kosztów ich utrzymania, kontakty z nimi, całą logistykę, zasady komunikacji i wymiany informacji między nimi, kwestie władzy rodzicielskiej itp. W pewnym uproszczeniu – jeśli klamka już zapadła i chcemy uporządkować sprawy w nowej rzeczywistości w sposób świadomy, odpowiedzialny i racjonalny.
Natomiast, kiedy para przechodzi kryzys, są emocje, ludzie walczą sami ze sobą szukając odpowiedzi, czy chcą być w tym związku, na jakich zasadach. Zastanawiają się, czy kochają drugą osobę, czy są w stanie jej wybaczyć albo coś zmienić we własnym zachowaniu. Kiedy chcą sięgnąć do sfery uczuć, emocji, zaopiekować się nimi i wykonać pracę nad związkiem – to nie jest w moim odczuciu pole do pracy dla mediatora.
Mediacja i psychoterapia. Czy mediacja może pomóc uratować związek?
Tak, ale niejako „od zewnątrz”, podczas gdy psychoterapia czyni to „od wewnątrz”. Jeśli przyczyny kryzysu były zewnętrzne, mediacja pomagając usunąć tę zewnętrzną przyczynę, może przyczynić się do naprawy relacji. Przykładowo, jeśli przyczyną kryzysu jest podział ról w domu, kiedy to on tylko pracuje, nie ma go w domu, nie ma więzi z nią, ani z dziećmi, a ona tylko „siedzi” (uwielbiam to określenie!) w domu, to kryzys ten można spróbować naprawić w mediacji przez poszukanie rozwiązań, które ten podział zmienią w sposób satysfakcjonujący dla obu stron. Ale nie jest rolą mediatora wchodzenie w buty psychoterapeuty i próba pracy z relacją stron od tej strony.
Jeśli chcecie wiedzieć więcej, przeczytajcie „Mediacja jako forma wsparcia rodziny w budowaniu jej tożsamości” – K. Wojtanowicz-Huryn: „Mediacja jako forma wsparcia rodziny w budowaniu jej tożsamości”. https://monografie.upjp2.edu.pl/catalog/download/51/45/1089?inline=1&utm_source=chatgpt.com
Zdecydowanie polecam również wspaniałą książkę Moore’a – to klasyka gatunku: https://www.naukowa.pl/Ksiazki/mediacje-praktyczne-strategie-rozwiazywania-konfliktow-1227645 — wyd. Wolters Kluwer, rok 2016. naukowa.pl
Polecam Wam również odcinek mojego podcastu o rozwodach: https://open.spotify.com/episode/2tFXWTMd8zYQJUThYxm4M1?si=4dd25008e8cf42c8 oraz mój artykuł o roli adwokata w mediacjach rodzinnych:
Jeśli zastanawiasz się, czy Twoja sytuacja nadaje się do mediacji – napisz lub zadzwoń. Pomogę Ci ocenić, jaka forma wsparcia będzie dla Ciebie najlepsza: mediacja, negocjacje, czy może rozmowa z terapeutą.
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935
P.S. Obrazek ilustrujące wybrałem celowo. Proszę mi nie pisać, że Freud nie był psychoterapeutą. Ani mediatorem 🙂 Wiem o tym.

PODSTAWOWY BŁĄD ATRYBUCJI W SPRAWACH RODZINNYCH
W poprzednim artykule przedstawiłem podstawowy błąd atrybucji w pracy adwokata. Teraz – zgodnie z zapowiedzią, chciałem zająć się nim i jego znaczeniem w sporach rodzinnych. To właśnie na tym polu zbiera on przerażające żniwo, prowadzi do problemów komunikacyjnych, rozpadów małżeństw, cierpień dzieci i wielu innych tragedii, których można by uniknąć albo chociaż ograniczyć ich skutki. Zrozumienie jego mechanizmu jest jednym ze sposobów, które mogą sprawić, że zaczniemy wszyscy inaczej się postrzegać, a nasza komunikacja stanie się rzeczowa i przyjazna. Nie jest to żadne magiczne rozwiązanie, ale prosty mechanizm, którego świadomość może nam zwyczajnie pomóc. Dlatego o nim piszę.
Wstęp: gdy emocje przesłaniają obraz
Podstawowy błąd atrybucji jest bardzo widoczny w sprawach rodzinnych, gdzie łatwo o błędne wnioski. Kiedy druga strona reaguje złością, chłodem albo milczeniem, często myślimy: „robi mi to na złość”, „nie zależy jej”, „on zawsze taki był”.
To naturalne – ale również poznawczo niebezpieczne.
W ten sposób popełniamy podstawowy błąd atrybucji – przypisujemy zachowania innych ludzi ich charakterowi, zamiast okolicznościom, w jakich się znaleźli.
Ten niewidoczny mechanizm potrafi zamienić zwykłe nieporozumienie w trwający latami konflikt rodzinny. Błąd ten popełniamy wszyscy bez względu na wiek, inteligencję i wykształcenie. Jest on jedną z tzw. „pułapek myślenia”. Jego skutki w sporach rodzinnych są jednak wyjątkowo silne. I przykre.
Na czym polega podstawowy błąd atrybucji?
Przeczytajcie mój poprzedni wpis: https://jakubieciwspolnicy.pl/podstawowy-blad-atrybucji-w-pracy-adwokata/
🔹 Co to znaczy w praktyce?
Psychologowie społeczni (m.in. Daniel Kahneman, autor „Pułapek myślenia”) opisują podstawowy błąd atrybucji jako tendencję, by nadmiernie przypisywać znaczenie cechom osobowości, a zbyt mało – sytuacji i czynnikom zewnętrznym wobec drugiego człowieka.
Jeśli małżonek spóźnia się na spotkanie z dzieckiem, łatwo pomyśleć: „znowu pokazuje, że jest nieodpowiedzialny”, zamiast: „może naprawdę nie zdążył z pracy, na której bardzo mu zależy,, bo stara się zapewnić dzieciom stabilność i poczucie bezpieczeństwa.”
Takie myślenie utrwala nieufność i blokuje rozmowę. Jeśli przypisujemy zachowanie cechom charakteru, trudno nam znaleźć usprawiedliwienie lub choćby zrozumienie. Ustawiamy się automatycznie w kontrze wobec danej osoby i dostrzegamy źródło problemu właśnie w niej. A to z kolei jest paliwem dla konfliktu.
Więcej o tym mechanizmie przeczytasz tutaj:
- Verywell Mind – What Is the Fundamental Attribution Error?
- Simply Psychology – Attribution Theory Explained
Jak błąd atrybucji działa w konfliktach rodzinnych?
🔹 „On to robi specjalnie” – czyli potrzeba obwinienia drugiej strony
W trudnych emocjonalnie sytuacjach, takich jak rozwód czy spór o opiekę nad dziećmi, nasz umysł szuka prostych wyjaśnień.
Zamiast analizować okoliczności, szukamy „czarnego charakteru”.
To psychologiczna obrona – przypisując winę komuś innemu, zmniejszamy własny lęk i poczucie straty. Stawiamy się w ten sposób po „dobrej stronie”, a dzięki temu łatwiej usprawiedliwiamy drastyczne rozwiązania. Łatwiej jest nam również uniknąć potrzeby konfrontacji z argumentami drugiej strony. To bardzo wygodne, ale i bardzo niebezpieczne.
Ale w ten sposób zamieniamy relację i wspólny problem w pole walki. Każdy gest interpretujemy przez pryzmat złych intencji lub innych cech negatywnych „złodziej”, „idiotka”, „bałaganiarz”, „narcyzka” itp.
Zamiast współpracy przy ustalaniu planu wychowawczego, pojawia się rywalizacja o rację i kontrolę. Jeśli bowiem raz przypiszemy drugiej stronie cały szereg negatywnych cech, to będziemy odczuwali dwie potrzeby: 1) utwierdzania się w tym; 2) ochrony dzieci. I tu pojawia się problem…
🔹 Jak cierpią dzieci
Dzieci błyskawicznie wyczuwają napięcie emocjonalne między rodzicami.
Kiedy oboje trwają w przekonaniu, że „druga strona jest zła”, dziecko zostaje wciągnięte w emocjonalny trójkąt.
Nie rozumie, dlaczego musi wybierać – i często zaczyna przypisywać sobie winę. Rodzic odczuwa również napięcie dziecka i… przypisuje to złym cechom drugiego rodzica. A stąd droga do alienacji rodzicielskiej i dewastacji psychiki dziecka jest już bardzo prosta.
To właśnie efekt domina błędu atrybucji: fałszywe wyjaśnienia dorosłych tworzą rzeczywiste cierpienie u dzieci. Dziecko, obserwując dorosłych, uczy się tego samego mechanizmu – zaczyna przypisywać intencje zamiast szukać przyczyn. To może zaważyć na jego dorosłych relacjach.
Dlaczego trudno wyjść z błędu atrybucji?
🔹 Emocje wyłączają obiektywizm
Podczas rodzinnych sporów działamy w stresie. A stres ogranicza naszą zdolność do racjonalnej analizy. Potrafimy się łatwo „nakręcać” i szukać potwierdzenia swoich racji.
Kiedy emocje są silne, interpretujemy zachowania innych w sposób uproszczony: „on mnie atakuje”, „ona manipuluje”.
To naturalny mechanizm, ale jeśli trwa długo – niszczy relację.
Rodzina przestaje być systemem współpracy, a staje się polem walki, rywalizacji i krzywdy. Zdumiewające jest, jak łatwo przychodzi nam wówczas odhumanizowanie drugiej strony i usprawiedliwienie każdego niemal swojego zachowania.
🔹 Okopywanie się na pozycjach
Podstawowy błąd atrybucji prowadzi do eskalacji konfliktu.
