![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/konflikt-miedzy-wspolnikami.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
KTO CIERPI NA KONFLIKCIE MIĘDZY WSPÓLNIKAMI?
Konflikty między wspólnikami są zjawiskiem naturalnym i nie ma żadnego sensu udawać, że ich nie ma, ani też – gdy już się rozpoczną – zamiatać ich pod dywan. Konflikt jest jak burza – zjawisko atmosferyczne, które samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe, a przydarza się w określonych okolicznościach. Wyłącznie od nas zależy, czy będzie dla nas okazją do przetestowania dotychczasowych relacji i wyciągnięcia konstruktywnych wniosków w celu ich wzmocnienia, czy też będzie akceleratorem niekorzystnych zmian i procesów, które pociągną całą spółkę na dno. Kto może zyskać, a kto ucierpień na konflikcie między wspólnikami?
Kto jest stroną konfliktu wspólników?
Wbrew pozorom, to pytanie nie jest takie łatwe. Oczywiście, że stronami są skonfliktowani wspólnicy. Ale takie stwierdzenie niczego nam nie wyjaśnia. Z prawnego punktu widzenia, gdy dochodzi np. do zaskarżania uchwał, stroną pozwaną nie jest drugi wspólnik, który głosował w sposób, który nam nie odpowiada, ani osoba, która na takiej uchwale zyskała. Stroną pozwaną przy zaskarżeniu uchwały jest bowiem sama spółka, którą będzie reprezentował defensywnie zarząd bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie. Musimy tu więc ściśle rozróżnić strony toczącego się postępowania, od rzeczywistych stron posiadających przeciwstawne interesy.
Widzimy więc, że do konfliktu wspólników czasami “mimochodem” wciągane są bezpośrednio osoby, które wolałyby zachować neutralność, albo takie, których interesy nie pozostają w bezpośrednim związku z interesami stron konfliktu. Stronami w takim rozumieniu będą główni menadżerowie spółki, jej zarząd, kluczowi pracownicy, ale również kontrahenci, wierzyciele, spółki od niej zależne, a nawet przedstawiciele lokalnych wspólnot, samorządów, gdy w grę wchodzą istotne miejsca pracy.
Konflikt wspólników ma tendencje do tego, żeby obejmować swoim zasięgiem i skutkami coraz szersze kręgi osób, na które wpływa najczęściej w sposób negatywny. Takie osoby czasami stają się bezpośrednio stroną danego postępowania, mimo że wobec konfliktu chciałyby pozostać neutralne (jak przypadku spółki pozwanej przez zaskarżenie uchwały), a kiedy indziej przez dewastujący wpływ konfliktu na ich sytuację prawną lub emocjonalną.
Kto cierpi na konflikcie wspólników?
Na konflikcie wspólników cierpią najczęściej pozostali wspólnicy, pracownicy i wszyscy tzw. “interesariusze” spółki. Dlaczego? Dlatego, że część zasobów organizacji jest rzucana nie do realizacji jej celów, ale do wzajemnego zwalczania się wspólników. Spółka może stać się zakładnikiem jednego lub kilku wspólników, którzy będą blokować jej rozwój lub wręcz sabotować jej pracę chcąc w ten sposób szantażować pozostałych w celu nakłonienia ich do akceptacji ich postulatów.
Załoga, a przyjemniej część wyższej kadry zostanie postawiona przed konfliktem lojalnościowym, który ma destrukcyjny wpływ na morale i kreatywność. Kluczowi pracownicy takiej spółki nie będą skupiali się na realizacji dalekosiężnych celów, ale raczej będą skupieni na walce o przeżycie. Będą pokazywali “profesjonalizm” w złym rozumieniu tego słowa, co przekuje się na symulowanie pracy kosztem raportowania. Będą oni musieli się mierzyć już nie tylko ze stawianymi przed nimi zadaniami, ale z wyborem, którego by nie chcieli musieć dokonywać: komu być lojalnym. W takich konfliktach szerzy się donosicielstwo, ładnie zwane obecnie sygnalizowaniem, szpiegowanie, szukanie haków i osłon własnych części ciała. Organizacja choruje.
Na konflikcie wspólników będą cierpiały rodziny: zarówno samych wspólników, jak i rodziny pracowników spółki. Niepewność jutra, zagrożenie procesami cywilnymi, być może karnymi, lub choćby utratą pracy przekłada się na całość relacji człowieka i nie ma siły, by w mniejszym lub większym stopniu nie przełożyło się to na jakość życia tych ludzi, a przez to ich rodzin. Stres wywołany zagrożeniami ekonomicznymi, prawnymi i konfliktem lojalnościowym ma wpływ destrukcyjny na utożsamianie się z organizacją, na gotowość do pracy, zaangażowanie, niszczy tkankę społeczną w samej spółce.
W końcu pokrzywdzeni są kontrahenci spółki, którzy zaczną odczuwać spadek jakości, być może płynności finansowej. Zaczną się problemy, a w pewnym momencie uznają oni, ze bardziej opłaca im się uciąć współpracę i odejść, by nie dostać rykoszetem. Dla spółki będzie to fatalne w skutkach.
Pomijam już koszty wizerunkowe, finansowe i organizacyjne takiego destrukcyjnego konfliktu. Są one kolosalne, często nie do nadrobienia. A w połączeniu z bardzo niskim stopniem zaufania społecznego w Polsce w ogóle, przyczyniają się do tego, że jesteśmy podejrzliwi i apatyczni.
Czy to znaczy, że mamy nie walczyć o swoje?
Nie, absolutnie nie! O swoje można i trzeba walczyć. Ale niech to będzie przede wszystkim walka z problemem, a nie z człowiekiem. Spróbujmy podzielić człowieka od problemu i wspólnie z tym człowiekiem pokonać problem. Na tym polegają negocjacje rzeczowe i taka jest istota mediacji gospodarczych, których jestem gorącym zwolennikiem, a od niedawna sam prowadzę je również jako mediator.
Chciałbym być jasno zrozumiany – nie mam nic przeciwko procesom sądowym. Ale uważam, że do sądu powinno się iść wtedy, kiedy sami – pomimo szczerych prób – nie rozwiążemy naszych problemów. Poddanie sprawy pod rozstrzygniecie sądu powinno być ostatecznością.
Zapraszam serdecznie do kontaktu wszystkich, którzy mają w swoich spółkach problemy: od komunikacyjnych między wspólnikami, po jawne już konflikty. Postaram się pomóc Wam je rozwiązać. Ja i mój zespół mamy w tym doświadczenie.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/mediacje-w-sprawch-gospodarczych.jpeg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
DLACZEGO DO MEDIACJI CIĄGLE TRZEBA ZACHĘCAĆ?
Wczoraj miałem na LinkedIn przyjemność wymienić kilka uwag z notariuszem, który komentował mój wpis o mediacji w sprawach gospodarczych, konkretnie dotyczący sporów korporacyjnych, w tym sporów między wspólnikami. Ja wychwalałem zalety mediacji, a on zadał mi trafne, chociaż bardzo irytujące pytanie: skoro mediacja jest taka fajna, to dlaczego trzeba do niej zachęcać? Przecież gdyby była efektywna, ludzie by się sami na nią decydowali. Jako przykład efektywnej regulacji podał notarialne poświadczenie dziedziczenia, którego reklamować nie trzeba, gdyż przyjęło się pięknie samo. Skłamałbym, gdyby powiedział, że nie mogłem zasnąć po tej wymianie zdań, ale uświadomiła mi ona kilka bardzo ważnych kwestii. Podzielę się nimi teraz.
Mediacje. Czy ludzie dokonują racjonalnych wyborów?
Jeszcze do niedawna założenie racjonalności człowieka było jednym z dogmatów ekonomii. Dzisiaj powoli się od tego odchodzi. W dobie ciągłego jawnego podprogowego oddziaływania na naszą percepcję, a nawet kreowania naszych potrzeb, trudno mowić o wyborach w pełni racjonalnych. Wystarczy przyjrzeć się kampaniom wyborczym, by uświadomić sobie, że przedmiotem debaty są zwulgaryzowane tematy zastępcze, a ludzie podejmują decyzje raczej pod wypływem emocji, niż racjonalnej analizy. Dzieje się tak dlatego, że mają przesyt danych, z których większość jest niskiej jakości lub wręcz zamęcza obraz. Obraz ten – we współczesnym świecie – byłby i tak często zbyt skomplikowany, by można było go dogłębnie zrozumieć. Jestem skłonny przyjąć, że element racjonalny istnieje, lecz tylko niektóre jednostki próbują z niego realnie korzystać, a i tak muszą w tym celu desperacko unikać medialnego szumu i potoku własnych myśli i chwytać racjonalność niczym powietrze po wynurzeniu się z wody. Większość z nas nie robi nawet tego. Tak wiec argument, że gdyby mediacja była efektywna, to racjonalnie myślący ludzie z pewnością sami by ją wybrali, w ogóle do mnie nie przemawia. Nie oznacza to jednak, że mediacja nie jest racjonalnym wyborem. Jest nim jak najbardziej. To ludzie, którzy ją apriorycznie odrzucają dokonują wyborów nieracjonalnych.
Dlaczego więc do mediacji trzeba ludzi namawiać?
Jakie są zalety mediacji?
Okazuje się jednak, że do końca tak nie jest. Otóż, w wielu krajach, szczególnie tych o utrwalonych cechach kupieckich i szacunku dla pragmatycznych rozwiązań, mediacja jest bardzo popularna i traktowana jako pierwszy wybór przed procesem sądowym. O zaletach mediacji pisałem już nie raz, nie będę teraz ich powtarzał w całości – poniżej znajdują się linki do innych moich artykułów na ten temat. W punktach wymienię jedynie najważniejsze zalety mediacji: 1) jest tania; 2) jest szybka; 3) skupia się na problemie, a nie na przeciwniku – oddziela problem od osoby; 4) sprzyja budowaniu zaufania i relacji; 5) ma na celu rozwiązanie problemu, a nie rozstrzygniecie sporu; 6) nie wzbudza potrzeby rewanżu; 7) pozwala zaoszczędzić energię i emocje.
Czemu trzeba namawiać do mediacji?
Mediacja jest oczywiście dobrowolna, więc przez namawianie nie mam na myśli zmuszania kogokolwiek, ale raczej edukację i sugerowanie najlepszego rozwiązania. Nikogo do mediacji zmusić jednak nie wolno.
Czemu więc tak skuteczne i proste narzędzie nie jest w Polsce pierwszym wyborem? Czemu trzeba do mediacji ludzi namawiać? Przyczyn jest kilka. Zacznijmy od historii. Nasza świadomość historyczna budowana jest na warcholskiej kulturze szlacheckiej utrwalonej w literaturze i kinie. W tej kulturze właśnie sądzono się przez sześć pokoleń o przysłowiową gruszę na miedzy. Organy państwowe zostały zawłaszczone do rozstrzygania nieraz absurdalnych sporów. Dostęp do takiego sądownictwa był jednak przywilejem klasowym i prawo do prowadzenia takich procesów było przejawem prestiżu, władzy, wyższości, zamożności itd.
Do dzisiaj dla wielu osób dostęp do sądu i skierowanie do niego sprawy jest przejawem i możliwością doznania takiego uznania ze strony państwa. Idę do sądu! Jestem ważny! Zostanę potraktowany jak obywatel! Sąd zajmie się moją sprawą! Będę wysłuchany! Pokonam przeciwnika! To są myśli i emocje, które są związane z pójściem do sądu. W dodatku, dla wielu osób zaprzęgnięcie państwa w swój prywatny spór jest przyczyną poczucia sprawczości. Płacą podatki i teraz państwo ma działać w ich interesie. Niech się wszyscy zajmują ich sprawą!
Nie bez znaczenia jest również historia ostatnich 200 lat, która nie sprzyjała budowaniu ogólnego poczucia zaufania, więzi społecznych, ani przede wszystkim poczucia odpowiedzialności za własne życie i własne sprawy. Wprost przeciwnie, zbudowała się postawa roszczeniowa wobec państwa i postawa podejrzliwości wobec ludzi.
Co więcej, nasz kultura epatuje gloryfikacją walki do końca, nawet – a może przede wszystkim – o przegraną sprawę. Nie ceni się umiejętności załatwienia sprawy, rozwiązania problemu, zaufania i współpracy, a chwali się nieustępliwość, zawziętość, szafowanie wielkimi słowami, frazes, płytkość i postawę nieprzejednaną, jako moralnie jedynie słuszną, zamiast pragmatycznego załatwienia sprawy. Trzeba przy tym jasno stwierdzić, że koszty mają tu trzeciorzędne znaczenie, choćby były katastrofalnie duże.
Mediacja oznacza przejęcie odpowiedzialności za własne sprawy
W sądzie Kowalski może mieć postawę roszczeniową. On do sądu idzie, pozywa Nowaka, płaci i wymaga. Niech teraz adwokaci gadają, a sędzia się głowi, jaki wydać wyrok. Jak wygra, będzie się cieszył, że Nowaka pokonał, a jak przegra, zawsze będzie mógł zrzucić winę na adwokatów lub sędziego. Jakie to jest łatwe!
W mediacji tak łatwo nie będzie. Nikt za Kowalskiego pracy nie wykona. Prawnicy mogą mu pomóc, ale to on będzie musiał zmierzyć się z problemem, szukać sposobów jego rozwiązania, poszukiwać z Nowakiem płaszczyzn wzajemnych korzyści i zrozumienia. W mediacji zmieniamy sposób myślenia – z konfrontacyjnego na pragmatyczny. Zamiast próbować pokonać przeciwnika argumentami, które z istotą problemu mają często niewiele wspólnego, trzeba problem obejrzeć, wspólnie rozbroić i próbować tak ukształtować wspólną rzeczywistość, żeby przyniosła korzyści dla obu stron. Wymaga to jednak rezygnacji z pieniactwa, konfrontacji i pieszczenia własnego ego.
Bez obaw, mediacja nie oznacza, że brakuje nam odwagi lub asertywności!
Jest wprost przeciwnie. Mediacja oznacza właśnie odpowiedzialność, odwagę i asertywność. Tu nie chodzi o proste pójście na ustępstwo, które może być uznane za porażkę. Mediacja sprzyja właśnie budowaniu asertywności wobec problemu, ale otwartości wobec potrzeb drugiego człowieka. Pozwala załatwić sprawę w sposób konstruktywny, budować relację i zyskać poczucie prawdziwej sprawczości. Często pierwszy raz w życiu. I dotyczy to nie tylko mediacji w sprawach gospodarczych, korporacyjnych, ale przede wszystkim również w sprawach rodzinnych i pracowniczych.
Jeśli więc słyszę, że do mediacji trzeba namawiać, bo nie jest efektywna, mogę się tylko uśmiechnąć. Ona jest znacznie bardziej efektywna, niż proces sądowy. Pozwala nam jednak – i wymaga jednocześnie – zmierzenia się z istotą problemu, a nie tematami zastępczymi. Wymaga tego, byśmy pracowali nad tym sami, a nie bili się przez wybranych rycerzy, jak w średniowieczu.
Do mediacji trzeba namawiać ludzi, tak, ale głównie w Polsce, gdzie widoczne są jeszcze nawyki i schematy myślenia wyrobione przez ostatnie 400 lat. One tak szybko nie znikną, ale uważam, że ich miejsce jest w odległej przeszłości, a głęboki sens ma praca promowaniem i edukacją w odniesieniu do mediacji jako najbardziej efektywnej formy rozwiązywania sporów.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/Najlepsza-kancelaria-w-Lodzi.jpeg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
CZYM MY SIĘ ZAJMUJEMY? DZISIAJ KILKA SŁÓW O NAS
Każda firma ma coś, czym się wyróżnia. Coś, co ją identyfikuje – choćby wyłącznie w zamyśle jej właścicieli. Myślę, że każda kancelaria powinna umieć odpowiedzieć na pytanie, czym różni się od konkurencji. Takie pytanie postanowiłem postawić – i publicznie na nie odpowiedzieć. Zatem – do dzieła!
Nasze specjalizacje
Każde z nas specjalizuje się w innej dziedzinie prawa. Już po tematach naszych wpisów widzicie, że Mecenas Rybarska zajmuje się głównie prawem rodzinnym, a Mecenas Jantczak – prawem pracy. Ja zajmuję się prawem gospodarczym, tj. prawem handlowym, prawem spółek i własności intelektualnej. Najbardziej jednak lubię mediacje i negocjacje związane z rozwiązywaniem konfliktów. Wśród sporów z kolei – najbardziej lubię spory korporacyjne, spory między wspólnikami i konflikty w firmach rodzinnych.
Kiedyś naukowo zajmowałem się prawem rynku kapitałowego, w tym instrumentami finansowymi. Swoją pracę doktorską poświęciłem opcjom walutowym. Prowadzę do dzisiaj sprawy sądowe przeciwko bankom, w których te instrumenty grają rolę główną.
Prowadzę również sprawy karne i karne skarbowe.
Co nas wyróżnia?
Jak widzicie każde z nas najlepiej czuje się w innej dziedzinie prawa. Rzadko jednak zdarza się, że jeden Klient ma problem ograniczający się tylko do jednego zagadnienia. Jeśli ktoś tak to widzi, najczęściej patrzy nieuważnie i czegoś nie dostrzega. My – dzięki naszemu zróżnicowaniu, odmiennym drogom zawodowym i doświadczeniu – potrafimy spojrzeć na Klienta i jego problemy w sposób szeroki, a dzięki temu – lepiej mu doradzać.
Jeśli ktoś myśli, że prawo gospodarcze nie przenika się z rodzinnym, niech spróbuje poprowadzić rozwód przedsiębiorców. A może nie przenika się z prawem pracy? Z tego, co kojarzę, firmy czasem zatrudniają pracowników.
Każdą sprawę prowadzi u nas jeden prawnik, ale zawsze jest ona omawiana przez cały zespół. Pomagamy sobie, przyglądamy się sprawom, dyskutujemy o nich. Dzięki temu mamy pewność, że “obejrzymy” je z każdej strony.
Doświadczenie w negocjacjach i mediacjach
Jeśli miałbym wyróżnić tę umiejętność, która wyróżnia nas najbardziej na tle innych kancelarii, to bardzo bogate i różnorodne doświadczenie negocjacyjne. Od kilkunastu lat zajmuję się negocjacjami. Zaczynał od prostych umów, ale szybko zacząłem obsługiwać start upy, dla których prowadziłem negocjacje z inwestorami prywatnymi i funduszami inwestycyjnymi. Wśród nich były też takie, które operowały środkami publicznymi.
Następnie prowadziłem kilkadziesiąt sporów w średnich firmach. Wiele z nich to były firmy rodzinne. Były też spółki, których wspólnicy byli dla siebie względnie obcymi osobami. Potem pojawiły się procesy inwestycyjne i negocjacje w trakcie rozwodów, w których pojawiały się firmy i udziały w nich.
W tych wszystkich sprawach mogłem osiągnąć bardzo dobre wyniki dzięki 3 elementom: 1) holistycznemu podejściu do sytuacji Klientów; 2) umiejętnościom negocjacyjnym; 3) słuchaniu rad tych, którzy lepiej ode mnie znają się na prawie rodzinnym i prawie pracy.
Gdy myślałem już, że o negocjacjach wiem bardzo dużo, poszedłem na Studia Podyplomowe z Negocjacji, Mediacji i Alternatywnych Metod Rozwiązywania Sporów na Uniwersytecie Warszawskim. Ten wspaniały kurs bardzo poszerzył moją perspektywę na istotę negocjacji, zmienił moje podejście i przekonał mnie do mediacji.
Na tym jednak nie koniec. W zeszłym roku razem z Mecenas Adrianną Rybarską skończyliśmy Podyplomowe Studia z Psychiatrii i Psychologii Sądowej na Uniwersytecie Łódzkim. Powiem tylko tyle- było warto!