Skoro wierzę, że druga strona działa ze złych pobudek, nie mam powodu, by z nią rozmawiać. Co więcej, zaskakująco łatwo przychodzi nam stwierdzenie, że z drugą stroną nie da się rozmawiać. Słyszę to co najmniej raz w tygodniu. Nie będę tego wątku rozwijał w tym miejscu, ale zostawiam link do swoich artykułów, które poświęciłem właśnie temu zjawisku:
https://jakubieciwspolnicy.pl/milczenie-odmowa-rozmow-to-nie-wygrana-lecz-kapitulacja/
Przez błąd atrybucji małżonek traktuje każde ustępstwo, jak porażkę, a każdą propozycję drugiej strony– jak manipulację. A przed manipulacją trzeba się bronić, prawda? A jak? Najłatwiej przez automatyczne odrzucanie wszystkiego, co powie lub zaproponuje druga strona. W efekcie powstaje spirala braku zaufania, która zamyka drogę do merytorycznej rozmowy. Każde zachowanie może być interpretowane, jako atak lub pułapka. Co więc zrobi nasz bohater? Będzie na nie adekwatnie odpowiadał. To już jest prosta droga do najgorszego.
Jak mediacja pomaga ograniczyć skutki podstawowego błędu atrybucji?
🔹 Perspektywa trzeciej osoby
Mediator nie ocenia stron, anie nie przyznaje racji żadnej z nich. Jego rolą jest stworzenie przestrzeni, w której obie strony mogą zrozumieć kontekst, a nie tylko intencje.
To właśnie w mediacji często pada zdanie: „Nigdy nie pomyślałem, że mogłaś to odebrać w ten sposób”. Mediator zadaje każdej ze stron pytania, które pomagają im dostrzec perspektywę drugiej. Dzięki mediacji można wyjść ze swojej bańki interpretacyjnej i emocjonanlnej. Jeśli mediacja przebiegnie pomyślnie, strony zaczynają oddzielać problem od człowieka i razem szukają rozwiązania wspólnego problemu. To jest wielka zmiana i pierwszy krok do wyjścia z błędnego koła interpretacji.
🔹 Zmiana narracji z „kto winny” na „co się stało?”
Dobrze poprowadzona mediacja pozwala przenieść uwagę z osądzania na analizę sytuacji.
Zamiast: „on zawsze taki był”, pojawia się: „co możemy zrobić, żeby to się nie powtórzyło?”.
To moment, w którym konflikt przestaje być moralnym pojedynkiem, a staje się problemem do rozwiązania.
Więcej o roli mediatora przeczytasz tutaj:
- Advocate Magazine – Cognitive Biases in Mediation
- American Bar Association – The Role of Mediators in Family Disputes
Podsumowanie
Podstawowy błąd atrybucji jest jak mgła, która zasłania prawdziwe przyczyny sporu oraz działa na niego, jak benzyna na ogień.
Nie widzimy sytuacji, tylko własne interpretacje. Przypisujemy drugiej stornie wszystkie najgorsze cechy, a przez to bardzo utrudniamy sobie komunikację. Nakładamy czarny filtr na wszystkie wypowiedzi i zachowania drugiej strony, co fatalnie wpływa na relacje rodzinne i sprzyja eskalacji konfliktu.
W sporach rodzinnych filtr ten jest szczególnie silny, bo za każdą decyzją stoją emocje, rozczarowania i nadzieje. Widać to wyraźnie, gdy strony mają dzieci.
Jeśli jednak potrafimy zobaczyć, że druga strona może działać nie ze złej woli, ale z trudnej sytuacji, pojawia się przestrzeń do dialogu.
A z dialogu – droga do porozumienia. Porozumienie nie oznacza przyznania racji drugiej stronie. Porozumienie nie jest przyznaniem się do błędu. Jest ono wypracowanym rozwiązaniem trudnej sytuacji z korzyścią dla obu stron. I dla ich dzieci.
W mojej pracy adwokata i mediatora zawsze zaczynam od próby wspólnego z Klientem zrozumienia kontekstu, a nie tylko osądzania drugiej strony. To pierwszy krok, by wytyczyć sensowną strategię prawną. Przychodzą do mnie często ludzie w trudnych chwilach i emocjach. Chcą walczyć. Moja rola jest trudna, gdyż chcę im pomóc, ale często musze uświadomić im skutki takiej walki, potem zapytać, czy napewno tego chcą, czy to jest właśnie ich cel? To są ważne i trudne rozmowy, które pozwalają jednak uniknąć wplątania się w ciężką walkę, która jest bardzo często niepotrzebna, bolesna i szkodliwa.
Przeczytajcie też:
Psychologia społeczna w sytuacji zagrożenia, I. Wolska-Zogata — analiza deformacji procesu atrybucji (w tym podstawowego błędu atrybucji) w warunkach stresu. Repozytorium Uniwersytetu Wrocławskiego
Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę – „Diagnoza przemocy wobec dzieci w Polsce 2023”. Fundacja D
Instytut Wymiaru Sprawiedliwości – „Mediacja – sztuka kompromisu” (monografia/raport o mediacji w Polsce). iws.gov.pl
https://jakubieciwspolnicy.pl/rola-adwokata-w-mediacjach-rodzinnych/

PODSTAWOWY BŁĄD ATRYBUCJI W PRACY ADWOKATA
Zdarza się Wam czuć intelektualny niepokój? Ja lubię to uczucie. Irytuje mnie, ale sprawia, że czuję, myślę i ciągle jestem ciekaw świata i ludzi. Ostatnio uświadomiłem sobie, że „coś” mi nie pasowało w postrzeganiu sporów między wspólnikami. To znaczy, wiele ze spraw, które prowadziłem, miało pewien wspólny mianownik. Jaki? Tłumaczyłem zachowania moich Klientów i ich „przeciwników” przez cechy, które im przypisywałem. Adwokatowi jest bardzo łatwo iść tą drogą. W końcu mamy działać zawsze w interesie Klienta. Chcemy widzieć w nim to, co najlepsze. Siłą rzeczy, w drugiej stronie łatwiej nam dostrzegać to, co… najlepsze nie jest. Przez te cechy tłumaczymy sobie postawy, decyzje i zachowania tych ludzi. To podstawowy błąd atrybucji. Opowiem o nim w kontekście sporów biznesowych i rodzinnych, którym poświęcę osobny wpis. Zacznijmy jednak od siebie – na czym polega podstawowy błąd atrybucji w… pracy adwokata?
Na czym polega podstawowy błąd atrybucji?
Podstawowy błąd atrybucji to skłonność, by zachowania innych ludzi tłumaczyć ich cechami charakteru, a nie sytuacją, w jakiej się znaleźli. Gdy ktoś spóźnia się na spotkanie, łatwo myślimy: „jest nieodpowiedzialny”, zamiast: „może utknął w korku”. W ten sposób upraszczamy rzeczywistość i budujemy własne narracje o innych – często niesprawiedliwe. W sporach, zwłaszcza biznesowych czy rodzinnych, ten mechanizm potrafi działać jak soczewka zniekształcająca obraz drugiej strony.
Bardzo łatwo jest nam doszukiwać się źródła problemu w człowieku, a nie w zewnętrznych okolicznościach, w których się znalazł. Przez to przyjmujemy postawy skrajne. Najłatwiej jest pozbyć się problemu, przez zakończenie współpracy, sprzedaż udziałów, usunięcie go z zarządu, założenie nowej spółki itp.
Podstawowy błąd atrybucji, który naturalnie często popełniamy, sprawia, że okopujemy się na swoich pozycjach. Często sami nie przyjmujemy tych, które są dla nas naprawdę dobre, ale wybieramy skrajnie przeciwne wobec tych, które jak nam się wydaje zajmuje druga strona. Co więcej, bardzo łatwo jest nam przechodzić na argumenty związane z wartościami. Dlaczego? Bo konflikt wartości jest nierozwiązywalny. Oznacza to „zabetonowanie” stanowisk, bo ich zmiana byłaby sprzeczna z wartościami, a więc moralnie naganna. Mamy więc gotowy przepis na zimną wojnę w spółce handlowej.
Więcej przeczytacie tutaj:
Harvard Business School – Business Insights Blog: The Fundamental Attribution Error: What It Is & How to Avoid It — artykuł opisujący dokładnie mechanizm błędu atrybucji oraz jego konsekwencje w biznesie. online
„Simply Psychology – Fundamental Attribution Error Theory in Psychology — obszerny artykuł psychologiczny ze zrozumiałym wyjaśnieniem, przykładami i kontekstem badawczym. Simply Psyc
Poniżej przedstawię Wam kilka przykładów, w których podstawowy błąd atrybucji dał o sobie wyraźnie znać. To, co w psychologii jest zjawiskiem poznawczym, w praktyce prawa staje się często źródłem błędnych ocen i emocjonalnych decyzji. Zacznę więc od uderzenia się we własną – adwokacką pierś. I opiszę najpierw błąd atrybucji w pracy adwokatów. Błąd, który sam często popełniałem.
Podstawowy błąd atrybucji w pracy adwokata
Adwokat stoi murem za swoim klientem. O tej relacji pisałem już kilka razy. Teraz zostawiam Wam link do jednego z ostatnich moich wpisów. Przeczytajcie go, jeśli ten temat Was interesuje. Moim zdaniem, jest fascynujący i głęboki.