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/egzekucja-kontaktow-z-dzieckiem.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
EGZEKWOWANIE KONTAKTÓW Z DZIECKIEM
Rozstanie rodziców to niewątpliwie trudna sytuacja, która wywołuje ogromne emocje – nie tylko u samych rodziców, ale i u dzieci. To moment, w którym całe dotychczasowe życie rodziny zostaje zburzone. Choć dla dorosłych często oznacza to zakończenie pewnego etapu życia, dla dzieci to początek nowej rzeczywistości, pełnej niepewności i lęku. Na tym tle jedno jest pewne – dzieci mają prawo do utrzymywania kontaktu z obojgiem rodziców, bez względu na to, jak skomplikowane są relacje między dorosłymi. Co jednak, gdy kontakt z drugim rodzicem staje się niemożliwy? Co zrobić, kiedy jedno z rodziców utrudnia lub wręcz uniemożliwia spotkania? Czy jest jakaś forma przymusu, by skutecznie walczyć o dziecko i dbać o jego więzi z obojgiem rodziców?
Mam kontakty i co z tego? Jak wygląda egzekucja kontaktów z dzieckiem?
Zacznijmy od podstaw. Zgodnie z art. 113 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, każdemu dziecku przysługuje prawo do utrzymywania kontaktów z rodzicami, niezależnie od tego, z kim dziecko mieszka na stałe. Oznacza to, że zarówno odwiedziny, spotkania, jak i porozumiewanie się poprzez różne środki komunikacji, to nie tylko prawo, ale i obowiązek rodzica. Niestety, w praktyce sytuacja bywa inna. W wielu przypadkach, zwłaszcza po rozwodzie, dochodzi do konfliktów, które skutkują utrudnianiem, a nawet uniemożliwieniem realizacji tych kontaktów. W praktyce wygląda to bardzo różnie. Zdarzają się jednak często sytuacje, w których jedno z rodziców dopuszcza się przemocy alienacyjnej i próbuje utrudnić kontakty z dzieckiem drugiemu rodzicowi lub na przykład dziadkom.
W rzeczywistości rodzice często utrudniają wykonywanie kontaktów z dzieckiem
Z praktyki wynika jednak, że nie zawsze łatwo jest wyegzekwować realizację tych praw. Wprost przeciwnie. Egzekucja kontaktów z dzieckiem jest często trudna. Wynika to z delikatności całej sprawy. Trudno używać aparatu państwowego przymusu do kontaktów z dzieckiem. O ile komornicy i Policja radzą sobie w innych sprawach (co do zasady), to egzekucja kontaktów z dzieckiem jest czymś zupełnie innym.
W sytuacjach, gdy emocje biorą górę, a jeden z rodziców z różnych powodów (często będących wynikiem rozżalenia, żalu czy chęci zemsty) utrudnia drugiemu rodzicowi kontakty z dzieckiem, sprawy zaczynają przybierać dramatyczny obrót. W takich chwilach pomocny okazuje się być system prawny, który przewiduje kary za nierealizowanie postanowień sądowych w sprawach o kontakty z dzieckiem.
Zagrożenie karą finansową za utrudnianie kontaktów z dzieckiem
I tu dochodzimy do sedna sprawy: możliwość wyciągnięcia konsekwencji finansowych za nierealizowanie kontaktów z dzieckiem. Tak, mowa o karach pieniężnych, które mogą zostać nałożone na rodzica, który niewłaściwie wykonuje obowiązki związane z kontaktami.
Zgodnie z art. 598(15) k.p.c., jeśli osoba, pod której pieczą dziecko pozostaje, nie wykonuje lub niewłaściwie wykonuje obowiązki wynikające z orzeczenia sądowego bądź ugody dotyczącej kontaktów z dzieckiem, sąd opiekuńczy ma prawo zagrozić tej osobie nakazaniem zapłaty określonej sumy pieniężnej na rzecz osoby uprawnionej do kontaktu z dzieckiem za każde naruszenie obowiązku.
Brzmi stanowczo? Tak, bo taka jest intencja tego przepisu. Kara pieniężna ma charakter prewencyjny, czyli nie ma na celu odszkodowania za poniesione straty, lecz działa jak swoista forma represji, mająca na celu zmuszenie rodzica do wykonywania obowiązków. Celem jest ochrona dobra dziecka oraz skłonienie rodzica do odpowiedzialności za jego relacje z drugim rodzicem.
Warto podkreślić, że wprowadzenie tej regulacji miało na celu nie tylko zapewnienie skuteczniejszego przestrzegania postanowień sądowych, ale także próbę rozwiązania problemów, z którymi borykają się rodziny po rozwodzie. Często w takich sytuacjach jedna ze stron postanawia utrudniać spotkania drugiemu rodzicowi, co prowadzi do poważnych trudności w utrzymaniu więzi rodzinnych.
Zgodnie z przepisami, sąd, wydając postanowienie o zagrożeniu karą pieniężną, bierze pod uwagę sytuację majątkową osoby, której takie postanowienie dotyczy. Wysokość sumy nie jest zatem stała – zależy od liczby naruszeń oraz sytuacji majątkowej rodzica, który nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
A gdy zagrożenie karą finansową nie przynosi efektu?
A co, jeśli zagrożenie nie działa? Jeśli mimo zagrożenia kara nie powstrzymuje rodzica od dalszego utrudniania kontaktów, sąd przechodzi do kolejnego etapu – nałożenia obowiązku zapłaty określonej kwoty, uregulowanego w art. 598(16) k.p.c. Tego typu postępowanie sprawia, że kwestia wykonania postanowień staje się bardziej formalna i wiąże się z realnymi konsekwencjami finansowymi.
Czy kara finansowa chroni tylko kontakty rodzica z dzieckiem? A co z dziadkami?
Warto wskazać, że prawo do skorzystania z omawianej instytucji przysługuje nie tylko rodzicom, ale także każdej innej osobie, której sąd przyznał prawo do utrzymywania kontaktów z dzieckiem. Może to dotyczyć rodzeństwa, dziadków, powinowatych w linii prostej, a także innych osób, jeżeli sprawowały one przez dłuższy czas pieczę nad dzieckiem. W takich przypadkach, gdy osoba uprawniona do kontaktów napotyka trudności w ich realizacji, może wnioskować o interwencję sądu w celu zapewnienia wykonania orzeczenia.
Choć przepisy te funkcjonują w polskim systemie prawnym od dawna, dopiero w 2022 roku zostały poddane ocenie Trybunału Konstytucyjnego. W wyroku z dnia 22 czerwca 2022 roku Trybunał uznał, że art. 598(16) §1 w związku z art. 598(15) § 1 k.p.c. w zakresie, w jakim obejmują sytuacje, w których niewłaściwe wykonywanie lub niewykonywanie obowiązków związane jest z zachowaniem dziecka, niewywołanym przez osobę, pod której pieczą dziecko to się znajduje, są niezgodne z art. 48 ust. 1 zdanie drugie oraz art. 72 ust. 3 Konstytucji.
To orzeczenie zmienia perspektywę omawianej kwestii. Postępowanie dotyczące kontaktów z dzieckiem, które miało być szybkie i skuteczne, teraz się wydłuża, ponieważ sądy badają, czy dziecko samo nie odmawia kontaktu z rodzicem. To znaczy, czy na jego odmowę nie miały wpływu osoby trzecie i bardzo często rodzi to konieczność wysłuchania dziecka czy też zasięgnięcia opinii biegłych, co wydłuża postępowania.
Podsumowanie
Prawo daje rodzicom narzędzia, by chronić więzi z dzieckiem. Niezależnie od trudności w wykonywaniu kontaktów, najważniejsze pozostaje dobro dziecka. Kara finansowa może być skutecznym narzędziem w walce o te prawa, ale równie ważne jest, by każda decyzja sądu była podejmowana z uwzględnieniem emocji dziecka i sytuacji, w jakiej się znajduje. Dziecko nie jest pionkiem w grze dorosłych, a jego emocje są najważniejszym argumentem w każdej sprawie. Warto o tym pamiętać, walcząc o to, by każde dziecko mogło mieć kontakt z obojgiem rodziców i tymi, którzy naprawdę go kochają.
Macie podobny problem? Zapraszamy do kontaktu!
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/negocjacje-silowe-adwokat.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O NIWELOWANIU PRZEWAGI PRZECIWNIKA W KONFLIKCIE
Jako adwokat i negocjator zajmuję się konfliktami. Lubię pisać o swoich doświadczeniach. Porównuję je z tym, co czytam o teorii konfliktów. Wnioski z tego płyną jednoznaczne. Konflikty mianowicie przebiegają podobnie zarówno między dziećmi, małżonkami, wspólnikami i wielkimi państwami. Tylko środki (“zabawki”) są inne. Dlatego postanowiłem napisać artykuł o eskalacji poziomej konfliktu, tj. rozszerzeniu go na pole, na którym mamy przewagę. I chciałbym to napisać na przykładzie działań Rosji na Bałtyku. Pełen tytuł tego artykułu powinien brzmieć: Działania niwelujące przewagę przeciwnika poprzez podnoszenie jego kosztów na przykładzie Rosji, która poprzez działania wymierzone w infrastrukturę krytyczną na dnie Bałtyku zmusza NATO do nieproporcjonalnie drogich działań ochronnych. Byłby on ożywicie za długi. Ale oddaje to, o czym pisze niżej.
Asymetria stron w konflikcie
Różnica potencjałów stron często bywa wykorzystywana przez obie strony, które szukają pretekstu do zachowania status quo. Słabszy zawsze może powołać się na przewagę silniejszego, jeśli tylko szuka okazji, by nie musieć stawać do konfliktu. Silniejszy z kolei będzie podkreślał swoją przewagę, by zniechęcić słabszego do działań zmieniających równowagę. Co więcej, będzie o tym głośno mówił, aby słabszy mógł się na to powołać przed osobami trzecimi i móc im powiedzieć: chciałbym, ale nie mogę!
Mamy trzy zasadnicze rodzaje przewagi: finansową, organizacyjną i informacyjną. Dotyczy to większości konfliktów: od rodzinnych, przez konflikty w organizacjach, spółkach, między państwami i blokami państw. Przykład zachowania Rosji, która co najmniej inspiruje, jeśli nie przeprowadzę bezpośrednio, terrorystycznych uderzeń na infrastrukturę krytyczną na dnie Bałtyku, jest tego doskonałym przykładem. Wyjdźmy z założenia, że Rosja jest co do zasady stroną słabszą w porównaniu z NATO. Nie znaczy to jednak, że całościowa przewaga NATO przekłada się na przewagą w każdym miejscu, każdym czasie i każdej domenie. Wprost przeciwnie. Jako sojusz, NATO cechuje się dużą bezwładnością, powolnością, ociężałością i widocznymi – nieraz bardzo istotnymi różnicami interesów – między swoimi członkami. Z drugiej strony jest państwo, które posiada pod niemal każdym względem mniejszy potencjał, ale jego atutem jest szybkość podejmowania decyzji, mniejsze znaczenie opinii publicznej, większa skłonność do ryzyka i działania z jawnym pogwałceniem prawa międzynarodowego. Oznacza to, ze Rosji łatwo jest wypracować lokalne i krótkoterminowe przewagi, ale ciężko jest je przekuć w trwałą i znaczącą przewagę. Stąd typowa dla słabszych, ale bardziej zdeterminowanych, skłonność to zachowań agresywnych, impulsywnych, które mają odwrócić ogólną nierównowagę.
Każdą przewagę można zniwelować
Pisałem o tym już w szeregu artykułów. Linki do nich zamieszczam niżej – pod tym tekstem. Działanie Rosji w negocjacjach z NATO jest tego doskonałym przykładem. Wyjdźmy z założenia, że działania faktyczne, w tym na przykład niszczenie podwodnych kabli – są w moim rozumieniu elementem negocjacji. Rosja w ten sposób rozmawia z Zachodem i mówi: 1) nie boję się Was; 2) będę Wam szkodzić; 3) jestem bezkarna; 4) nie możecie mi oddać; 5) mogę łatwo wyrządzić Wam znacznie większe szkody – teraz to tylko niewinna zabawa; 6) musicie się ze mną liczyć ; 7) Bałtyk to mój teren.
Działania wymierzone w bałtycką infrastrukturę podwodną są tego doskonałym przykładem. Rosja wychodzi z 4 założeń: 1) zniszczenie podmorskich kabli, rur itp. jest łatwe i tanie; 2) pilnowanie ich przez kraje NATO jest bardzo dużą operacją, która jest kosztowna, angażuje mnóstwo ludzi, sprzętu, pieniędzy i grozi paraliżem cyklów szkoleniowo modernizacyjnych zaangażowanych w to służb; 3) NATO boi się uderzeń w tę infrastrukturę; 4) NATO będzie nastawione bardzo defensywnie i nie odpowie. Każde z tych założeń jest słuszne.
Można roboczo przyjąć, że koszty zniszczenia rurociągu lub przerwania kabla są np. 1000 razy niższe od kosztów jego ochrony, w która ma być zaangażowanych wiele okrętów wojennych, z pewnością odpowiednia ilość helikopterów lub samolotów, ogromna ilość służb z wielu krajów. Są to potężne koszty etatowe, ale również związane ze zużyciem sprzętu i zaburzeniem cyklów jego remontów, napraw, a także zaburzeniem cyklów szkolenia personelu.
Tak więc poprzez działanie tanie tak proste, że można je nazwać prostackim, Rosja tworzy ogromne koszty po stronie Sojuszu, a do tego wprowadza stan nerwowości i obaw. Co więcej, rzuca wyzwanie prestiżowi NATO, który nazywa Bałtyk swoim wewnętrznym jeziorem, a Rosja mówi “sprawdzam”. Jest to jednak gra nierówna, w której Rosja ma znaczącą przewagę. łatwiej jest bowiem coś zniszczyć, niż ochronić. A NATO zadeklarowawszy ochronę, może stanąć przed bardzo trudnym zadaniem, którego koszty będą ogromne, a efekt dalece niepewny.
I co dalej?
Działanie wyżej opisane jest klasycznym przykładem niwelowania asymetrii poprzez przeniesienie konfliktu na płaszczyznę, na której nawet jeśli nie ma się przewagi, to istnieje asymetria “bolesności”, asymetria “słabych punktów”. Infrastruktura krytyczna na dnie Bałtyku jest właśnie takim polem. Rosja nie ma tam swojej lustrzanej infrastruktury. Poza tym, państwa wokół Bałtyku, są od niej uzależnione. Szczególnie dotyczy to naszego kraju w zakresie transportu gazu i ropy. Przez infrastrukturę rozumiem też oczywiście instalacje końcowe – porty.
Rosja jest słaba na lądzie, męczy się na Ukrainie, ale cały czas próbuje kąsać. Znalazła sobiedo tego doskonałą płaszczyznę, na której jej przewaga wynika paradoksalnie ze słabości. Sama nie ma czego chronić, a łatwo jej prowadzić działania destrukcyjne tam, gdzie jesteśmy wrażliwi.
Jak Rosja odbiera zapowiedź utworzenia całej nowej formacji, która ma zadanie chronić Bałtyk? Myślę, że jest bardzo zadowolona, bo okazuje się, że jej tanie działania doprowadziły do poniesienia znacznych kosztów, które i tak nie gwarantują efektu. Uważam, że będzie eskalować, ale na tej płaszczyźnie, żeby pokazać, że te 10 okrętów NATO to za mało i i tak jest w stanie niszczyć kable. Uważam, że dotychczasowe zniszczenia to dopiero początek.
Jak więc na to odpowiedzieć? Skoro nie jesteśmy w stanie uzyskać przewagi na płaszczyźnie wybranej przez przeciwnika bez poniesienia nieproporcjonalnie wysokich kosztów, albo i nawet przy ich poniesieniu, należy – zgodnie z teorią konfliktu – jeśli porozumienie nie jest możliwe – zachować się dokładnie tak samo i eskalować poprze znalezienie takiej płaszczyzny, gdzie relatywnie niewielkim kosztem będzie można wyrządzić Rosji znaczną krzywdę, a ona nie będzie w stanie odpowiedzieć. Nie może być to taka krzywda, która doprowadziłaby do bezpośrednio do wojny, tej przecież nie chcemy, ale należałoby dać jasno do zrozumienia, że nie będziemy wydawać dziesiątek miliardów euro na ochronę kabli, lecz jeśli któryś z nich nagle w jakich dziwnych okolicznościach zostanie zerwany, to coś stanie się infrastrukturą rosyjską. I przecież nie trzeba, żeby cokolwiek robiło NATO. Wystarczy dać zabawki Ukraińcom, oni chętnie sami w coś walną, przejmując na siebie większość ewentualnego odwetu.
A jak to wygada w konfliktach między wspólnikami?
Dokładnie tak samo, tylko zabawki są mniejsze. Konflikty mają to do siebie, że ich struktura i mechanizmy są niemal identyczne bez względu na to, czy dotyczą małżonków, wspólników, czy państw.
Fakt, że posiadamy przewagę finansową jest miły, ale nie daje nam gwarancji wygranej w sporze. Wiele osób naoglądało się amerykańskich filmów, albo miało zwyczajnego pecha, i uważa, że w sądzie zawsze wygrywa bogatszy. Jest to bzdura. Zwyczajna nieprawda. Przewaga finansowa jednej ze stron może być zniwelowana przez drugą. Ciekawie wygląda sytuacja, gdy jedna ze stron posiada przewagę finansową, ale druga ma np. lepszy dostęp do informacji i lepszą kulturę organizacyjną. Daje to spektakularne wyniki.
Opisałem przykład zachowania Rosji jako bardzo wyrazisty, znany powszechnie, głośny i aktualny. Ale możecie do tego równania podstawić swojego wspólnika, małżonka lub konkurenta, z którym prowadzicie konflikt i zastanawiacie się, dlaczego właśnie rozpoczął działania na nowej płaszczyźnie. Być może myśli właśnie wg opisanych wyżej kategorii.
Jeśli ten tekst Wam się spodobał, przeczytajcie również te:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/prawnik-kontakty-z-dzieckiem-lodz-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
PRAWO DZIECKA DO KONTAKTU Z DZIADKAMI
Dla wielu z nas relacje z dziadkami należą do najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. Niestety, coraz częściej dziadkowie traktowani są instrumentalnie przez skonfliktowanych rodziców, którzy dążą do ograniczenia ich kontaktów z dzieckiem. Wyrządzają w ten sposób krzywdę zarówno dziecku, jak i dziadkom. Niemal każdy z nas wie, że rodzic może wystąpić o ustalenie kontaktów z dzieckiem do sądu. A czy takie prawo przysługuje również dziadkom?
Ustalenie kontaktów – dziadkowie również mają takie prawo!
Relacje między dziadkami a wnukami są niezwykle ważne. To nie tylko wspólnie spędzany czas, ale również budowanie więzi, które kształtują całe życie młodego człowieka. Dziadkowie są strażnikami rodzinnych tradycji, opiekunami i przewodnikami, którzy uczą dzieci, skąd pochodzą i kim są. Czy można sobie wyobrazić, jak wygląda dzieciństwo pozbawione tych ciepłych wspomnień, mądrych rad i rodzinnych opowieści? Czy można sobie wyobrazić, że rodzinne konflikty mogą pozbawić dziecko kontaktu z ukochaną babcią czy dziadkiem?
Niestety, takie sytuacje zdarzają się zbyt często, a ich konsekwencje bywają bolesne zarówno dla dzieci, jak i dziadków.
Zdarza się, że jedno z rodziców odcina dziecko od dziadków, kierując się własnymi emocjami, urazami czy uprzedzeniami. W takich sytuacjach cierpi nie tylko dziecko, które traci możliwość poznania swoich korzeni, ale również dziadkowie, pozbawieni kontaktu z ukochaną wnuczką czy wnukiem. Czy to sprawiedliwe wobec dziecka, które zasługuje na miłość i wsparcie ze strony całej rodziny?