W relacji tej nadzwyczaj łatwo jest popełnić podstawowy błąd atrybucji. Wielu z nas rozumuje w ten sposób: jestem dobrym człowiekiem -> chcę pomóc mojemu klientowi -> mój klient też musi być dobrym człowiekiem -> druga strona jest złym człowiekiem -> jej pełnomocnik musi być złym człowiekiem. Jest to oczywiście schemat celowo skrajnie uproszczony. Wielu z nas zapomina, że:
- nic nie jest tylko czarne, ani tylko białe;
- nie mamy prawa oceniać innych;
- nie wiedzy, ani narzędzi, by ich oceniać;
- przeciwnik dobrego człowieka nie musi być złym człowiekiem;
- jeśli ktoś komuś pomaga, nie znaczy, ż jest taki, jak on;
- możemy pomagać złym ludziom, nie stając się przym tym sami źli.
Często jednak adwokaci ulegają tym błędnym założeniom, czym robią problemy sobie i innym. A przecież do powstania sporu nie trzeba „czarnego charakteru”, a wystarczy subiektywnie postrzegana różnica interesów.
Innymi słowy: błędem jest, gdy adwokat tłumaczy sam przed sobą postawy i zachowania swojego klienta tym, że jest on człowiekiem dobrym, mądrym, uczciwym, porządnym itp., a przez to bardzo łatwo postrzega drugą stronę (i jej pełnomocnika!), w sposób lustrzany – jako złego, oszusta itp.
Ten sam błąd popełniają również wspólnicy, przez co ich spory stają się trudniejsze do rozwiązania i mogą eskalować do konfliktów.
Co warto przeczytać o podstawowym błędzie atrybucji?
Więcej o tym możecie przeczytać m.in. tutaj:
Advocate Magazine – „Cognitive biases in mediation”
Link: advocatemagazine.com/article/2018-august/cognitive-biases-in-mediation
Attorney Fact‑Finding, Ethical Decision‑Making and the Fundamental Attribution Error autorstwa R. Rubinson (2001)scholarwo
Warto oczywiście również sięgnąć do noblisty Daniela Kahnemana, autora przełomowej pracy „O myśleniu szybkim i wolnym” : https://www.penguinrandomhouse.com/books/208357/thinking-fast-and-slow-by-daniel-kahneman/
A w języku polskim – polecam Wam publikację Anny Cybulko, która miałem przyjemność poznać i uczyć się od niej jako student Studiów Podyplomowych z Negocjacji, Mediacji i Innych Alternatywnych Sposobów Rozwiązywania Sporów: Procesy poznawcze w komunikacji między stronami postępowania mediacyjnego autorstwa Anna Cybulko, https://monografie.upjp2.edu.pl/catalog/download/47/40/884?inline=1
Podsumowanie
Podstawowy błąd atrybucji dotyczy każdego z nas. Bez względu na wiek, poziom inteligencji, wykonywany zawód. Jest to jednak z „pułapek” naszego umysłu, przez którą utrudniamy sobie życie w sposób bardzo odczuwalny. Jest jedną z przyczyn eskalacji konfliktów, utrudnia nam konstruktywny dialog, ogranicza pole rozwiązań i zapędza nas „w kozi róg”. Jeśli uzmysłowimy sobie, że atrybucja taka jest błędem, a nie oddaje rzeczywistości, bardzo ułatwimy sobie życie. Pamiętajmy, że błąd te może popełniać druga strona wobec nas samych dokładnie tak, jak my popełniamy go wobec niej.

GDY UDZIAŁY WCHODZĄ DO MAJĄTKU WSPÓLNEGO
Udziały często wchodzą do majątku wspólnego małżonków. Czy zastanawialiście się, co to oznacza? Jakie są tego skutki? W tym wpisie zadam tylko kilka podstawowych pytań i postaram się na nie krótko odpowiedzieć. Są to jednak kwestie, które dotyczą bardzo wielu osób, które w majątku wspólnym posiadają udziały w spółce z o.o.
UDZIAŁY W MAJĄTKU WSPÓLNYM
Jaka współwłasność udziałów?
Współwłasność udziałów może mieć różny charakter. Spotykamy się ze współwłasnością w częściach ułamkowych. Polega ona na tym, że ja mam połowę tego krzesła i Ty też masz połowę tego krzesła – każdy z nas ma po 1/2 krzesła. Możliwa jest jednak dalej idąca forma, jaką jest współwłasność łączna (np. małżeństwo, spółka cywilna), kiedy to ja mam całe krzesło i… Ty – drogi Czytelniku – również masz całe krzesło. Dla jasności – chodzi o jedno i to samo krzesło. Z udziałami w spółce z o.o. jest podobnie. Mogą być przedmiotem współwłasności w częściach ułamkowych albo współwłasności łącznej.
Co ciekawe, udziały wchodzące w skład majątku wspólnego małżonków – modelowo – najpierw będą podlegały współwłasności łącznej. Po jej ustaniu (np. separacja, intercyza, rozwód), staną się przedmiotem współwłasności w częściach ułamkowych. Będzie tak do czasu działu tego majątku objętego współwłasnością w częściach ułamkowych. O ile ona nastąpi. A później, mamy różne możliwości. Intuicyjnie chcielibyśmy, żeby udziały podzieliły według proporcji udziału przysługującego każdemu ze współwłaścicieli w majątku wspólnym. Czy tak się jednak stanie?
Przykład – co się dzieje z udziałami po rozwodzie?
W majątku wspólnym małżonków było 100 udziałów w danej spółce. Oboje małżonkowie mieli równy udział w majątku wspólnym. Na koniec każde z nich weźmie po 50 udziałów i będzie samodzielnie wspólnikiem tej spółki. Jakie to byłoby proste?!
Tak być jednak wcale nie musi. I bardzo często tak nie będzie. Dlaczego? Choćby ze względu na art. 1831 k.s.h., który stanowi, że: „Umowa spółki może ograniczyć lub wyłączyć wstąpienie do spółki współmałżonka wspólnika w przypadku, gdy udział lub udziały są objęte wspólnością majątkową małżeńską.”
Więcej na temat losu udziałów po rozwodzie przeczytacie w tym artykule: https://www.infor.pl/prawo/rozwody/podzial-majatku/6842436,rozwod-a-udzialy-w-spolce-z-ograniczona-odpowiedzialnoscia-sp-z-oo.html
Współwłasność (czego?) w innych typach spółek
Sygnalizuję jednak, że podobne zagadnienia spotkamy na gruncie innych typów spółek handlowych. Będą one tam przedstawiały się inaczej. Inne będą rozwiązania. Ale pytanie podstawowe będzie bardzo podobne: jaki wpływ na więzi korporacyjne i wykonywanie praw podmiotowych związanych z uczestnictwem w spółce ma współwłasność… no właśnie czego?
Współwłasność tego, co właśnie wyraźnie odróżnia spółki od siebie. Czym innym jest przecież akcja, udział i ogół praw i obowiązków w spółce osobowej. Nie mamy jednak wątpliwości, że każde z nich może być przedmiotem współwłasności. Współwłasność małżeńska jest jednak tylko jednym z możliwych przykładów. Drugim jest przecież niekwestionowana współwłasność łączna wspólników cywilnych.
Czy coś stoi na przeszkodzie, aby w majątku wspólnym wspólników cywilnych znalazły się udziały w spółce z o.o. lub akcje? Oczywiście, że nie. Nieco trudniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy przedmiotem współwłasności może być ogół praw i obowiązków np. w spółce jawnej. Nie jest to czas i miejsce na szczegółową analizę, ale weźmy na przykład art. 60§1 k.s.h. Należy również zadać pytanie, czy zakaz rozszczepiania ogółu praw i obowiązków w drodze jego zbycia (art. 10 k.s.h.) wyłącza jego sprzedaż do współwłasności łącznej. Byłbym ostrożny z udzieleniem odpowiedzi odmownej. Wklejam poniżej link do k.h.s. dla ułatwienia. https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20000941037/U/D20001037Lj.pdf
Czym jest udział w spółce z o.o.?
Zacznijmy od ogólnej uwagi, że „udział” wspólnika w spółce z o.o. można rozumieć na 3 sposoby: 1) ułamek kapitału zakładowego; 2) prawo podmiotowe; 3) stosunek członkostwa w spółce. Przez ten pryzmat widać rozbieżność między własnością udziałów a statusem wspólnika. Proszę mi wierzyć, że każdej z tych form poświęcić można całe książki i artykuły naukowe. Tutaj jedynie zaznaczę, że istnieje widoczna rozbieżność między faktem, że ktoś jest współwłaścicielem udziałów, a tym, że posiada status wspólnika. Nie, to nie jest to samo. A bycie współwłaścicielem udziałów, nawet w formie współwłasności łącznej, nie pociąga za sobą statusu wspólnika spółki. Więcej na ten temat przeczytacie w fenomenalnej książce Małgorzaty Dumkiewicz https://www.profinfo.pl/sklep/wspolnosc-udzialow-w-spolce-z-ograniczona-odpowiedzialnoscia,21810.html. Muszę jednak ostrzec, to nie jest łatwa lektura.
Tutaj podaję link do jednego z komentarzy na temat udziału jako części kapitału zakładowego:: https://sip.legalis.pl/document-full.seam?documentId=mjxw62zogi3damrqga3tanroobqxalrthe3tgobyge4q&refSource=guide&legalActDocumentId=mfrxilrsgu4dqnzoobqxalrrgm2dcmztfz3gk4roge4tomrx.
Współwłasność udziałów w k.s.h.
Kodeks spółek handlowych dość skromnie reguluje sprawy związane ze współwłasnością udziałów. Owszem, istnieje ogólne odesłanie do kodeksu cywilnego przez art. 2 k.s.h. Na gruncie spółek trzeba jednak korzystać z kodeksu cywilnego ostrożnie i umiejętnie. Nie zawsze wprost.
Jednym z najważniejszym przepisów mówiących o współwłasności udziałów jest wspomniany wcześniej art. 1831 k.s.h. Zwróćmy jednak uwagę, że on co do zasady dopuszcza wstąpienie do spółki małżonka wspólnika po zniesieniu współwłasności, a jedynie przewiduje wyłączenie takiej możliwości – będącej jednak regułą.