Wyobraźmy sobie babcię, która przez lata codziennie odprowadzała wnuczkę do przedszkola, a potem, z powodu konfliktu między rodzicami dziecka, nagle traci kontakt. Co czuje wnuczka, która tęskni za ukochaną babcią? Co czuje babcia, która nie może usłyszeć słowa „kocham cię” od wnuczki?
Polskie prawo przewiduje ochronę tych relacji. Kodeks rodzinny i opiekuńczy daje dziadkom możliwość walki o kontakty z wnukiem, jeśli rodzice dziecka – lub jedno z nich – utrudniają lub całkowicie blokują takie relacje. Jeśli dziadkowie zostają niesprawiedliwie odcięci od wnuków, mogą walczyć o swoje prawo do kontaktu przed sądem. To walka o miłość i obecność w życiu dziecka, w której to dobro najmłodszych jest zawsze najważniejsze.
Co więcej, dziadkowie mogą wystąpić do sądu o ustalenie kontaktów z wnukiem nawet w trakcie sprawy rozwodowej rodziców czy postępowania o ustalenie kontaktów między rodzicem a dzieckiem. Sąd ma obowiązek poczynić własne ustalenia w sprawie kontaktów dziadków niezależnie od toczących się spraw między rodzicami dziecka, dbając o dobro dziecka i jego prawo do relacji z bliskimi.
Jak wyglądają sprawy o ustalenie kontaktów dziadków z wnukiem?
Jak wyglądają takie sprawy? Sąd bierze pod uwagę, czy kontakty z dziadkami są korzystne dla dziecka. Analizuje, jakie relacje łączyły wcześniej wnuki z dziadkami, jakie wartości te kontakty mogą wnosić w życie dziecka, a także czy utrzymywanie ich nie będzie powodowało dodatkowych napięć w rodzinie.
Sąd może wysłuchać dziecko, jeśli jego rozwój umysłowy na to pozwala, celem uwzględnienia rozsądnego życzenia dziecka w zakresie tego, jak te kontakty powinny wyglądać.
Jeśli sąd uzna, że relacje z dziadkami są zgodne z dobrem dziecka, może ustalić ich formę – na przykład regularne spotkania, wspólne wyjścia czy rozmowy telefoniczne.
Nie można jednak zapominać, że proces sądowy to zawsze trudne doświadczenie, szczególnie dla dzieci. Dlatego warto, zanim sprawa trafi do sądu, spróbować innych rozwiązań, takich jak mediacje. Przecież chodzi o dobro dziecka – a to oznacza czasem konieczność odsunięcia własnych urazów na bok i skupienia się na tym, co dla dziecka jest najlepsze.
Relacje z dziadkami to więcej niż wspólne rozmowy czy zabawy. To miłość, wsparcie i przekazywanie historii, które budują w dziecku poczucie przynależności. Pozbawienie dziecka kontaktu z dziadkami to pozbawienie go części własnej tożsamości. Dlatego warto zrobić wszystko, by te relacje były pielęgnowane – nie dla dobra dorosłych, ale dla szczęścia i rozwoju dziecka.
Dziadkowie mają prawo walczyć o swoje wnuki, ale to przede wszystkim dzieci mają prawo do swoich dziadków. Bo miłość i więź między pokoleniami to wartości, które warto chronić i pielęgnować – niezależnie od przeciwności losu.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/zalety-mediacji-rodzinnych-scaled.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
MEDIACJE W SPORACH RODZINNYCH I ROZWODACH
Wychodzę z założenia, że im relacja ludzi jest bliższa i im więcej obejmuje płaszczyzn, tym więcej okazji do konfliktów i tym gwałtowniejsze mogą one być. Rodzina jest tego idealnym przykładem. To na gruncie rodzinnym dochodzi do największej ilości sporów, są one najsilniejsze i dotykają najgłębszych warstw naszej osobowości. Są to konflikty najtrudniejsze dlatego, że osoby w nich uczestniczące są lub były ze sobą blisko. Trudności wynikają z nagromadzenia przez wspólnie spędzone lata lub nawet całe życie wielu zawodów, krzywd, poczucia winy, wypierania ich i nawracania ze zdwojoną siłą. Mediacje w sprawach rodzinnych mają rację bytu nie dlatego, że sprawy te są łatwe, ale dlatego, że są trudne. I dlatego mediacje są potrzebne.
Mediacja tylko w sprawach łatwych?
Mogę z czystym sumieniem krytykować każdego, kto uważa, że mediacje są narzędziem do załatwiania spraw łatwych. Sam tak bowiem przez wiele lat uważałem, dopóki nie zrozumiałem, że była to ocena oparta na całkowicie błędnym założeniu. Mój błąd wynikał z tego, że myślałem wówczas, że: 1) w mediacji można ugrać mniej, niż w sądzie; 2) mediacja jest dla tych, którzy nie mają wystarczającej siły, by walczyć w sądzie; 3) w mediacji obie strony tylko ustępują. Każde z tych założeń okazało się całkowicie błędne. Zrozumiałem, że były to stereotypy i uproszczenia.
Owszem, nie ma idealnej metody. Mediacja również nie zawsze doprowadzi do zawarcia dobrej ugody. Są też przypadki spraw, które nie nadają się do mediacji. O tym napiszę kiedyś osobny artykuł. Wiele też będzie zależeć od samego mediatora, jego doświadczenia, wykształcenia, osobowości. Wiele mogą również zepsuć pełnomocnicy, którzy będą skupieni na porównywaniu treści ugody z możliwym wyrokiem sądowym, a całkowicie pominą ocenę, że treść ugody rozwiązuje konflikt i usuwa problem, czy też nie. Niestety, prawnicy często są ślepi na ten – najważniejszy – aspekt.
Cele mediacji i postępowania sądowego są odmienne
Porównywanie mediacji i postępowania sądowego nie ma sensu, ponieważ ich cel jest zupełnie inny. Chociaż większość z nas ciągle tego nie dostrzega. Sąd powinien być “ostatnią linią”, “ostatnią deską ratunku” w przypadku sporu między stronami, którego to sporu nie udało się rozwiązać. Wówczas od tego jest sąd, żeby ten spór rozstrzygnął – ale nie rozwiązał. Rozwiązanie sporu polega na usunięciu przyczyn konfliktu, pogodzeniu interesów stron, budowie relacji między nimi, a strony biorą w tym procesie czynny udział, same wypracowują to porozumienie, z którym się utożsamiają i będą go wspólnie bronić, jako swojego dorobku, z którego mogą być dumne.
Dopiero, jeśli próba rozwiązania sporu – wyżej opisana – się nie powiedzie, warto szukać rozstrzygnięcia w sądzie. Sąd nie bada przyczyn sporu. Nie zastanawia się, dlaczego nie zapłaciłeś, ani co zrobić, żebyś nie miał już problemów finansowych. Sąd stwierdza, że masz zapłacić. Koniec, Kropka. Sąd narzuca swoje rozstrzygnięcie, a strony często nawet nie rozumieją, dlaczego jest ono takie, a nie inne. W sądzie mamy relację między stronami: wygrany – przegrany, podczas, gdy istota problemu, źródło konfliktu pozostaje nie tylko nietknięte, ale często wręcz wzmocnione. W ten sposób powstaje pole do nowego konfliktu między stronami, a proces sądowy staje się źródłem destrukcji więzi społecznych.
Obserwuję niepokojącą tendencję wśród ludzi do pomijania etapu I, czyli próby rozwiązania sporu poprzez współpracę stron i wspólne poszukiwanie konstruktywnego rozwiązania, a zbyt łatwe przechodzenie do poszukiwania arbitralnego rozstrzygnięcia przez sąd. Zdejmuje to ze stron obowiązek faktycznego zmierzenia się z problemem, przerzuca rolę aktywną na pełnomocników procesowych, którzy w dodatku spierają się o kwestie trzeciorzędne, często proceduralne, które niewiele mają wspólnego z istotą sporu, a już bardzo rzadko mogą usunąć przyczynę problemu i wzmocnić więzi między stronami.
Mediacja w sporach rodzinnych i rozwodach
Jestem zwolennikiem poszukiwania rozwiązania problemów w sporach rodzinnych, a nawet rozwodach w drodze mediacji. Nie dlatego, że jest to łatwe. Ale właśnie dlatego, że jest to trudne. Z pewnością jest to trudniejsze dla stron, które muszą aktywnie się do tego procesu włączyć. Nie tak, jak w procesie sądowym, w którym są rozleniwione i wypuszczają do boju wynajętych prawników. Będą też strony musiały w mediacji skupić się na istocie problemu, a nie na tematach zastępczych. Będą też robiły to dla siebie, a nie pod publikę. Będą musiały zmierzyć się ze swoimi uczuciami, schematami myślowymi, utartymi szlakami postępowania. Będą miały okazję do wysłuchania drugiej strony, ale inaczej – w innej formie i w innych warunkach, niż do tej pory. A to bywa momentem przełomowym. Będą wspólnie poszukiwać rozwiązania problemu. A nie rozstrzygnięcia sporu – przez obcego człowieka (sędziego).
Zmiana postrzegania stanowiska stron
Nie ma sensu porównywać celów i rezultatów mediacji z postępowaniem sądowym również z punktu widzenia stopnia zaspokojenia początkowych żądań stron. Wynika to z tego, że w szczególności w sprawach rodzinnych, są one formułowane nieprawidłowo, a więc nie dotykają istotny problemu, nie zaspokajają podstawowych interesów stron. To tak, jakby storna w pozwie w sprawie rodzinnej żądała śrubokręta, bo zamierza wbić gwóźdź w ścianę. Ona nie rozumie, że żąda narzędzia, które nie pomoże jej, nie zaspokoi jej interesów.
Dlaczego tak czyni? Bo często sama nie potrafi tych interesów zwerbalizować, nazwać, zidentyfikować, nie potrafi dostosować narzędzia do celu, który chce osiągnąć. I tak, często stosuje agresywne żądania, gdyż nie potrafi powiedzieć, że jej przykro, że ciągle kocha, że czuje się zawiedziona. Często obserwuję uruchamianie procedur sądowych nie w celu, któremu one służą, ale są one celem całkowicie zastępczym i nietrafionym dla zaspokojenia faktycznych interesów stron.
W mediacji próbujemy te interesy odnaleźć, nazwać, poszukać płaszczyzn wspólnych dla stron, a dopiero na końcu szukać technicznych rozwiązań. Jak bardzo jest to odmienne od procesu sądowego, w których debatujemy tylko nad początkowymi żądaniami stron, które są uwzględnianie lub nie – często choć nie zawsze – od wykazania tego, która ze stron jest większą świnią.
W mediacji szukamy tego, co łączy. W sądzie szukamy tego, co dzieli.
Zalety mediacji w sprawach rodzinnych
Mediacja jest z założenia szybsza, tańsza, mniej sformalizowana i mniej stresująca dla stron, niż postępowania sądowe. W każdej chwili można ja przerwać, gdyż jest całkowicie dobrowolna. W mediacji możecie powiedzieć sobie to, czego nie powiecie lub nie napiszecie w sądzie, gdyż jest objęta poufnością. Mediator nie jest sędzią – nie ocenia, ani nie przyznaje racji żadnej ze stron. On jedynie stwarza warunki do wzajemnego zrozumienia i poszukiwania porozumienia.
Na koniec, jeśli się uda – strony wychodzą z mediacji wzmocnione, gdyż wspólnie pokonały problem. Dostrzegły siebie nawzajem. Zmieniły optykę, odnalazły płaszczyzny wzajemnych relacji, których do tej pory nie widziały. W mediacji wreszcie znacznie rzadziej dochodzi do przedmiotowego traktowania dzieci. Z mojego doświadczenia wynika, że dobro dzieci jest w mediacji traktowane jako wspólnego dobro, a próby szantażu lub alienacji rodzicielskiej – również tej subtelnej – mają miejsce rzadziej lub są znacznie słabsze.
Jeśli Wasza rodzina ma problem, skorzystajcie z mediacji. Warto spróbować.
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/specjalista-od-negocjacji-1.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O NEGOCJACJACH, BLEFIE I NAIWNOŚCI SŁÓW KILKA
Spotkałem się ostatnio z zarzutem, że blef stosowany w negocjacjach jest kłamstwem, manipulacją i oszustwem. Jest więc czymś z gruntu złym, co należy napiętnować, żelazem wypalać. Ponoć nie wolno go też stosować. W rozumieniu mojego rozmówcy stosowanie blefu było jednoznaczne z oszustwem. O tym, czy takie surowe podejście ma uzasadnienie etyczne, czy ma uzasadnienie merytoryczne i jakie są jego konsekwencje, będzie ten wpis.
Czym jest blef?
Czym jest blef? Nazywajmy rzeczy po imieniu – blef jest wprowadzeniem kogoś w błąd. Błąd ten może dotyczyć naszych zasobów, zamiarów, alternatyw branych pod uwagę. Blef może być wypowiedziany lub niewypowiedziany. Może być skierowany do rozmówcy lub do osoby trzeciej.
Czy stosowanie blefu w negocjacjach jest czymś złym? Tu pojawia się problem. Mamy powszechnie przyjęte normy moralności, które mają swoje źródło w filozofii i religii. Kłamstwo jest powszechnie napiętnowane.
Problem polega na tym, że sytuacja nie jest zero jedynkowa. Jest znacznie bardziej skomplikowana, a jak śpiewał Kazik Staszewski (parafrazuję) obok czerni i białości, dobrze jest widzieć wiele odcieni szarości. Mądrość wymaga, by je dostrzegać.
Można przyjąć dwa skrajne stanowiska: 1) blef jest zawsze kłamstwem, manipulacją i oszustwem; 2) blef jest zawsze dopuszczalny – bez względu na formę, kontekst i konsekwencje.
Problem polega na tym, że obie te skrajności zupełnie nic nam nie dają, są kompletnie bezużyteczne.
Przykładu blefu
Blefem jest stwierdzenie zrozpaczonej żony, że odchodzi od męża, którego tak naprawdę wciąż kocha i chce, by “zrobił Rejtana” i nie pozwolił jej odejść.
Blefem jest stwierdzenie klienta w salonie BMW, że jest już prawie zdecydowany na zakup Audi, gdy liczy po cichu, że w ten sposób skłoni sprzedawcę do zwiększenia rabatu.
Blefem jest stwierdzenie wspólnika, który mówi, że zablokuje wypłatę dywidendy, a w rzeczywistości chce zaprosić swojego partnera do poważnych rozmów o inwestycjach firmy.
Blefem może być oświadczenie jednego kraju, że zamierza bronić swojego sojusznika. Będzie nim, jeśli do udzielenia pomocy nie jest gotowy, ale liczy na to, że samą deklaracją odstraszy agresora. Blefem będzie żądanie innego kraju wystosowane do rządu nieprzyjaznego państwa, które grozi wojną, jeśli nie pójdzie ono na pewne ustępstwa, gdy tak naprawdę rząd stosujący ultimatum nie zamierza tej wojny wypowiadać.
Co daje blef?
Blef jest fortelem. Przejawem sprytu, który pozwala zaoszczędzić siły i środki. Może pozwolić uniknąć rozlewu krwi w wyniku wojny, albo – w mniejszej skali – ostrego konfliktu lub ciężkiego rozwodu między małżonkami. Co łączy te wszystkie sytuacje? Z pewnością brak szczerości w bezpośrednim komunikacie. Ale… co w tym złego? Zadaję to pytanie z pełną świadomością, że mogę spotkać się z ostrą krytyką.
Życie jest znacznie bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje. Są sytuacje, w których nie będzie w stanie albo nie będzie nam wolno powiedzieć prawdy. Kiedy indziej, mamy do czynienia z grą, tańcem godowym stron umowy, które wzajemnie sobie wiele rzeczy obiecują, naginają rzeczywistość, udają brak zainteresowania, ale robią to w konwencji zrozumiałej dla każdej z nich, a przez to każda z nich wie, jak czytać te oświadczenia swojego negocjacyjnego partnera.
W innej jeszcze sytuacji blef może zniwelować różnicę potencjałów (finansowego, organizacyjnego i informacyjnego), a przez to wyrównać szanse.
Blef ma wreszcie to do siebie, że pozwala wpływać na percepcję i w efekcie decyzje drugiej strony, z którą jesteśmy w konflikcie. Możemy grozić, że skierujemy sprawę do sądu, że jesteśmy już na to zdecydowani licząc, że druga strona podejmie negocjacje, na które bardzo liczymy.
Jest to zachowanie w pewnej konwencji i ogólnie przyjętych normach, którego istnienie racjonalny gracz musi zakładać, musi je brać pod uwagę.
Wymaganie od każdego, żeby się całkowicie uzewnętrzniał, żeby mówił wszystko o sobie, swoich planach, alternatywnych możliwościach, zasobach, obawach, jest wymogiem zdecydowanie zbyt daleko idącym. I bądźmy szczerzy – nierealnym, niemożliwym do osiągnięcia w rzeczywistym świecie i prawdziwych relacjach.
Każdy dba o swój interes. Każdy jest zobowiązany do wykazania się minimalną starannością i przenikliwością choćby na przeciętnym poziomie.
Jeśli więc następnym razem będziecie słyszeć, że to już ostatni egzemplarz danego modelu albo że autem jeździła tylko babcia do kościoła po równiutkiej drodze, albo że Niemiec płakał, jak sprzedawał… uśmiechnijcie się tylko 🙂 Oburzeniem świata nie zmienicie, ale pokażecie jedynie, że nie rozumiecie zasad gry, że odstajecie.
Siła blefu – nigdy nie wiadomo, czy deklaracja drugiej strony jest blefem
Z blefem jest jeszcze jeden problem – nigdy nie wiemy, czy druga strona blefuje. Możemy przyjąć, że mówi prawdę i przygotować się na to, co nastąpi, albo możemy przyjąć, że to blef i z pewnością nie zrobi tego, co deklaruje.
Zabawa zaczyna się, gdy gra idzie o wysoką stawkę, a obie strony poczyniły już mocne inwestycje w deklarowane stanowiska. Może się wówczas okazać, że to co blefujący wyłącznie deklarował, stanie się działaniem, którego bardzo nie chciał, ale sytuacja go to niego zmusiła.
Blef jest zakładem miedzy stronami, czy strona deklarująca zrobi to, co mówi. Ona liczy, że blef zadziała i skłoni drugą stronę do takiego zachowania, na które ona liczy, a dzięki temu nie będzie musiała realizować swojej deklaracji. Może być jednak inaczej – blef nie zadziała i wówczas blefujący albo straci twarz albo będzie musiał podjąć działanie, którego bardzo nie chce.
Tak samo wygląda to z drugiej strony. Mąż widzi to tak: żona mówi mi, że odejdzie! A ja na to z uśmiechem pokazuję jej drzwi. Przejrzałem blef, ona nie ma teraz innej możliwości, jak wziąć walizki, chociaż to ostatnie, na co miała ochotę. Musi to zrobić, żeby nie stracić twarzy. Ale mogłem uwierzyć, że odejdzie, ale ja bym tego nie chciał jeszcze bardziej i obiecał jej wszystko, co mi tylko do głowy przyjdzie, byle tylko ją zatrzymać. Wówczas wygra ona.
Czy blef to manipulacja?
Można to widzieć również w ten sposób. Osobiście uważam, że samo pojecie manipulacji jest puste i niewiele wnosi. Perswazja brzmi znacznie lepiej, a nie jest obciążana tak znacznym ładunkiem pejoratywnym.
Z pewnością blef jest w tym rozumieniu sposobem manipulacji, perswazji, wywierania wpływu, działaniem marketingowym, techniką negocjacyjną. Jak setki innych technik. Udawanie, że go nie ma nie ma sensu. Nie ma również żadnej wartości oburzanie się na innych, że blefują. Tak już jest. Tak było i będzie. Jest to element gry, który trzeba znać. Nie trzeba go stosować, ale trzeba znać. I nie ma sensu reagować oburzeniem.
Na koniec powiedzmy sobie prawdę: blef jest podstawową techniką prowadzenia negocjacji, polityki, biznesu. Jest stosowany i na wojnie i w miłości. Jest stary, jak świat i pozostanie z ludzkością długo po tym, jak nas samych już dawno tu nie będzie.