Innym przykładem będzie art. 183 k.s.h., który mówi o wejściu do spółki spadkobierców zmarłego wspólnika. Można zablokować ich wejście poprzez ich spłatę. Można ich też do spółki dopuścić, co wiąząć się może z ich występowaniem w charakterze wspólnika łącznego do czasu działu spadku. Wówczas będą oni wobec spółki występować w trybie opisanym przez art. 184, który stanowi, że współuprawnieni z udziału wykonują swoje prawa w spółce przez wspólnego przedstawiciela. Może nim być oczywiście jeden ze współuprawnionych.
Współwłasność udziałów – kto jest wspólnikiem?
To pytanie często zadają klienci, którzy prowadzą firmę rodzinną lub wspólnie inwestują w spółkę. Zacznijmy od ogólnej uwagi, że „udział” wspólnika w spółce z o.o. można rozumieć na 3 sposoby: 1) ułamek kapitału zakładowego; 2) prawo podmiotowe; 3) stosunek członkostwa w spółce. Przez ten pryzmat widać rozbieżność między własnością udziałów a statusem wspólnika.
W konkretnej sytuacji mogą wchodzić do majątku wspólnego małżonków. Oznacza to, że małżonkowie są ich współwłaścicielami. Natomiast w stosunku do spółki status wspólnika będzie przysługiwał tylko jednemu z małżonków. Będzie to ten małżonek, który był stroną czynności prawnej skutkującej powstaniem takiego statusu, tj. na przykład złożył oświadczenie o objęciu lub nabyciu udziałów. Drugi z małżonków – chociaż przysługuje mu współwłasność udziałów lub, będzie wobec spółki osobą niemal obcą.
Jest to pogląd ugruntowany w orzecznictwie od 1999 roku. https://sip.legalis.pl/document-full.seam?documentId=mrswglrtg43dqnq&refSource=hyp, kiedy to Sąd Najwyższy stwierdził, że „W wypadku nabycia przez małżonka ze środków pochodzących z majątku wspólnego, w drodze czynności prawnej, udziału w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością, wspólnikiem staje się tylko małżonek uczestniczący w tej czynności” (Wyrok Sądu Najwyższego – Izba Cywilna z dnia 20 maja 1999 r. I CKN 1146/97).
Zapraszamy do współpracy
W Kancelarii Jakubiec i Wspólnicy prowadzimy sprawy związane ze statusem wspólnika w spółce z o.o. Są to spory miedzy wspólnikami, sprawy rodzinne, w tym rozwody i podziały majątków, sprawy spadkowe, gdy w grę wchodzą udziały, akcje lub ogół praw i obowiązków. Prowadzimy mediacje, negocjacje i spory sądowe. Mamy w tym doświadczenie i sukcesy na koncie. Dbamy o to, żeby nasi klienci czuli się z nami bezpiecznie, a ich interesy były najlepiej realizowane.
Jeśli zastanawiacie się, jak zabezpieczyć swoje udziały przed skutkami rozwodu lub śmierci wspólnika – zapraszamy do kontaktu.
Odezwijcie się do nas. Jesteśmy od tego, żeby Wam pomóc!
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935
O problemach wynikających ze współwłasności udziałów w spółce z o.o. przeczytacie m.in. w tym raporcie: https://pragmatiq.pl/mniejszosciowi/raport/
Ciekawe, chociaż podstawowe informacje znajdziecie również tutaj https://www.biznes.gov.pl/pl/portal/00149.
O rozwodzie wspólników możecie posłuchać mojej rozmowy:
Przeczytajcie również:

CO ZROBIĆ, GDY NIE DOGADUJESZ SIĘ JUŻ ZE WSPÓLNIKIEM?
Współpraca biznesowa to jedna z ważniejszych i trudniejszych relacji w życiu przedsiębiorcy. Jak każda, ma swoje wzloty i upadki. Może trwać krótko lub długo, ale przecież coś skłoniło Cię do rozpoczęcia tej współpracy. Jeśli dzisiaj uważasz, że nie dogadujecie się – mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Nie jesteś sam. Osób w Twojej sytuacji jest więcej, bo to zdarza się w wielu spółkach. Jest to całkowicie normalne zjawisko. Powstaje jednak pytanie, co z tym zrobić.
Problem ze wspólnikiem, a dwie postawy życiowe
Problem ze wspólnikiem może dotyczyć każdego, kto prowadzi spółkę. Jak na niego zareagujemy? U każdego z nas przeważa jedna z dwóch tendencji. W przypadku trudności: trwamy, walczymy, naprawiamy i „dorzucamy do pieca” albo wycofujemy się, wymieniamy, kończymy i ucinamy straty. Żadna z nich nie jest lepsza, ani gorsza. Żadna z nich nie daje w skali makro lepszych ani gorszych rezultatów. W końcu, żadna z nich nie dominuje u nikogo w 100%. Ważne jest natomiast, żeby poznać siebie samego na tyle, by wiedzieć, która tendencja dominuje u nas.
Jedni będą szarpać za klamkę i walić w drzwi, aż je wyważą. A inni po pierwszej próbie poszukają innych – otwartych drzwi. Jedni i drudzy odnoszą sukcesy. Jedni i drudzy ponoszą porażki.
Czemu o tym piszę? Ponieważ Wasz program będzie odsuwał Wam automatyczne podpowiedzi w przypadku, gdy nie dogadujecie się ze wspólnikiem. Jedni będą nastawieni na trwanie, bo powiedzieliście sobie biznesowe „tak” przed notariuszem. Drudzy będą mieli tendencję do natychmiastowego zakończenia współpracy, jeśli zorientują się, że nie idzie ona dokładnie tak, jak by sobie tego życzyli. Chodzi o to, by w każdym przypadku przystanąć na chwilę i zastanowić się, czy w tej konkretnej sytuacji mój program podsuwa mi odpowiedź, która jest dla mnie dobra.
Problem ze wspólnikiem. Co można zrobić?
Kazik śpiewał, że są różne odcienie szarości – od czerni do białości. Zgadzam się z tym całkowicie, a rozwiązania skrajne najczęściej odrzucam, skupiając się na tej całej gamie kolorów między nimi. Co to ma do współpracy między wspólnikami?
Jasne jest, że Wasz czas jest ograniczony. Nie możecie czekać w nieskończoność. Warto jednak dać sobie chwilę i ustalić, jakie opcje są na stole. Dwie skrajne (czarny i biały) to: 1) trwanie i udawanie, że nic się nie stało z nadzieją, że problem rozwiąże się sam; 2) natychmiastowe zakończenie współpracy często w dość obcesowy sposób. Spróbujmy zrozumieć, że miedzy tymi dwiema skrajnościami jest cały szereg rozwiązań miękkich, twardych i strukturalnych (odcieni szarości), które mogą zadziałać. Oczywiście, dopóki nie spróbujesz – nie przekonasz się. Gwarancji żadnej nie ma. Ale alternatywą są rozwiązania skrajne. Skoro czytasz dalej, to znaczy, że coś Ci w nich nie pasuje i chcesz poznać te bardziej umiarkowane.
Najpierw rozmowa
Musimy zrozumieć jedną bardzo prostą rzecz. Popełniamy błąd sądząc, że każdy z nas widzi świat dokładnie tak samo, jak my. Jeszcze większym błędem jest oczekiwanie, że będzie on go tak samo oceniał. Kompletnym absurdem jest oczekiwanie, że ten ktoś będzie to samo widział, tak samo to, co widzi oceniał, a potem jeszcze będzie sam z siebie nieproszony wdrażał rozwiązania, których my oczekujemy. Wiemy, że to absurd, a jednak często tak właśnie robimy. A potem czujemy frustrację, że ten ktoś tak się nie zachowuje. Zapominamy jednak… mu o tym powiedzieć. Frustracja rośnie z czasem. Zaczynamy deprecjonować naszego wspólnika, stajemy się biernie agresywni, wysyłamy sygnały niewerbalne, które on zaczyna odczuwać, ale najpierw w sposób nieświadomy. Rozłam między Wami narasta.
A przecież wystarczy porozmawiać i już na samym początku powiedzieć w sposób rzeczowy, pozbawiony agresji, co nam się podoba, a co nam się nie podoba, jakie mamy oczekiwania. Ta zdolność jest podstawą wszelkich relacji międzyludzkich. Wszyscy o tym wiemy, a jednak wielu z nas w związkach, w małżeństwach, w spółkach tego nie robi. Dzieje się tak między innymi dlatego, że byliśmy uczeni, że wyrażanie swoich oczekiwań jest niestosowne, a trwanie jest postawą godną podziwu. Rozmowy jakoś nas nie uczono.
Jak naprawić problem ze wspólnikiem?
Jeśli współpraca Wam nie idzie, warto zastanowić się, dlaczego tak się dzieje. Ale nie popełniajmy prostego błędu polegającego na wytłumaczeniu pewnych zachowań łatwymi do przyklejenia łatkami. Najłatwiej wytłumaczyć zachowanie wspólnika tym, że to „idiota”, „leń” lub „złodziej”. Jakie to proste? Jak szybko i łatwo w ten sposób znajdujemy „rozwiązanie” tej zagadki? I jakie ono jest dla nas wygodne!
Tymczasem, zachowania ludzi są najczęściej wypadkowa ich cech charakteru oraz zewnętrznych sytuacji, w których się znaleźli. My najczęściej o tych czynnikach zewnętrznych zapominamy albo nie chcemy się na nich skupiać, a szukamy deprymujących domniemanych cech osobowości. Bądźmy tego świadomi i uważajmy na to.
W rozmowie spróbujmy zidentyfikować obiektywny problem, a potem poszukać wspólnego rozwiązania, które w sposób optymalny zapewni realizację interesów obu stron. To są właśnie negocjacje. Można je prowadzić samodzielnie, z prawnikami lub w formie mediacji z udziałem bezstronnego i neutralnego mediatora. Z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo skuteczna jest ta ostatnia forma i bardzo często ją rekomenduję i sam prowadzę mediacje jako mediator lub uczestniczę w nich jako pełnomocnik jednej ze stron.
Jakie mamy rozwiązania?
Oczywiście, mamy różne typu spółek. A w nich poszczególne rozwiązania mogą się od siebie znacznie różnić. Dlatego tutaj przedstawiam jedynie ogólne kierunki.
W kolejnych wpisach przedstawię kilka szczegółowych rozwiązań, które mogą się okazać skuteczne w poszczególnych typach spółek. Zaznaczam jednak, że najważniejsze i najtrudniejsze jest dobranie odpowiedniego rozwiązania do celu. Tak samo, jak prawdziwą sztuką jest określenie celu odpowiedniego do do konkretnej sytuacji. Wielu prawników o tym zapomina i forsuje swoje rozwiązania tylko dlatego, że są technicznie możliwe. Jest to podstawowy błąd. Podobnie, jak grzechem wielu prawników jest to, że upierają się przy pierwotnie wyrażonych stanowiskach, by nie stracić twarzy lub popisać się przed klientem. A stanowiska te nie są odpowiednio skorelowane z celami, które nie są dobrane odpowiednio do interesów, sytuacji i możliwości stron.
W Kancelarii Jakubiec i Wspólnicy unikamy tych błędów. Dbamy o to, by każde rozwiązanie było dopasowane do rzeczywistych celów i interesów naszych klientów. To właśnie ta praktyczna i strategiczna perspektywa wyróżnia nas na rynku usług prawnych.
Jeśli czujecie, że nasza pomoc może okazać się dla Was przydatna, odezwijcie się do nas. Jesteśmy po to, żeby Wam pomóc:
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935
https://www.ifc.org/content/dam/ifc/doc/mgrt-pub/focus4-mediation-12.pdf
https://isap.sejm.gov.pl/isap.nsf/DocDetails.xsp?id=wdu20000941037

CZEMU NIE PODPISZĘ PISMA, KTÓRE KLIENTOWI NAPISAŁA AI?
Zdarza się to coraz częściej. Klient dzwoni: „Model AI napisał mi pismo. Proszę je tylko wydrukować, podpisać i wysłać.” Kiedyś się denerwowałem. Dziś – już nie. Ale obserwuję zjawisko, które mnie niepokoi: ludzie coraz częściej wierzą w nowe narzędzia tylko dlatego, że są nowe. To jest bardzo ryzykowna postawa. A na zdjęciu to ponoć jestem ja za 10 lat…
Dlaczego nie mogę „tylko” podpisać pisma przygotowanego klientowi przez AI?
Pismo jest przecież gotowe – napisał je model AI. Dlaczego więc go nie podpiszę? Odpowiedź jest bardzo prosta. Nie prowadzę drukarni, ani wirtualnego sekretariatu. Moja rola nie sprowadza się do podpisywania pism i ich wysyłania. Nawet samo pisanie pism, to tylko wierzchołek góry lodowej i często jedyna widoczna, namacalna dla klientów, ale najmniejsza część mojej pracy.
Na czym polega praca adwokata?
Moja praca to prowadzenie sprawy klienta. A więc ustalenie faktów, dokonanie ich prawnej oceny. Analiza możliwości prawnych, a także szans i zagrożeń. Przygotowanie alternatyw. Wreszcie realizacja i czuwanie nad całym procesem. Angażuję w to swoją wiedzę, doświadczenie, czas i nazwisko. Może zabrzmi to brutalnie, ale mój podpis kosztuje. Dlaczego? Ponieważ całe życie pracowałem ciężko na to, żeby miał swoją cenę. Jeśli więc klient chciałby skorzystać z renomy mojej Kancelarii, żeby wywrzeć wrażenie na adresacie, musi za to zapłacić.
Ale przecież do tego się to nie sprowadza. Nie podpisałbym nigdy gotowego pisma przygotowanego przez klienta nawet, gdyby mi za to zapłacił. Dlaczego? Ponieważ składając podpis pod pismem biorę odpowiedzialność za jego treść. I tu zaczyna się problem, którego wiele osób nie jest w stanie zrozumieć. Zapytacie: w czym problem, przecież mogę je przeczytać. Owszem, mogę. Ale w ten sposób mogę jedynie ocenić, czy pismo jest napisane poprawnie, bez błędów ortograficznych, bez wewnętrznych sprzeczności i nawet czy powołuje odpowiednie przepisy. Zapytacie znów: czy to nie wystarczy?
Czemu nie mogę ocenić gotowego pisma bez znajomości sprawy?
Nie, ponieważ wewnętrzna spójność i schludność pisma to wyłącznie jeden aspekt. Jest on jednak absolutnie niewystarczający. Nawet najpiękniejsze pismo na nic się zda, a może wyrządzić mnóstwo szkód. Może nawet doprowadzić do przegranej sprawy, którą inaczej dałoby się wygrać. Może tak być, gdy nie jest ono dopasowane do konkretnej sytuacji faktycznej i prawnej. Co z tego, że ktoś przyniesie mi piękne pismo z oświadczeniem o potrąceniu, skoro należałoby odstąpić od umowy? Co z tego, że ktoś wypowie umowę spółki, skoro lepiej byłoby pójść w zupełnie innym kierunku i wnieść pozew o wyłączenie wspólnika? Przykładów takich można podać tysiące.
Sztuką nie jest więc napisanie pisma – nawet świetnego pod kątem struktury wewnętrznej. Sztuką jest ustalenie, w jakim kierunku sprawę poprowadzić oraz kiedy, wobec kogo i jak zadziałać, by osiągnąć wcześniej poprawnie określony cel. To jest główny obszar pracy adwokata. Reszta jest już tylko technicznym wykonaniem tego zamysłu.
Sztuka zadawania trafnych pytań
Klient odpowie, że przecież zapytał modelu AI, co w danej sprawie robić. I znów mamy problem. Trzeba mieć bowiem naprawdę dużą wiedzę prawną i doświadczenie, żeby wiedzieć, jakie pytanie zadać. Żeby zadać poprawne pytanie, trzeba mieć dobre rozeznanie w faktach, które się poprawnie interpretuje, i w prawie.
Jeśli zdacie czatowi pytanie, uzyskacie odpowiedź. To jasne. Problem polega na tym, że możecie zadać niewłaściwe pytanie, a czat tylko utwierdzi Was w przekonaniu, że macie rację. W końcu drobne sugestie tylko lepiej naświetlą sytuację, prawda?
Sam prawie dałem się nabrać AI!
Ja sam ponad 2 lata temu przygotowywałem jeden bardzo skomplikowany pozew. Prosiłem chat GPT o kilka podpowiedzi, sugestii, rozwiązań. Długo z nim o tym rozmawiałem. Był to pozew z obszaru, który bardzo dobrze znam od strony praktycznej, a kiedyś pisałem z niego swój doktorat. Gdybym nie miał wiedzy na poziomie eksperckim, dałbym się złapać w pułapkę, gdyż jego podpowiedzi wyglądały z pozoru doskonale. W praktyce, okazało się, że wymyślał orzeczenia sądowe, by lepiej pasowały pod moje tezy, a jego argumentacja była oparta o te nieistniejące orzeczenia. Zapaliła mi się w głowie czerwona lamka i zacząłem go sprawdzać. Ale to jest obszar, na którym ja się bardzo dobrze znam. Laik nie miałby najmniejszych szans na weryfikację poprawności tych danych i sugestii.
Czy AI zabierze pracę prawnikom?
Obecnie z pewnością nie. A później? Uważam, że w ciągu kilku lat AI osiągnie poziom, który pozwoli na udzielanie trafnych porad prawnych w prostych sprawach. Obecnie też to robi, ale te porady te nie są jeszcze trafne. Choćby dlatego, że AI nie potrafi jeszcze ustalić, co jest istotne w danej sprawie, jakie fakty mają, a które nie mają znaczenia. Nie radzi sobie jeszcze wystarczająco dobrze z tzw. subsumpcją, tj. „podciąganiem” stanu faktycznego pod konkretne przepisy.
AI dokona polaryzacji prawników. Wyprze z rynku tych, którzy udzielają porad prawnych w najprostszych sprawach. Takich, którzy żyli kiedyś z porad prawnych, do których ustawiały się na korytarzu kolejki ludzi, by uzyskać poradę w sprawach dla nich ważnych, ale nieskomplikowanych. Tacy prawnicy – bardzo dotąd potrzebni i szanowani w swoich społecznościach – odejdą do historii.
Natomiast dla prawników zajmujących się sprawami bardziej skomplikowanymi AI stanowić będzie świetne, dodatkowe narzędzie, które będzie ułatwiało analizę dokumentów i orzecznictwa sądowego, będzie dokonywać przeglądu fachowej literatury i przygotowywać umowy. I bardzo się z tego powodu cieszę, bo nie będę musiał tego robić sam. Jestem przeszczęśliwy, że nie będę musiał przepisywać listy załączników i sprawdzać nr NIP, KRS itp. I kodów pocztowych!
Wyspecjalizowani prawnicy będą wykorzystywali AI do budowania strategii postępowania, taktyki negocjacji, oceny szans konkretnych rozwiązań, analizy psychologicznej drugiej strony, określania procentowego rozkładu ryzyka. Ale znów: będą to „bitwy” toczone przez prawników wykorzystujących modele AI. I najlepszymi prawnikami będą ci, którzy będą to robić najlepiej. Zamierzam być wśród nich.