Powiedzmy również bardzo wyraźnie: utożsamienie blefu z oszustwem nie jest zasadne. Blef może być być oszustwem, ale nie musi. Jeśli ktoś utożsamia blef z przestępstwem oszustwa, dokonuje uproszczenia rażącego i skrajnego, które sprawia, że ciężko taki argument traktować poważnie.
Czy blef zasługuje na negatywną ocenę moralną? To zależy. Jeśli mamy dwóch doświadczonych graczy, to uważam, że w blefie nie ma nic złego. Od każdego z nich powinnismy wymagać, by zakładał, że druga strona może blefować. Jednakże przypadku dużego natężenia nierównowagi wynikającej z różnic w doświadczeniu, rozeznaniu, ale również w przypadku wykorzystania osób z niepełnosprawnością intelektualną, stosowanie blefu uznać należy co najmniej wątpliwe etycznie, jeśli nie naganne za każdym razem.
Zwróćmy jednak uwagę, że blef może być stosowany w dobrej wierze i może pomóc obu stronom uniknąć znacznie gorszych konsekwencji. Gdy mamy blef, który niesie za sobą dobrą dla obu stron umowę, której alternatywą jest wyniszczający konflikt, to powinniśmy traktować go łagodniej.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2025/01/najlepszy-prawnik-sprawy-rodzinne-lodz-2.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/11/2jiw-300x300.jpg)
UPROWADZENIE DZIECKA ZA GRANICĘ I KONWENCJA HASKA
Sprawy rodzinne z natury obarczone są dużym ładunkiem emocjonalnym. Dotyczy to szczególnie spraw związanych z dziećmi. Sprawy dotyczące opieki nad dziećmi i miejsca ich zamieszkania, kontaktów z nimi są istotne nie tylko ze względu na relacje między ich rodzicami, ale wpływają na całe ich późniejsze życie. Zdarza się, że jedno z rodziców wywozi dziecko za granicę. Może to oznaczać dramat nie tylko dla tego dziecka, ale i dla drugiego rodzica, który może być brutalnie pozbawiony kontaktu z dzieckiem.
Wywiezienie dziecka za granicę
W sytuacjach konfliktowych dotyczących opieki nad dzieckiem zdarza się, że jeden z rodziców decyduje się na wywiezienie dziecka za granicę, sądząc, że takie posunięcie stanowi rozwiązanie problemu i zapewni mu przewagę w sporze. Stawia drugiego przed faktem dokonanym i uważa, że wygrał tę walkę. Że jest to szach-mat. Jednak takie działanie, choć może przynieść chwilową korzyść, często prowadzi do eskalacji konfliktu oraz negatywnie wpływa na dobro dziecka, które staje się ofiarą sporu między rodzicami.
W takich przypadkach z pomocą przychodzi Konwencja Haska dotycząca cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę, której celem jest zapewnienie szybkiego powrotu dziecka do kraju jego stałego zamieszkania i przeciwdziałanie skutkom bezprawnego przemieszczenia.
Uprowadzenie dziecka. Jak działa Konwencja Haska?
Postaram się teraz wyjaśnić, jak wygląda procedura powrotu dziecka w ramach Konwencji Haskiej. Każde państwo będące stroną Konwencji jest zobowiązane do ustanowienia organu centralnego, który odpowiada za pomoc w takich sprawach. W Polsce rolę tę pełni Minister Sprawiedliwości, przed którym postępowanie może dotyczyć uprowadzenia dziecka z Polski do innego kraju oraz uprowadzenia dziecka do Polski z zagranicy.
Uprowadzenie dziecka z Polski do innego kraju
W pierwszym przypadku, wnioskodawca składa wniosek do organu centralnego w państwie, w którym dziecko przebywa. Wniosek taki może zostać złożony, gdy miejsce pobytu dziecka jest znane lub istnieją uzasadnione przypuszczenia co do jego przebywania. Wymaga on złożenia pisemnego dokumentu w języku polskim oraz języku urzędowym państwa, w którym dziecko się znajduje.
Następnie Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do odpowiednich władz w kraju, w którym dziecko się znajduje. Jeżeli uprowadzenie miało miejsce w ciągu ostatniego roku, władze tego państwa mają obowiązek niezwłocznie wydać dziecko.
Po upływie roku, decyzja o powrocie dziecka zależy od oceny, czy dziecko zdążyło się zaaklimatyzować w nowym środowisku. Samo badanie tego może zająć w praktyce sporo czasu. Wiemy, ile trwa opiniowanie w sprawach rodzinnych, w których nie ma aspektów międzynarodowych. Oczywiście, w różnych państwach może to wyglądać odmiennie.
Państwa – strony Konwencji mają obowiązek udzielić wszelkiej pomocy w uzyskaniu orzeczenia potwierdzającego bezprawność zatrzymania dziecka. Władze państwa, do którego kierowany jest wniosek, zobowiązane są do podjęcia działań mających na celu powrót dziecka w terminie sześciu tygodni od otrzymania wniosku.
Uprowadzenie dziecka z innego kraju do Polski
W przypadku uprowadzenia dziecka do Polski, wniosek o pomoc może być złożony bezpośrednio do polskiego Ministra Sprawiedliwości lub przez zagraniczny organ centralny. Wniosek powinien zawierać te same informacje, co w przypadku uprowadzenia dziecka z Polski. Jeśli wniosek jest niekompletny, Minister Sprawiedliwości może wezwać wnioskodawcę do jego uzupełnienia, a w przypadku dalszych braków, może odmówić przyjęcia wniosku.
Należy pamiętać, że w postępowaniu przed Ministrem Sprawiedliwości wnioskodawcę mogą reprezentować pełnomocnicy, w tym adwokaci, radcowie prawni, a także członkowie rodziny.
Co, jeśli miejsce pobytu dziecka nie jest znane?
Jeśli miejsce pobytu dziecka lub osób, które się nim opiekują, nie jest znane lub nie zostało wskazane w treści wniosku, organ centralny w Polsce podejmuje działania mające na celu ustalenie tego miejsca. Może zwrócić się do Policji lub zlecić takie ustalenia innym odpowiednim służbom.
Dalsze postępowanie wg Konwencji Haskiej
Po przeprowadzeniu wyjaśniającego postępowania, Minister Sprawiedliwości przekazuje wniosek do właściwego sądu okręgowego. Sąd może zlecić przeprowadzenie wywiadu środowiskowego w miejscu pobytu dziecka.
Odpowiedź na wniosek musi zostać przekazana Ministrowi Sprawiedliwości w ciągu trzech tygodni, a jeśli sąd zlecił wywiad środowiskowy lub zwrócił się o pomoc do innych instytucji, termin ten może zostać przedłużony do czterech tygodni. Minister może również zażądać dodatkowych informacji lub uzupełnienia odpowiedzi od sądu.
Warto zaznaczyć, że wniosek o nakazanie powrotu dziecka może być złożony bezpośrednio do sądu okręgowego, bez pośrednictwa organu centralnego. Sąd ma obowiązek wydać orzeczenie w ciągu sześciu tygodni od dnia wniesienia wniosku. Oczywiście orzeczenie rozstrzygające co do istoty sprawy może zostać wydane tylko po przeprowadzeniu rozprawy.
W sprawach dotyczących odebrania osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką w oparciu o Konwencję Haską, obowiązuje przymus adwokacko-radcowski. Zasada ta nie dotyczy uczestników postępowania będących sędzią, prokuratorem, notariuszem, profesorem lub doktorem habilitowanym nauk prawnych, adwokatem lub radca prawnym.
Cel postępowania wg Konwencji Haskiej
W czasie trwania postępowania o odebranie osoby podlegającej władzy rodzicielskiej lub pozostającej pod opieką toczącego się na podstawie Konwencji haskiej przed sądem, nie można rozstrzygać w przedmiocie władzy rodzicielskiej lub opieki nad tą osobą. Postępowanie w tych sprawach sąd zawiesza z urzędu z chwilą otrzymania takiej informacji.
Konwencja Haska podkreśla, że nadrzędnym celem wszystkich działań jest ochrona dobra dziecka. Dziecko, które zostaje nagle wyrwane ze swojego środowiska, odczuwa ogromny stres, niepewność i zagubienie. Dlatego tak ważne jest, aby wszelkie działania podejmowane w ramach Konwencji były szybkie i skuteczne.
Uprowadzenie dziecka – podsumowanie
Wywiezienie dziecka za granicę nie rozwiąże “problemu”. W rzeczywistości takie działanie zwykle prowadzi do trudnych emocji dla wszystkich zaangażowanych stron oraz potencjalnej traumy dla dziecka.
Dorośli muszą pamiętać, że konflikt między rodzicami czy opiekunami nie powinien obciążać dziecka. Nawet w najtrudniejszych sytuacjach warto szukać rozwiązań, które minimalizują negatywny wpływ na najmłodszych.
Konwencja Haska nie tylko umożliwia odzyskanie dziecka, ale także zapewnia, że sprawa zostanie rozpatrzona w sposób uwzględniający dobro dziecka, a nie wyłącznie interesy dorosłych.
Rozwiązywanie sporów rodzinnych, zwłaszcza tych z międzynarodowym kontekstem, wymaga nie tylko znajomości prawa, ale również wrażliwości, empatii i gotowości do współpracy. Pamiętajmy, że dzieci mają prawo do stabilności, bezpieczeństwa i miłości – niezależnie od sytuacji, w której znaleźli się ich rodzice.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty:
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2024/12/prawnik-negocjator-mediator-lodz.jpg)
![](https://jakubieciwspolnicy.pl/wp-content/uploads/2023/06/21.-6M1A3479-2-1-300x300.jpg)
O SPEŁNIENIU GROŹBY W NEGOCJACJACH I KONFLIKTACH
Już kilkukrotnie w swoich tekstach i rozmowach (linki pod tekstem) wskazywałem, że stosowanie groźby jest jednym ze sposobów wpływania na decyzje drugiej strony w oparciu o motywację negatywną. Groźba jest w takim znaczeniu narzędziem podobnym, symetrycznym do zachęty, która oparta jest na motywacji pozytywnej. Kompletnie w tych rozważaniach pomijam kwestie związane z groźbą bezprawną czy karalną. Czynie to świadomie z dwóch przyczyn: 1) i tak są one stosowane, więc udawanie, że tak nie jest byłoby nieszczere lub naiwne; 2) istnieje cały szereg gróźb, które nie są bezprawne ani karalne. Z punktu widzenia teorii negocjacji nie ma to jednak żadnego znaczenia. Gdy omawiam sposoby obrony przed groźbą, mam na myśli każda groźbę: i dozwoloną i niedozwoloną (w szerokim tego słowa znaczeniu). Dzisiaj napiszę o jednym z elementów groźby: czy grożący chce groźbę spełnić?