AI nie zastąpi prawników, którzy rozumieją ludzi. Bo prawo – tak jak każda dobra rozmowa – zaczyna się od właściwego pytania.
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935.
https://www.hbs.edu/faculty/Pages/item.aspx?num=67121
https://asiaiplaw.com/article/the-promise-and-peril-of-ai-in-the-legal-industry

ZMIANA POKOLENIOWA W FIRMIE RODZINNEJ OKIEM STARSZYCH
W poprzednim artykule opisałem punkt widzenia przedstawicieli młodego pokolenia. Dzisiaj spojrzę na to z drugiej strony i zadam pytanie – czy i kiedy przekazanie sterów w firmie jest zasadne. Jakie mogą być sygnały ostrzegawcze i jakich błędów lepiej nie popełnić?
Królowa Elżbieta jako szefowa firmy rodzinnej
Zmiana pokoleniowa dotyczy każdej firmy rodzinnej. Gdy królowa Elżbieta II pochowała już swojego męża i była u kresu swojego życia, zastanawiałem się, co sądzi o swoim synu, Karolu, jako następcy. Jak w każdej rodzinie, pewnie były między nimi tarcia, różnice zdań, pretensje. O Karolu można było pewnie powiedzieć wiele. Jednak zwyczajnie nie można było zarzucić mu braku przygotowania, doświadczenia i dojrzałości. Chyba jego rodzice nie musieli się obawiać, że woda sodowa uderzy mu do głowy, gdy zostanie „prezesem”. Mając już ponad 70 lat odziedziczył tron i póki co z pewnością nie zasłużył na przydomek „szalony”, „okrutny”, „rozrzutny” lub „rozpustny”.
Problem polega na tym, że brytyjska monarchia jest firmą rodzinną raczej nietypową i trudno szukać jej odpowiednika w naszym polskim biznesie rodzinnym. Większość polskich przedsiębiorców nie ma tego komfortu, że władzę w firmie przekaże dziecku, które ma 70 lat i całe życie w niej pracowało. Jeśli więc nie jesteście Elżbietą II, staniecie przed innymi dylematami. I to znacznie wcześniej.
Zmiana pokoleniowa. Czy on jest gotowy?
To pytanie zadaje sobie wielu rodziców, którzy zaczynali budować biznes 30 lub 40 lat temu. Wychowywali się w innych warunkach. W otoczeniu, które dzisiaj coraz trudniej nam sobie wyobrazić. A jednak udało im się i zbudowali biznes. Czy ich dzieci są gotowe, by go przejąć? Popatrzmy na nie. Niczego im nigdy nie brakowało. Ukończyły dobre szkoły, znają świat z książek, filmów, ale z problemami codziennego życia raczej się nie zetknęły. A przynajmniej nie musiały się z nimi zmierzyć.
Nie musiały o nic walczyć, bo obiecano im, że wszystko kiedyś dostaną. Miały się uczyć, cieszyć życiem, przysparzać Wam dumę. I czekać. Czas leci, jednak odczuwacie coraz większy niepokój. Wynika on z tego, że Wasze dziecko jest już w wieku, do którego sięgają Wasze wyraźne wspomnienia dotyczące Was samych. I widzicie wielką różnicę. Wy zasuwaliście w pocie czoła, w starych dżinsach, czasem dziurawych, bo innych nie było. A Wasze dziecko siedzi sobie, pachnie, ma drogie ciuchy, niemal same przyjemności.
Ma też inne aspiracje. Wy chcieliście wziąć życie za bary. I zrobiliście to. A Was syn? Albo córka? Jacyś tacy bez ikry, bez polotu, niemrawi albo przeciwnie – chcieliby się porwać z motyką na słońce. A tu przecież trzeba działać spokojnie, systematycznie. Owszem, chcieliby władzy i pieniędzy, ale czy są na to gotowi? Czy są tego godni? Czy poradzą sobie z podejmowaniem decyzji i odpowiedzialnością za pracowników, rodzinę, za nazwisko, na które całe życie pracowaliście?
Niepokój
Zmiana pokoleniowa nadchodzi nieubłaganie. Ale czujecie niepokój. Kochacie swoje dziecko, ale widzicie, że nie jest takie, jak Wy. Ma chwilami to samo spojrzenie, podobny uśmiech, ale żyje w zupełnie innym świecie. Dla Was liczyła się odpowiedzialność, rzetelność, relacje z pracownikami, których osobiście znaliście. Biznes budowaliście po to, by mieć gdzie pracować, by być niezależnym. A Wasze dziecko mówi czasem o jego sprzedaży, biernym dochodzie, o zewnętrznym finansowaniu, inwestorach, nowych technologiach, które pozwolą zaoszczędzić na ludziach. Niby słyszycie o tym codziennie w telewizji, ale wypieracie to.
Poza tym, czy on nie wyda tych pieniędzy na głupoty? Wy zaczynaliście pracować w latach 80 i zarabialiście po 30 dolarów. A on ma czapkę z daszkiem za 200. Ma dopiero 40 lat, a to niebezpieczny wiek… Wielu facetów zostawia w tym czasie żony dla młodszych dziewczyn. Są rozwody, podziały majątków, walka o dzieci. Poza tym – jak on się ubiera? Wy przychodziliście do biura schludni i po to pracowaliście, żeby nie mieć dziur w spodniach. A Wasze dziecko wydaje na dziurawe dżinsy tyle, ile Wy zarabialiście ciężką pracą w pół roku. Czy to jest poważne podejście?
Może to jeszcze nie ten moment? Ale gdyby to była tylko kwestia czasu… Czy właściwy moment nadejdzie kiedykolwiek?
Dylemat
Zastanawiacie się, co robić. Czy pieniądze go nie popsują? A czy on da radę? Czy gdzieś popełniliście błąd? Może za mało byliście w domu i nie poświęciliście mu wystarczająco dużo czasu, nie wychowaliście go? Albo za bardzo go rozpuściliście. A może wszystko jest dobrze i zwyczajnie zaczynacie szukać dziury w całym?
Może lepiej zatrudnić menadżera, który będzie prowadził firmę? A syn niech zajmie się wychowywaniem wnuków, może dzięki temu uniknie tych błędów, które Wy popełniliście i one będą gotowe i godne, by przejąć biznes w przyszłości? To takie słodkie dzieciaczki… Za 20 lat zaczną pracę w firmie, którą pozostawicie, za 30 lat zaczną nią zarządzać, a do tego czasu jakoś to będzie. Ten menadżer to będzie bardzo porządny człowiek. Na pewno nie okradnie firmy. Na pewno… Prawda?
Zmiana pokoleniowa. Decyzja
To są dylematy i pytania, które stawia sobie wielu założycieli firm rodzinnych. Jednak każda rodzina będzie musiała odpowiedzieć na nie sama. Każda rodzina i każda firma to osobna historia. Jedno jest jednak pewne i wspólne: możecie nadać kierunek, ale nie ustawicie firmy tak, że będzie działała sama po Waszej śmierci lub odejściu na emeryturę. Do tego potrzebni są ludzie. Ich wybór jest ograniczony, a czasu nie ma wiele. On ucieka. Trzeba podjąć decyzję, być może najtrudniejszą w Waszym życiu. Zmiana pokoleniowa nadchodzi, a odwlekaną decyzję trzeba będzie podjąć.
Pierwszym krokiem nie musi być od razu przekazanie władzy. Czasem wystarczy stworzyć wspólny plan sukcesji i określić etapy, które dadzą wszystkim poczucie bezpieczeństwa.
Kancelaria Jakubiec i Wspólnicy pomaga firmom rodzinnym układać relacje i organizować przejście między pokoleniami
My rozumiemy Wasze dylematy. Firma rodzinna jest obszarem do pracy, którą chcemy i potrafimy wykonać.
Pomożemy Wam uporządkować firmę tak, by zapewnić płynne przejście zadań i odpowiedzialności na kolejne pokolenie.
Nauczymy Was rozmawiać o sprawach trudnych, znaleźć wspólny język i miejsce dla każdego — od seniora po najmłodszych członków rodziny.
To się da zrobić. Zapewniam.
Nie zostawiajmy tych spraw przypadkowi. Same się nie załatwią.
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935.
https://www.pwc.pl/pl/publikacje/raport-badanie-polskich-firm-rodzinnych-2023.html
https://www.pwc.pl/pl/publikacje/badanie-nextgen-survey.html

FIRMA RODZINNA – BIZNES NA POKOLENIA?
Ludwik XV i jego kochanka mieli mawiać – po nas choćby potop. Pewnie nie przypuszczali, jak prorocze to były słowa. Podejście takie cechuje jednak wielu polskich przedsiębiorców. Większość z nich nie uświadamia sobie tego jednak. Chcą budować biznes nie na lata i dekady, ale na pokolenia. Zapominają jednak o najważniejszym elemencie tej układanki. W tym artykule przedstawię jeden punkt widzenia. Punkt widzenia części młodych. Stąd tekst ten może wydać się niektórym subiektywny. Jest to zabieg celowy. W następnym tekście przedstawię drugi punkt widzenia. Ale póki co…
Firma rodzinna i praszczur założyciel, czyli „nie chcę, ale muszę”
Firma rodzinna to fascynujący temat. Wielu przedsiębiorców, którzy zaczynali w innej rzeczywistości, trwa do dziś w przekonaniu, że są wyjątkowi. I mają rację. Żadne inne pokolenie nie doświadczyło transformacji ustrojowej: z socjalizmu do kapitalizmu, z państwa aspirującego do totalitaryzmu – do demokracji, z biednego społeczeństwa rolniczo-przemysłowego – do zamożnego i innowacyjnego.
Ale czy naprawdę są wyjątkowi? Z pewnością tak — w swoich oczach.
Tak samo jak wyjątkowi byli ich rodzice, którzy przeżyli sanację, II wojnę światową, stalinizm i szarą rzeczywistość PRL.
A jeszcze wcześniejsze pokolenia? Urodziły się pod zaborami, przeżyły dwie wojny światowe i wojnę z bolszewikami. Ich doświadczenia też były unikalne.
A moje pokolenie? Urodziłem się w orwellowskim roku 1984. Pamiętam, jak obok mojego domu na przedmieściach Łodzi chodziły barany, sąsiedzi hodowali kury, jeździli „maluchami” i marzyli o paszporcie, żeby zwiedzić Czechosłowację. Dziś piszę w epoce gwałtownego rozwoju sztucznej inteligencji, w mieście pełnym usług i start-upów. Świat zmienił się na moich oczach bardziej niż na oczach trzech poprzednich pokoleń razem wziętych.
Praszczur założyciel i mentalna blokada przed sukcecją
A jednak jakaś fatalna siła każe temu „praszczurowi założycielowi” uważać się za lepszego od poprzednich i następnych pokoleń.
Poczucie misji, odpowiedzialności i wyjątkowości nie pozwala mu przekazać sterów w firmie.
Dlaczego? Bo się boi.
Nie chce przeminąć. Trudno mu pogodzić się z myślą, że jego świat już nie istnieje.
Zapytacie – jak to? Proszę, oto odpowiedź.
Firma rodzinna: czy założyciel coś od kogoś dostał?
Trudno mieć pretensje do założycieli firm rodzinnych. W pewnym sensie są wyjątkowi – ich życie przypadło na moment, kiedy zakładanie biznesów stało się możliwe -najpierw pół legalne, a potem całkiem normalne. Oni nie odziedziczyli niczego poza wyniesionymi z domu wzorcami: ciężkiej pracy, surowości, ojcowskiej władzy. I uważają, że to właśnie te wzory zapewniły im sukces. Zapominają, że gdyby tak było, nigdy nie założyliby własnych warsztatów, przedsiębiorstw, firm, czy jakkolwiek byśmy tego nie nazwali. Oni je założyli, bo się temu nieświadomie sprzeciwili. Gdyby byli posłuszni, pracowaliby w przedsiębiorstwie państwowym.
A jednak wzorce, które kiedyś odrzucili, wracają jak bumerang i nie pozwalają im oddać sterów w firmie, którą budowali przez całe życie. Boją się. Boją się, że ich dzieci lub wnuki nie są do tego gotowe. Że są to dzieci wychowane w warunkach „szklarniowych”, pod kloszem. Nieznające realnego życia i problemów, co gorsza, nie szanujące tradycji, szacunku dla ciężkiej pracy i poczucia odpowiedzialności. Nie dopuszczają do siebie faktu, że sami je tak wychowali. Ale to by jeszcze przeżyli. Nie dopuszczają jednak faktu znacznie ważniejszego. Wypierają ze świadomości, że świata, który znali już nie ma. Panicznie boją się przyznać, że to, co znali już przeminęło. Nie przyjmują do wiadomości, że dzisiaj inaczej wyglądają relacje międzyludzkie, łańcuchy dostaw, cele i wartości firm oraz otoczenie, w jakim funkcjonują.
Firma rodzinna: założyciel boi się, że nie jest już potrzebny
Dlaczego to wypierają? Bo najbardziej na świecie boją się tego, że nie będą już potrzebni. Nie chcą przeminąć. Walczą z myślą, że już sami więcej nie osiągną, a nowe pokolenie nie jest takie, jak chcieliby je zaprojektować. No nie jest. I nigdy nie będzie. Ale możecie przyjąć do wiadomości i zaakceptować przemijalność i zmianę, które są nieuniknione. Jeśli to zrobicie, dacie młodym popełnić błędy i wyciągnąć wnioski. Pozwolicie im żyć i uczyć się odpowiedzialności. Pozwolicie im zacząć podejmować decyzje za przyszłość, która należy do nich – czy tego chcecie, czy nie. Jeśli jednak będziecie trzymać dalej „stery rodziny i firmy na siłę i łamać ich osobowość, charaktery, udowadniać im, że nie potrafią i nie zasługują, sprawicie, że przepowiednia spełni się sama. I rzeczywiście firma nie przetrwa po Was.
Jeszcze jedno. Zadajecie sobie pytanie, dlaczego Wasze dzieci nie są takie jak Wy? Dlaczego nie wyszły wcześniej z domu i nie zaczęły od zera pokazując odwagę i determinację? Bo Wam uwierzyły. Mówiliście im, że mają się tylko uczyć, zdobywać wiedzę, a Wy im przekażecie firmę. Postąpiliście dokładnie odwrotnie, niż Wasi rodzice wobec Was. A teraz bijecie się z myślami i mówicie: Ja w jego wieku miałem już trzecią firmę, rozwód i stan wojenny i kontrole na karku. A on? Pytacie o swego syna. A on robił to, czego od niego oczekiwaliście. I dzisiaj macie pretensje.
Kancelaria Jakubiec i Wspólnicy pomaga firmom rodzinnym układać relacje i organizować przejście między pokoleniami
Odezwijcie się do nas. Firma rodzinna jest obszarem do pracy, którą chcemy i potrafimy wykonać.
Pomożemy Wam uporządkować firmę tak, by zapewnić płynne przejście zadań i odpowiedzialności na kolejne pokolenie.
Nauczymy Was rozmawiać o sprawach trudnych, znaleźć wspólny język i miejsce dla każdego — od seniora po najmłodszych członków rodziny.
To się da zrobić. Zapewniam.
Nie zostawiajmy tych spraw przypadkowi. Same się nie załatwią.
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935.

ŚMIERĆ WSPÓLNIKA – CO DALEJ ZE SPÓŁKĄ?
W naszym społeczeństwie śmierć jest ciągle trudnym tematem. A przecież w życiu tylko śmierć jest pewna. Jeśli chcemy, by nasza firma przetrwała dłużej, niż my sami, musimy podchodzić do tego poważnie, ale i z pewną otwartością. Przyjrzyjmy się kilku sprawom związanym ze śmiercią wspólnika.
Śmierć wspólnika – czy firma przetrwa?
Śmierć wspólnika jest trudnym momentem dla spółki. Jak firma przejdzie przez ten okres? To zależy od kilku kwestii.
Śmierć wspólnika w spółkach osobowych i kapitałowych
👉Łatwiej będzie „poradzić” sobie ze śmiercią wspólnika w spółkach kapitałowych (spółka z o.o., Spółka akcyjna), niż w spółkach osobowych (np. spółka jawna, spółka komandytowa). Dlaczego? Spółki kapitałowe mają osobowość prawną – niezależną od wspólników. Organizacyjnie, prawnie i strukturalnie istnieją one w pełni niezależnie od swoich wspólników. Śmierć wspólnika – nawet większościowego – będzie dla nich znacznie mniejszym problemem, niż w przypadku spółek osobowych. Nie wspominam nawet o spółce cywilnej, gdzie będzie to prawdziwy dramat.
Śmierć wspólnika a kultura organizacyjna
👉Kultura organizacyjna. W firmach opartych o procedury śmierć kogokolwiek będzie znacznie mniej odczuwalna, niż w firmach opartych o rolę jednego człowieka. Tam, gdzie są opisane i realizowane procedury, role, opisy stanowisk będzie to znacznie łatwiejsze. Trudniejsze będzie tam, gdzie wspólnik jest od wszystkiego i rozdziela zadania w zależności od sytuacji, a wiedzą dzieli się niechętnie.
Pozycja i rola zmarłego wspólnika
Trzeba wreszcie zadać pytanie, 👉 czy działalność spółki była oparta i zależna od osobistych kwalifikacji, kompetencji, kontaktów, wiedzy, autorytety danego wspólnika? Jeśli tak, znaczy to, że nie zadbał on o to, by firma była czymś więcej, niż przybudówką do jego osoby. Warto o tym myśleć już za życia, by budować firmę większą od siebie samego. Oczywiście, w przypadku wolnych zawodów – będzie to wyglądało inaczej, niż w przypadku firm produkcyjnych, technologicznych, czy handlowych. Ale nawet w firmach medycznych czy prawniczych chodzi przecież o to, by zostawić po sobie coś, co przetrwa. A to wymaga wyzbycia się obsesji kontroli za życia – i to długo przed śmiercią.
Czy spadkobiercy mają wejść do spółki?
Zostawmy kwestie proceduralne. W różnych spółkach wygląda to różnie. Odmienne są zasady i punkty odniesienia. Ogólna zasada jest jednak taka – w umowie spółki możemy tę sytuacje dość elastycznie kształtować i nadać kierunek.
Po co założono tę firmę?
Należy się więc zastanowić, czy firma jest od tego, żeby wspólnicy mieli miejsce pracy osobiście świadczonej? Jeśli tak, to nie ma przeszkód, żeby spadkobiercy weszli do spółki, jeśli mają kwalifikacje, żeby tę prace w niej wykonywać. Jeśli jest to przychodnia lekarska – proszę bardzo, jesteście lekarzami? Zapraszamy. Ale jeśli nie, to lepiej będzie się z nimi rozliczyć, spłacić ich i kontynuować współpracę w ograniczonym składzie. Jeśli jednak spółka jest prowadzona w celu biznesowym opartym o wzrost wartości, pomnażanie kapitału, czerpanie z niego korzyści, to wejście spadkobierców do spółki wyglądać może zupełnie inaczej.
Czy spadkobiercy będą osobiście zaangażowani w prowadzenie spraw spółki?
Można więc zapytać, czy tacy spadkobiercy będą biernymi wspólnikami czerpiącymi korzyści kapitałowe z dywidendy lub wzrostu wartości udziałów? Czy może zostaną w spółce zatrudnieni na stanowiskach odpowiadających ich obecnym kwalifikacjom i przygotowywani do tego, by w przyszłości zajmować coraz wyższe i bardziej odpowiedzialne stanowiska? A może zasadne jest, by od razu weszli do zarządu i wzięli odpowiedzialność za zarządzanie spółka?
Nie ma jednej odpowiedzi na tak postawione pytania. Wszystko zależy od sytuacji konkretnej firmy, relacji między wspólnikami ich rodzinami, wieku i stopnia przygotowania zawodowego spadkobierców do wejścia do spółki. Nie bez znaczenia będzie sytuacja finansowa i otoczenie gospodarcze firmy, plany życiowe spadkobierców oraz ich zdolności komunikacyjne w relacjach z dotychczasowymi wspólnikami.
Kancelaria Jakubiec i Wspólnicy pomaga spółkom, wspólnikom i spadkobiercom w razie śmierci wspólnika
Kancelaria Jakubiec i Wspólnicy pomaga wspólnikom, spółkom i spadkobiercom przejść przez moment śmierci wspólnika w sposób uporządkowany i bezpieczny.
Doradzamy, jak przygotować firmę na taką sytuację zawczasu, a gdy trzeba – pomagamy ułożyć relacje i zabezpieczyć interesy po śmierci wspólnika.
Nie zostawiajmy tych spraw przypadkowi.
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935
https://www.pwc.pl/pl/publikacje/badanie-nextgen-survey.html
https://www.biznes.gov.pl/pl/portal/00149
https://podpowiada.gofin.pl/338/podatek-dochodowy/6972/prowadzenie-pkpir-w-praktyce/307772

KONFLIKT WSPÓLNIKÓW W FIRMIE RODZINNEJ
Czy wiecie, że konflikt wspólników jest trzecim najpoważniejszym zagrożeniem dla firm rodzinnych? Takie dane podaje PWC Polska w swoim raporcie z 2023 roku. Konflikty te najczęściej rozwiązywane są w gronie rodzinnym – za zamkniętymi drzwiami. Z moich obserwacji wynika jednak, że często taka „rozmowa” oznacza szantaż emocjonalny, przemoc finansową lub zmuszenie do wyrzeczenia się własnych wartości lub ambicji. To nie jest rozwiązanie sporu ani pogodzenie interesów. Jest to złamanie słabszego. Na krótką metę – porządek zostaje przywrócony, a firma i rodzina wyglądają na stabilne. W dłuższej perspektywie – takie zwyczaje oznaczają podcinanie gałęzi, na której siedzi rodzina.
Czym jest konflikt wspólników?
Czy konflikt wspólników jest czymś złym? Tak samo, jak noc, burza, czy zima. Konflikt przypomina w przyrodzie trzęsienie ziemi – wynika z naprężenia płyt tektonicznych / interesów stron i prowadzi do obniżenia napięcia / znalezienia równowagi. Dzieje się to czasami w sposób spektakularny, kiedy indziej tli się latami. Paradoksalnie, znacznie zdrowiej jest przejść przez konflikt „z fajerwerkami”, jeśli ma on doprowadzić do oczyszczenia atmosfery. Jest to lepsze od raka, który toczy rodzinę powoli.
Konflikt wspólników nie jest dobry, ani zły
Konflikt nie jest dobry, ani zły. Jest naturalną reakcją na postrzeganą subiektywnie niesprawiedliwość, którą należy zmienić – wg jednej strony. Druga strona uważa, ze wszystko jest w porządku i należy obecny stan utrwalać. Albo zmieniać go, ale w przeciwnym kierunku, niż chciałaby pierwsza. Przecież tak się w życiu dzieje i błędem jest oczekiwanie, że tak nie będzie. To jest zupełnie naturalne.
👉Złe mogą być jednak konsekwencje konfliktu. Co to znaczy? Spór związany z różnicą interesów lub odmienną wizją może eskalować do konfliktu personalnego, w którym przestajemy być otwarci na argumenty merytoryczne i poszukiwanie równowagi, ale przypisujemy drugiej stronie wszelkie najgorsze cechy i intencje, odczłowieczamy ją i uznajemy, że to ona jest problemem. Wówczas jesteśmy skłonni rozlewać konflikt na nowe pola, używać coraz mocniejszych środków, szkodzić w imię „wartości” sobie, rodzinie, firmie i oczywiście – osobie, która stała się naszym wrogiem. Jest to spirala konfliktu, która łatwo wciąga i niszczy.
Czy potrafimy rozmawiać o sprawach trudnych?
Niestety, w Polsce nie jesteśmy uczeni rozmawiania o rzeczach trudnych. W wielu rodzinach samo podniesienie tematu trudnego traktowane jest jako przejaw nielojalności. Wiele osób postrzega to jako zamach na stabilność, tożsamość i jedność. Rodzina ma trwać. Zaciskać czasami zęby, ale trwać.
✅W szczególności wśród przedstawicieli starszego pokolenia dostrzegam przekonanie o własnej wyjątkowości. Jest to poniekąd uzasadnione doświadczeniami, jakie ci ludzie zebrali w czasach PRL i trudnej transformacji. Jeśli zbudowali firmy, które przetrwały do dzisiaj, mają podstawy uważać się w pewnym sensie za wyjątkowych. Ci mądrzejsi jednak wiedzą, że nie są nieomylni.
✅Tematy trudne zamiata się pod dywan. Albo też używa się szantażu emocjonalnego, finansowego lub zwyczajnie łamie się charaktery. Można w ten sposób uzyskać pozory zgody i stabilności nawet na wiele lat. Ale jakim kosztem? Rozłam w rodzinie powstaje i narasta przez cały ten czas. Ponieważ jest zduszony, ukryty, wybuchnie jeszcze silniej, gdy będzie ku temu okazja. Co więcej, w ten sposób pozbawia się sprawczości i wiary w siebie tych, których zmuszono do uległości. Ich poczucie własnej wartości ulega osłabieniu. Problem polega na tym, że często są to przedstawiciele młodszego pokolenia, którzy mają być przyszłością firmy. W ten sposób osłabia się jej przyszłość.
✅Swoją drogą, o podobnych mechanizmach słyszałem również w innych miejscach – na przykład na uniwersytetach, gdzie apodyktyczny profesor nie potrafił zrozumieć, że wartością większą od jego racji tu i teraz jest przygotowanie następców do odpowiedzialnego kierowania zespołem, a zamiast tego rządził twardą ręką o wiele lat za długo.
Jak rozwiązać konflikt w firmie rodzinnej❓
Mediacja jest tym sposobem rozwiązywania sporów, od którego warto zacząć. Dlaczego❓
Mediacja jest:
- tańsza;
- szybsza;
- mniej sformalizowana;
- nastawiona na utrzymanie relacji;
- nastawiona na korzyści obu stron;
- nastawiona na walkę ze wspólnym problemem, a nie z drugim człowiekiem;
- bardziej poufna;
- bardziej nastawiona na uzdrowienie fundamentów
niż proces sądowy. Jestem w stanie obronić każdy z tych punktów. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że mediacja lepiej pozwala rozwiązać konflikty, niż cywilny proces sądowy (albo postępowanie karne). Jakie są alternatywy? Jedną z nich jest opisane wyżej zamiatanie sprawy pod dywan lub tabuizowanie problemu do tego stopnia, by stresujące wydawało się nawet pomyślenie o tym, by o nim porozmawiać. Zapewniam Was, że tak dzieje się w wielu rodzinach – nie tylko w tych, które prowadzą wspólny biznes.
Wzmocnienie kompetencji komunikacyjnych
Mediacja między wspólnikami pozwala również wzmocnić kompetencje komunikacyjne. Tak, to prawna. My potrafimy mówić, czasami nawet w wielu językach. Ale większość z nas nie potrafi ze sobą rozmawiać. I to jest przyczyną tragedii wielu rodzin, firm i ogromnej liczby wspaniałych ludzi. Wielu z nich nie mogło rozwinąć swoich zdolności, nie mogło skupić się na robieniu tego, co dobre i wartościowe, bo przez lata tkwili właśnie w takich rodzinach, w których nie potrafiono rozmawiać o sprawach trudnych, a przez to nierozwiązane problemy ciągnęły ich w dół przez lata lub dekady.
Dzięki mediacji w firmie rodzinnej nauczycie się rozmawiać ze sobą. Oczywiście, będzie to dopiero pierwszy krok na drodze nabywania kompetencji komunikacyjnych. Będzie to jednak krok niezwykle ważny. A to, czego się nauczycie, z pewnością przyda się Wam również później.
Kancelaria Jakubiec i Wspólnicy prowadzi mediacje rodzinne i mediacje w firmach rodzinnych
Jesteśmy przekonani, że to, co dajemy od siebie jest naprawdę wartościowe dla naszych Klientów. I nie chodzi tu tylko o wyniki, które oni osiągają dzięki nam. Mam na myśli to, że pomagamy im pokonać problemy, które przez lata nie pozwalały im cieszyć się życiem. Tak, mediacja naprawdę działa. Oczywiście, nie w każdej mediacji udaje się doprowadzić do zawarcia ugody. Ale nawet wtedy wartością jest to, że strony odjęły próbę rozmowy. Być może pierwszy raz od wielu lat. A to jest pierwszy krok w dobrą stronę. Dzięki temu nawet, jeśli sprawa trafi do sądu, będzie już toczyła się inaczej.
Odezwijcie się do nas! jesteśmy po to, żeby Wam pomóc:
📩 kancelaria@jakubieciwspolnicy.pl
📞 536 270 935
https://www.pwc.pl/pl/publikacje/raport-badanie-polskich-firm-rodzinnych-2023.html