Czym jest groźba?
Groźba jest obietnicą określonego zachowania, które podejmiemy, jeśli druga strona nie zachowa się tak, jak tego chcemy. Groźba może adresata motywować do działania, którego pożądamy, lub zniechęcać go od działania, którego nie chcemy. W każdym razie może wiązać się z wpłynięciem bezpośrednio na działanie drugiej strony (jeśli tego nie zrobisz zmuszę Cię do tego / jeśli spróbujesz to zrobić, moja obrona będzie skuteczna i bolesna dla Ciebie, a na końcu i tak Ci się nie uda). Groźba może też odnosić się do konsekwencji działania odmiennego, niż oczekiwane przez grożącego: tzn. adresat ma fizyczną możliwość takiego niepożądanego zachowania, któremu nie jesteśmy w stanie zapobiec, ale musi liczyć się z późniejszymi konsekwencjami, które odczuje być może na innym polu. Mamy więc zniechęcenie przez uniemożliwienie lub przez ukarania. Podobnie jest w przypadku groźby, która ma skłonić adresata do działania zgodnego z naszą wolą.
W moim rozumieniu groźba taka jest synonimem ostrzeżenia, zapowiedzi, motywacji lub zniechęcenia. Sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Ocena jest z moralnego punktu widzenia jest bezprzedmiotowa. Ocenie podlega natomiast z moralnego i prawnego punktu widzenia zachowanie, do którego chcemy doprowadzić lub od którego chcemy drugą stronę odwodzić. Możemy grozić ratawnikowi, żeby ratował tonącego, bo inaczej poniesienie przykre konsekwencje albo odrowtnie – grozić mu, żeby nie ratował tonącego, bo poniesie przykre konsekwencje. Jedno i drugie jest groźbą, ale czujemy motywacja jest całkowicie inna. Kluczowe są również konsekwencje, którymi grozimy. Mogą być one1) całkowicie przestępcze – zabiję Cię, jeśli spróbujesz go ratować; bezprawne 2) jak nie dasz mi 50.000 PLN, to doniosę do Urzędu Skarbowego, że w zeszłym roku nie zapłaciłeś podatku w należnej wysokości; 3) całkowicie dopuszczalne: jak mi nie oddasz pieniędzy, które Ci pożyczyłem, to złożę w sądzie pozew.
Wyraźnie rozróżniam wszystkie te rodzaje gróźb, nikogo nie zachęcam do łamania prawa, ale zdaję sobie sprawę, że inni nie mają takich zahamowań i posługują się różnymi groźbami, przez co wchodzą w konflikt z prawem. Ważne jest, byśmy potrafili się przed tym bronić.
Czy grożący chce spełnić groźbę?
Zasada nr 1 – grożący nie chce spełnić groźby!
W klasycznym układzie, który ryżej opisałem grożący nie chce spełnić swojej groźby! Powtórzę. Grożący nie chce spełnić groźby. Groźba jest w takiej konfiguracji dla niego kosztem. Jej spełnienie zawsze jest kosztem: finansowym, organizacyjnym, czasowym, emocjonalnym lub wizerunkowym. Przecież gdyby chciał dążyć do celu, jakim jest spełnienie groźby, to zwyczajnie by to zrobił, a nie uzależniał tego od naszego zachowania, które jest sprzeczne z jego wolą i interesem. Jego celem jest skłonienie nas do określonego zachowania lub powstrzymania się od określonego zachowania, nie zaś samo spełnienie groźby. W klasycznym układzie spełnienie groźby oznacza porażkę grożącego.
Oczywiście, pojawia się klasyczne pytanie, na ile możemy zaufać grożącemu, że nie spełni groźby, jak już się podporządkujemy jego woli. W sytuacji, gdy groźba nas ma do czegoś zniechęcić – np. grożący mówi nam, że jak przejdziemy przez płot na jego teren, to nas zastrzeli (jakie to amerykańskie!). W takiej sytuacji chyba przyznamy, że warto mu zaufać i zwyczajnie nie testować jego determinacji. W przypadku gróźb zniechęcających ten polem w ogóle nie istnieje.
W przypadku gróźb wymuszających jest nieco inaczej. Każdy z nas oglądał filmy o szalonych porywaczach, którzy zabijają ofiarę nawet, gdy dostali okup. Bądźmy szczerzy – w realnym życiu zdarza się to jednak dość rzadko. Pomijam przypadki ekstremalne. W codziennym życiu będziemy się dalej widywać, mamy wspólnych znajomych, kontrahentów, partnerów, wreszcie jest prawo, które może sankcjonować złamanie postanowień porozumienia. Wymaga to pewnego zaufania, ale można uzyskać różnego rodzaju gwarancje, że grożący nie spełni groźby, jeśli zrobimy tak, jak sobie tego życzy. Często groźba oznacza ewidentną stratę również dla niego, więc zwyczajnie nie miałby w tym żadnego interesu.
Zasada nr 2 – każdy szanujący się paranoik wie, że druga strona ma ukryte zamiary
Czasami grożący nie stosuje groźby po to, żeby wymóc na nas określone zachowanie / zaniechanie. Czasami jest dokładnie odwrotnie. Jedna strona doprowadza do znacznego napięcia we wzajemnych stosunkach, a potem pod pozorem deeskalacji wystosowuje ultimatum, które jest niczym innym, niż groźbą. Jest ono jednak tak sformułowane, że jego przyjęcie jest praktycznie niemożliwe dla adresata. Z różnych przyczyn: materialnych, etycznych, wizerunkowych, prestiżowych, finansowych, prawnych – nieważne – grożący wie, że jego żądanie nie zostanie spełnione, a więc… z ciężkim sercem, nieukrywanym bólem, wbrew swej woli i “Bóg mu świadkiem, jak bardzo tego nie chcąc…” będzie musiał swoja groźbę zrealizować.
Cała zabawa polega na tym, że był to od początku jego cel, a cała maskarada z żądaniami miała na celu jedynie przerzucenie formalnej odpowiedzialności za eskalację na drugą stronę, uzyskanie formalnej podstawy do zamierzonych działań, uzyskanie dla nich legitymacji i legitymizacji wewnętrznej lub zewnętrznej. Jest to więc działanie z założenia fałszywe, a żądania kierowane do drugiej strony tak wyśrubowane, że nie jest ona w stanie ich spełnić nawet przy najlepszej woli.
Czasami, chociaż rzadko zdarza się, że adresat będzie tak zdesperowany, że zgodzi się na warunki grożącego, czym sprawi mu prawdziwy kłopot, ale być może wyciągnie szyję spod topora. Praktyka pokazuje jednak, że to przynosi tylko chwilowe wytchnienie, bo grożący – o ile tylko będzie to możliwe – za chwilę powróci z kolejnym pretekstem do konfliktu, tym razem lepiej przygotowany.
Jak rozpoznać, czy grożący chce spełnić groźbę?
Jest to kluczowa kwestia tej układanki. Już niedługo napiszę o niej kolejny artykuł. Teraz zasygnalizuję tylko, że odczytanie prawdziwych intencji grożącego nie jest wcale łatwe. Wielu konfliktów można było uniknąć, gdyby adresat dobrze odczytał intencje swojego partnera. A konflikt może wyniknąć z dwóch nieporozumień: uznajemy, że groźba to blef i postanawiamy go przetestować. Czy coś złego się stało w przeszłości w związku z tym? Myślę, że wybuch II wojny światowej jest dość dobitnym przykładem. W drugą stronę, uznajemy, że druga strona postawiła twarde żądania licząc, że nie spełnimy jej warunków, a więc postanawiamy nie negocjować, tylko stajemy do walki, gdy tymczasem druga strona eskalowała żądania tylko po to, by mieć z czego schodzić w trakcie rozmów i za nic walki nie chce. Tę sytuację z przykładami podam w kolejnym tekście.
A kiedy spotykamy się z groźbami w codziennym życiu?
Jako adwokat prowadzący negocjacje, biorący udział w mediacjach i progach sądowych odpowiem wprost: spotykamy się z nimi non stop. Groźby nie muszą być wyrażone wprost, czasami są wyrażane w sposób zawoalowany. Jedne groźby są bezprawne, inne prawnie obojętne. Spotykamy się z groźbami w sporach małżeńskich, rodzinnych, dotyczących dzieci, opieki nad nimi lub alimentów, miejsca ich zamieszkania. Grożą sobie wspólnicy, sąsiedzi, konkurenci, rodzeństwa, grożą sobie inwestorzy i wykonawcy, ubezpieczeni i ubezpieczyciele, banki i ich klienci, pracownicy i pracodawcy. Zdajmy sobie z tego sprawę, że – bez względu na ocenę tego zjawiska – ono istnieje i jest bardzo skuteczną metodą realizacji własnych interesów. Grożą sobie politycy, państwa, organizacje międzynarodowe i dzieciaki w przedszkolu. Aby wiedzieć, jak się przed groźbą obronić, należy dobrze ją zrozumieć. Dobrze też wiedzieć, szczególnie w negocjacjach, czy groźba jest wystosowana po to, żebym się podporządkował żądaniu drugiej strony, czy tez żądanie jest wystosowane po to, żebym połykając haczyk, je odrzucił i dał pretekst do zrealizowania groźby.
Jeśli zainteresował Was ten temat, przeczytajcie również te teksty: